Artykuły

Karaski w śmietanie

Dlaczego Gombrowicz? A właściwie dlaczego nie? Kilkanaście lat temu. kiedy trwał nieustający festiwal "Operetek", "Ślubów" i "Iwon", nikt by się nad tym nie zastanawiał. A dziś? Wystarczy etykieta klasyka i fascynacja reżysera, jeśli - oczywiście - tertium non datur. A zatem Gombrowicz i już. Z całym nabożeństwem, uszanowaniem dla tekstu, w którym się zamyka największa osobliwość tej dramaturgii: stwarzanie się osób w procesie interakcji, w napięciu, starciu z otoczeniem. Sytuacja da się ubłagać - zapisał gdzieś autor "Ferdydurke" i to jest klucz do niego. A może nawet wytrych.

Inscenizatorzy "Iwony" w Ateneum dość beztrosko bawią się tym kluczem. Nie po raz pierwszy zresztą (duo Śmigasiewicz-Wojtyszko wraca do tej sztuki po latach), ale też nie bezkarnie. Wieczór nie jest sukcesem. W dobrym teatrze, za plecami świetnych aktorów bezczelnie rozsiada się znużenie, zdziwienie, a nawet zniecierpliwienie. Czy tak musiało być?

Historyjka tej tragikomedii jest prosta. Iwona, "siedem nieszczęść", zostaje sprowadzona do zamku książęcą fanaberią. Staje się narzędziem kontestacji młodego Filipa, ale zarazem katalizatorem destrukcji całego otaczającego ich świata. Usprawiedliwiając narastanie chaosu i zła ("bo z nią wszystko wolno"), wyzwala demona degrengolady. Zbrodnia jak u Szekspira, nadchodzi sama...

"Sztuka nie powinna być grana zanadto serio... Najbardziej dziwaczne sceny powinny być odegrane trzeźwo" - niełatwe zadanie. Balans wyrafinowanej kpiny i trywialnej rzeczywistości, "gęba" groteski i "palic" kryminału, nicowanie stereotypów - wszystko się tu plecie w zgodzie, ale wymaga żelaznej dyscypliny stylu i formy. Każde odstępstwo razi. Nawet tak techniczne, jak pomieszanie planów gry. Najtęższe głowy nie zgadną, po co kazano aktorom grać w zakamarkach i tak ciasnej Sceny 61 albo wędrować po widowni. Chyba tylko po to, żeby można było napisać: omówmy zatem połowę przedstawienia, drugą grano nam do pleców...

Zawiodła geografia miejsca. Zawiódł też literacki, świetny słuch Wojtyszki, wzbraniającego się przed użyciem długopisu, ażeby Gombrowiczowskie "rozmemłanie" przemienić w sceniczną jędrność. To dlatego napięcie, zrazu wysokie, siada. Książę Tyniec staje się swoim echem. Szambelan Matyjaszkiewicz ulega pokusie zniecierpliwienia, a Iwona, pomyślana dla Marii Ciunelis, trwa jako abominacyjne monstrum.

W tej sytuacji ciężar przedstawienia muszą nieść monarchowie. Król Opania (Marian, bo w epizodzie także jego syn Bartek) przyjmuje styl safanduły, idąc na skróty w stronę rasowego komizmu. A królowa - Seniuk - łyżkami jeść! Przepysznie niuansowa, demonstruje absolutny słuch na wszelkie odcienie groteski. Ta błyskotliwa rola staje się niewątpliwą kulminacją przedstawienia.

Na koniec jak chciał Gombrowicz, muszą zostać podane karaski w śmietanie. Warto zadbać, by ofiara tych ościstych rybek była tylko po tamtej stronie rampy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji