Artykuły

Niedokrwistość

Gombrowiczowska Iwona cierpi na lenistwo krwi, co zimą powoduje obrzęk, a latem stęchliznę. Ostatnio zimy upodabniają się do lata, nic dziwnego, że i w lutym Iwonę czuć stęchlizną. Przynajmniej po premierze w Teatrze Ateneum.

Waldemar Śmigasiewicz i Maciej Wojtyszko wystawili "Iwonę, księżniczkę Burgunda" na Scenie 61. Miał to być, jak można się domyślać, spektakl zabawny. Niestety, można było odnieść wrażenie, że mamy przed sobą niedobrą farsę. Postaci rysowane grubą kreską, pokrzykiwania, miny. Na Gombrowicza miejsca zabrakło. Czasem śmiech znikał i pojawiała się histeria znana z niedobrych polskich filmów z rodzaju "trudnych".

Pomysł zagrania "Iwony" na maleńkiej Scenie 61 nie posłużył sztuce, która aż prosi się o więcej przestrzeni. Dzieje się przecież w parku, w salach i komnatach królewskiego zamku, a nie w podwórkach i klitkach. Twórcy przedstawienia zdecydowali, że część akcji należy rozegrać wśród widzów. Wprowadzeniem w atmosferę przedstawienia ma być usadzenie Iwony na krzesełku w teatralnym foyer, w towarzystwie Żebraka krążącego wśród widzów z tabliczką "Wspomożenia". Pomysł nie ma swojego rozwinięcia i można z niego z czystym sumieniem zrezygnować. Sama zaś idea rozgrywania akcji na widowni, mieszania się aktorów z widzami pachnie naftaliną.

Równie archaicznie awangardowa jest oprawa muzyczna przedstawienia. Taką modę nosiło się 20 lat temu. Premiera była przeglądem sztamp i numerów aktorskich. Marian Opania zagrał Króla Ignacego trzema minami i jednym grzmiącym głosem, a oszczędność środków aktorskich wynagrodził fryzurą, której nie powstydziłby się żaden szanujący się punk. Anna Seniuk w pierwszej części przedstawienia kazała wierzyć, że postać Królowej Małgorzaty będzie prawdziwą karykaturą wielkiej damy, której konwenans starcza za całą umysłowość. Niestety, złudzenia rozwiały się. Nawet słynna scena czytania przez królową swej grafomańskiej poezji polegała na kilku gagach. To nie była Królowa, tylko - pardon - Madzia z "Czterdziestolatka". Szambelan w interpretacji Jana Matyjaszkiewicza to zbiór wszystkich intonacyjek i kroczków znanych jeszcze z jego ról w Teatrze Polskim. Brak nie tyle stylu, co bladego pojęcia o salonie zademonstrowali młodzi aktorzy: Edyta Olszówka w roli Izy i Bartosz Opania z wąsikiem la Don Vitto Corleone i manierami stajennego. Osłodą tego wieczoru była Maria Ciunelis w roli Iwony. Zagrała zaszczutą istotę, patrzącą na świat wielkimi smutnymi oczami.

W Ateneum zgubiono gdzieś ideę utworu Gombrowicza, sprawę sumienia, odtrącenia osoby, która przypomina nam o rzeczach nieprzyjemnych. Duch anemicznej Iwony krąży po tym teatrze, którego zespół doszedł do wniosku, że wszelki wysiłek jest zbędny, a kilka sprawdzonych numerków może wypełnić przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji