Artykuły

Nieudane przebudzenie

"Przebudzenie wiosny" w reż. Krzysztofa Gordona w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

"Przebudzenie wiosny" w gdyńskim Teatrze Muzycznym w scenicznym opracowaniu reżysera Krzysztofa Gordona to melodramatyczna przypowieść z morałem o potrzebie edukacji seksualnej. Niestety, dobrego musicalu nie ma w niej zbyt wiele, a aktorsko spektakl też nie rzuca na kolana.

Tekst "Przebudzenia wiosny" Franka Wedekinda, opowiadający o meandrach młodzieńczego odkrywania cielesności, powstał pod koniec XIX w., po czym z etykietką skandalizującego i dotykającego spraw zbyt wrażliwych na dziesięciolecia trafił na półki.

Dziś z towarzyszącej mu atmosfery obyczajowego skandalu zostało tylko wspomnienie. Pozostał psychologiczny portret nastolatków, w jakich budzi się seksualność, z którą nie wiedzą, jak sobie radzić. Bo indagowani dorośli albo zbywają ich historiami o bocianie, albo tematu podejmować nie chcą, uważając go za obsceniczny i zarezerwowany dla małżonków. Więc młodzi radzą sobie po swojemu. Efekt? Oglądane w spektaklu sceny samobójstwa, masturbacji, niechciana ciąża, ucieczka z domu, wymuszona aborcja, miłość dwóch chłopców i spowiedź dziewczyny, którą edukuje w łóżku ojciec.

Ale choć po stu latach problemy młodych ludzi z tożsamością płciową pozostały te same (mimo że dziś edukują je głównie internet i pisma), ze spektaklu uleciał duch obyczajowej prowokacji. Obrazoburczą wymowę zastąpił publicystyczny dydaktyzm. "Przebudzenie wiosny" w scenicznym opracowaniu reżysera Krzysztofa Gordona to przede wszystkim melodramatyczna przypowieść z jasnym morałem o potrzebie edukacji seksualnej, zwanej przez niektórych "przygotowaniem do życia w rodzinie".

Niestety, Krzysztof Gordon - wybitny aktor Teatru Wybrzeże - nie czuje musicalu. Nie niesie go muzyka, momentami pozwala aktorom iść na łatwiznę, nie zauważa ewidentnych wokalnych kiksów w ich wykonaniu. Jako reżyser nie może się określić, czy idzie w stronę współczesnej interpretacji, czy raczej jest wierny duchowi pierwowzoru. Dlatego na scenie wyczuwa się dysonans: z jednej strony oglądamy stylową opowieść ubraną w XIX-wieczny kostium, z drugiej - choreograficzne i stylistyczne akcenty współczesne. Te dwa światy mogłyby znakomicie współgrać, gdyby inscenizator (jak to zrobił np. Wojciech Kościelniak w "Lalce") ujął całość w nawias. Tego, niestety, zabrakło.

Nie pomaga mdłe, osadzone we współczesności zakończenie, które w tę melodramatyczną historię mogło wnieść trochę oddechu. Ani choreografia, ani minimalistyczna scenografia czy kostiumy również w tym nie pomagają.

Aktorsko spektakl też nie rzuca na kolana. Wśród artystów wyróżnia się Dorota Białkowska w roli skrzywdzonej Wendli, ze swoją subtelnością i dziewczęcym wdziękiem. Wokalnie najlepiej spisali się Renia Gosławska i młodziutki Krzysztof Kowalski.

Kilka udanych scen - pogrzebu Moritza, skargi molestowanych córek, czy lekcji łaciny - nie jest w stanie przechylić szali na korzyść spektaklu.

Kolejne spektakle: 25-29 września o godz. 19.05 i 30 września o godz. 17.05.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji