Artykuły

"Equus"

"Equus" Petera Shaffera ukazuje się w Polsce ze znacznym opóźnieniem. Dopiero w lecie zeszłego roku zdecydował się na opublikowanie przekładu "Dialog", a jesienią odbyła się polska prapremiera w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Dzisiaj trzeba już przypominać sukcesy tej sztuki granej na wszystkich kontynentach i bijącej rekordy powodzenia. Nie tylko zresztą przypominać, ale chyba i zastanowić się skąd się te sukcesy wzięły. Najkrócej mówiąc, Shafferowi udało się chyba w sposób niemal mistrzowski wykorzystać i spożytkować coś, co było w czasach kiedy pisał "Equusa", najbardziej modne. Z jednej strony kolejny wzrost zainteresowania psychoanalizą i w ogóle różnymi, szczególnie patologicznymi, aspektami psychiki ludzkiej, z drugiej strony, fascynacja inscenizacyjnym nowatorstwem jakie przyniósł w latach sześćdziesiątych "nowy teatr".

Shaffer nie napisał na pewno odkrywczego tekstu o mrocznych głębiach psychiki, na miarę nowego Edypa, a w bardzo wyraźnie sprecyzowanej wizualnej i ruchowej warstwie swojej sztuki nie wyszedł poza znane doświadczenia współczesnej sobie awangardy teatralnej. Natomiast niezwykle zręcznie posłużył się najnowszymi najbardziej modnymi odkryciami z dziedziny psychoanalizy obdarzając swojego bohatera skomplikowanym zespołem obciążeń - kompleksu Edypa, Impotencji, hippomanii, kastracji, sadyzmu itp., a jednoczenie oparł całą fabułę na historii badania, czy też niemal detektywistycznego śledztwa, jakie wobec młodego Alana - prowadzi drugi bohater sztuki - psycholog, Dysart. Przy czym, oczywiście okazuje się, że sam psycholog też ma kompleksy i jest wobec nich bezradny. Trochę tak, jak w "Wariacie i zakonnicy" Witkacego, napisanym w okresie mody na psychoanalizę w latach dwudziestych. Tylko, że tam było wszystko na groteskowo, a tu jest bardzo serio, ale wiadomo że Anglosasi zawsze dużo poważniej traktowali problemy zaburzeń psychicznoseksualnych niż Polacy, a w ogóle nasza literatura na temat płci i miłości cielesnej i spraw z tym związanych jest wyjątkowo uboga. Ostatnio, wraz z rozwojem cywilizacji przemysłowej w naszym kraju i związanymi z tym frustracjami i klęskami żywiołowymi problematyka ta zdaje się dotyczyć i polskiego społeczeństwa.

Sceniczny kształt "Equusa", który Shaffer opisał w didaskaliach bardzo dokładnie i z którymi mocno związał przebieg akcji, stanowi mieszaninę nowych koncepcji komponowania przestrzeni gry, pantomimy (aktorzy grający nieme role koni), nagości (kulminacyjna scena nieudanego - jak to po polsku napisać - "miłosnego zbliżenia" Alana i Jill), oraz najnowszej techniki oświetleniowej i dźwiękowej.

Jest to sztuka niezwykle efektowna, bardzo zręczna, świetnie skomponowana, zawierająca obok wspomnianych już Alana, Dysarta i Jill, inne doskonałe role, dająca możliwość pooisu reżyserowi (pantomimiczne scenki z końmi) i epatująca pozorami psychologicznych głębi. Czy tylko pozorami? Na ten temat zdania są podzielone. Osobiście uważam, że problematyka psychologiczna czy raczej psychopatologiczna, której dotyka tu Shaffer, wcale nie jest pozorna, natomiast on sam na jej temat nie mówi nic nowego ani oryginalnego tylko się nią posługuje lub też po prostu ją ze sceny relacjonuje. Uważam też, że wydrukowanie przekładu i zagranie w teatrze "Equusa" stanowiło swoisty obowiązek wobec polskich widzów, którzy powinni byli przekonać się jak jeden z największych światowych sukcesów teatralnych naprawdę wygląda, zamiast zdawać się na opinię różnych sprawozdawców czy korespondentów.

Wrocławska prapremiera "Equusa" jest przedstawieniem, które może dać pojęcie o tym, czym była sztuka Shaffera kiedy stanowiła wydarzenie. Dzisiaj jej kształt teatralny wydaje się przestarzały i wtórny, szczególnie dla przywykłej do festiwali teatru otwartego publiczności wrocławskiej. Henryk Tomaszewski niczego od siebie do pomysłów Shaffera nie dodał, kawet sceny pantomimiczne rozegrał bardzo powściągliwie i wyłącznie w ramach autorskich didaskaliów, choć dobrze wiadomo, że sam na podobny temat miałby pomysły dużo ciekawsze. Raczej okroił i ścieniował autorską inwencję inscenizacyjną. Również Marcin Wenzel raczej trzymał się scenograficznych wskazówek z tekstu sztuki. Może też obaj mieli rację. Wymyślać czegoś szczególnego na kanwie "Equusa" chyba nie warto, lepiej więc było pokazać po prostu tę sztukę taką, jak jest.

Inaczej ma się sprawa z wykonaniem aktorskim. Tutaj trzeba od razu powiedzieć, że równie ważna jak młodzi (Alan i Jill) para starszych bohaterów (Dysart i sędzia Hester) została potraktowana nie najlepiej. Ani Igorowi Przegrodzkiemu, ani Jadwidze Skupnik jakoś te role nie leżą, a reżyser zdaje się do nich nie przywiązywać wagi. Natomiast zarówno Bogdan Koca (Alan) jak Halina Śmiela (Jill) zagrali bardzo dobrze parę młodych. Są tacy, jacy powinni chyba być. Oboje sporo już umieją, a jednocześnie zachowali świeżość i swoistą naiwność wynikającą z bezpośredniego, nie intelektualnego jeszcze podejścia do kreowanej postaci. Stąd w ich rolach autentyzm i prawda, która przebija się ponad nabudowane przez Shaffera kompleksy i obsesje (dotyczy to szczególnie Kocy). Nie jest to przedstawienie oczywiście tylko "relacją ze sztuki Shaffera, która była światowym szlagierem", znaczy i mówi coś samo od siebie. A publiczność przyjmuje je bardzo dobrze. Nie jest to też gwóźdź sezonu ani wydarzenie, ale ciekawa pozycja, taka, jakich zbyt mało się w naszych teatrach pojawia i na które zbyt mało zwraca się uwagi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji