Artykuły

Przebudzenie wiosny - musical w wersji sauté

"Przebudzenie wiosny" w reż. Krzysztofa Gordona w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Łukasz Rudziński na portalu Trójmiasto.pl.

Długo szukano formuły Nowej Sceny Teatru Muzycznego. Miało być lekko i rozrywkowo, jednak rozbudowa teatru i zamknięcie pozostałych scen wymusiły dalsze poszukiwania. Obecność musicalowego "Przebudzenia wiosny" w repertuarze może okazać się strzałem w dziesiątkę.

Muzyczny obecnie to trochę "teatr na czas przeprowadzki". Z konieczności całe teatralne życie przeniosło się na Nową Scenę. Są tu spektakle "przygarnięte" po zamknięciu Sceny Kameralnej. Oczywiście największych produkcji, z perełkami pokroju "Lalki" czy "Shreka", pokazać w tak niewielkiej przestrzeni się nie da (choć dyrektor Muzycznego Maciej Korwin zapewnia, że po usunięciu widowni dałoby się rozegrać tutaj nawet mecz piłki nożnej).

Po kilku różnej jakości próbach pozyskania trójmiejskiej publiczności, wrzesień w wykonaniu Muzycznego zaskakuje bardzo pozytywne. Po skierowanej do małych widzów "Pchle Szachrajce" druga i ostatnia premiera w tym sezonie (nie licząc Koncertu Sylwestrowego) cieszyć się powinna nie mniejszym powodzeniem. Dlaczego? Bo każdy z nas był lub jest młody, a dojrzewanie, pierwsze miłości, odkrywanie własnej i cudzej seksualności, zawarte w dramacie Franka Wedekinda, dotyczą każdego.

Reżyser Krzysztof Gordon (pedagog Studium Wokalno-Aktorskiego im. Baduszkowej w Gdyni i aktor Teatru Wybrzeże w Gdańsku) akcję dramatu napisanego po koniec XIX wieku utrzymuje w realiach epoki. Chłopcy paradują w eleganckich strojach żaków (podczas, bardzo efektownej zresztą, sceny nauki łaciny piszą kredą po tabliczkach), dziewczyny w pastelowych, prostych sukienkach. Scena, poza jednym epizodem, gdy pojawia się na niej fortepian, pozostaje praktycznie pusta. W bardzo pomysłowej scenografii Renaty Godlewskiej niepodzielnie króluje asceza i wszechobecna czerń. Aktorzy grają w niewielkiej przestrzeni, ograniczonej z trzech stron kulisami a czwartej widownią, tuż przed widzami. Fragmenty sceny, gdzie toczy się akcja, oświetlone są "surowymi" snopami światła. Potem następuje wyciemnienie i kolejna scena.

W takim klasycznym anturażu reżyser ustawia gromadkę młodych ludzi. Wspólne sielskie zabawy szybko zastąpią poważne problemy. Pojawi się pierwszy seks, niechciana ciąża, bunt, ucieczka z domu, przemoc w rodzinie, samobójstwo. Wszystko to podane w dobrym, musicalowym rytmie. Dobrze czują się w czarno-białej konwencji aktorzy, dostosowując się oo niej poziomem i temperamentem gry.

Najjaśniejszym punktem jest wyrazista Wendla Doroty Białkowskiej (aktorka od "Grease", gdzie też gra jedną z czołowych ról, zrobiła ogromny postęp - dziś zarówno wokalnie, jak i aktorsko wyróżnia się na tle zespołu Muzycznego). Wreszcie dużą samodzielną rolę dostał Krzysztof Wojciechowski, kreujący centralną postać spektaklu - chmurnego myśliciela i indywidualistę Melchiora Gabora (m.in. bardzo dobry song nad grobem przyjaciela). Nieco w cieniu tej dwójki pozostaje ważna, choć nawet jak na Marka Kaliszuka bardzo zmanierowana postać neurastenicznego, ale sympatycznego nieudacznika Moritza Stiefela. Kaliszuk gra bardzo nierówno - świetne, zwłaszcza aktorsko zagrania, przeplata komediowymi zagrywkami rodem z taniego serialu.

Aktorsko najciekawiej w prawdziwej żonglerce wieloma postaciami ojców, opiekunów, nauczycieli czy lekarzy wypada Rafał Ostrowski - precyzyjny, konsekwentnie ubrany w swoją rolę (szczególnie dobitny w roli nauczyciela). Większość młodzieżowych postaci drugoplanowych zapamiętać można głównie z piosenek i tańca (choreografię Joanny Semeńczuk tym razem wykonują tylko aktorzy Muzycznego, bez wsparcia baletu). Niewielka rola Ilse (Renia Gosławska) to przede wszystkim jej pełen wyrazu i emocji muzyczny dwugłos z Moritzem Stieflem w "Don't Do Sadness/Blue Wind". A dość papierowa postać Hanschena w wykonaniu Pawła Czajki ma swoje pięć minut podczas świetnego "The Word of Your Body" (swoją drogą to świetny pomysł hollywoodzkich twórców musicalu, by ten sam song posłużył Wendli i Melchiorowi, a potem chłopcom Hanschenowi i Ernstowi w odkrywaniu swojej seksualności). Na wyróżnienie zasługuje też pełen młodzieńczego buntu "Totally Fucked" (przetłumaczone przez Michała Wojnarowskiego jako "Przejebane").

Zgrabnie prowadzone wątki dramaturgiczne i konsekwentnie utrzymane tempo spektaklu pozwalają bez przeszkód przyglądać się młodym bohaterom, którzy przy dźwiękach gitar i rockowych brzmieniach (umieszczonej poza widokiem widzów, ale grającej na żywo orkiestry Muzycznego pod kierunkiem Dariusza Różankiewicza) rysują proste zdarzenia i uniwersalne historie oparte na problemach każdego młodego człowieka. Przeszło dwugodzinny musical w wersji sauté sprawdza się bardzo dobrze. Podczas finałowego "The Song of Purple Summer" zerwana zostaje wizualna i emocjonalna asceza przestawienia. A tematyka spektaklu pozostaje istotna na długo po wyjściu z teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji