Artykuły

Jestem szczęśliwą osobą

- Dopiero w Teatrze Polskim w Bydgoszczy zaczęłam grać kobiety silne, pełne przeciwstawnych emocji, temperamentne, o skomplikowanej osobowości. Gram tam z dużą satysfakcją, bo mogę się rozwijać, zapraszani są ciekawi reżyserzy, wystawiamy sztuki istotne, co dla mnie jako aktorki jest ważne - mówi aktorka ANITA SOKOŁOWSKA.

Rozmowa z ANITĄ SOKOŁOWSKĄ, aktorką serialową i teatralną:

Jest absolwentką Wydziału Aktorskiego PWSFTViT w Łodzi (dyplom w 2000 roku). Zadebiutowała główną rolą Stefanii Rudeckiej w serialu "Trędowata". Dużą popularność przyniosła jej pięć lat później rola lekarki Leny Starskiej w serialu "Na dobre i na złe", którą gra do dzisiaj. 16 kolejnych ról telewizyjnych nie dało jej takich możliwości aktorskiej wypowiedzi jak najnowsza rola bizneswoman Zuzy w serialu "Przyjaciółki", którą poprzedziła świetnie zagrana bohaterka serialu "Hotel 52" (Sonia Sawicka). Na premierę czeka kolejny serial "Misja w Afganistanie". Osobny rozdział to praca w teatrach w Lublinie, Łodzi, Warszawie i obecnie w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, którego jest gwiazdą. Teraz gra w monodramie "Komornicka. Biografia pozorna", której warszawska premiera odbędzie się w październiku w Teatrze Studio w Warszawie. Ostatnio w rankingu miesięcznika "Teatr" została uznana za najlepszą aktorkę.

Już sześć lat gra pani doktor Lenę Starską w "Na dobre i na złe". Podobno jest pani znużona pracą w niekończącym się serialu?

- Ależ skąd. To są jakieś pomówienia.

Nie pomówienia, tylko doniesienia z kolorowej prasy.

- Kolorowa prasa plotkarska ma to do siebie, że zniekształca i przekształca wypowiedzi. A zdjęcia do tego serialu mam cztery razy w miesiącu, więc nie jest to dla mnie aż tak duża uciążliwość.

Jakie niebezpieczeństwo niesie rola w takim "tasiemcu"?

- Nie mamy kontroli nad rozwojem granych postaci, bo nie pisze się takich scenariuszy z rocznym wyprzedzeniem, lecz często na bieżąco. Jeśli aktor gra dobrze swoją rolę, to z biegiem czasu kojarzona jest ona przez producentów i widzów z jego osobowością, a to zupełnie różne rzeczy.

Jaka jest Lena Starska?

- Bardzo oddana swojej pracy, wręcz przewrażliwiona na jej punkcie, ale również oddana rodzinie. Teraz jest w momencie, gdy wszystko połączyło się w jedną dobrą energię. Wcześniej życie nie szczędziło jej problemów, ale zawsze najważniejsze było dla niej dobro pacjenta.

Lena jest przeciwieństwem dyrektor kreatywnej Zuzy w serialu Polsatu "Przyjaciółki".

- Podobno prywatnie jestem bliżej temperamentu Zuzy, aniżeli spokoju i powściągliwości Leny. Nie mam wpływu na pewne jej słowa i emocje zapisane przez scenarzystów. Lena nie posiada wyróżniających ją szczególnie cech, na których mogłabym prowadzić tę postać. Zuza ma oryginalne poczucie humoru. Na początku wydawało mi się trochę durnowate, że moja postać nie może mówić takich bzdur, ale później pomyślałam sobie, że muszę to zaakceptować, bo dzięki temu stworzę kolorowego ptaka.

Zuza chodzi w bardzo wysokich szpilkach. To trudne zadanie?

- Chodzenie na tak wysokich obcasach, często po bruku, jest bardzo trudne. W dodatku mam bardzo obcisły strój, co utrudnia mi poruszanie, więc chodzę drobnymi kroczkami jak gejsza. Ale to jest super, bo daje mi charakterystyczność w poruszaniu się. To ekstremalne zadanie.

Sama znalazła pani pomysł na postać Zuzy?

- Przed przystąpieniem do realizacji pilotażowego odcinka odbywały się próby czytane i rozmowy z Michałem Kwiecińskim, producentem serialu, podczas których analizowaliśmy dokładnie postacie, rozmawialiśmy o ich zachowaniach, motywach działania. Tam też powstawały ich generalne rysy.

Powiedziała pani, że "co wydaje się być jej wadą, okazuje się zaletą, a w innym momencie życia jest zupełnie odwrotnie".

- Rzeczywiście, Zuza nie boi się nazwać rzeczy po imieniu.

Od razu wierzyła pani w historię ze scenariusza "Przyjaciółek"?

- Od razu. Akcja toczy się w różnych środowiskach społecznych i opowiada różne historie kobiet.

Zupełnie inna była Sonia Sawicka z "Hotelu 52". Uciekająca sprzed ołtarza panna młoda...

- Sonia została zapisana w scenariuszu w skomplikowany sposób. Była w moim wieku. Problem polegał na trafnym umotywowaniu jej decyzji, na dobrym zbudowaniu relacji między nią a narzeczonym, którego grał Łukasz Konopka.

Jak wspomina pani rolę Stefci Rudeckiej z serialu "Trędowata" z 1999 roku?

- Z dużą sympatią. Był to jeden z pierwszych seriali, które pojawiły się w telewizji. Nie miał najlepszej oprawy, bo nie było pieniędzy. Z dzisiejszej perspektywy musiałabym mówić o "Trędowatej" bardzo źle, a była to dla mnie fajna przygoda. Byłam tuż po studiach, grałam pierwszą rolę.

Debiut zauważono. Jakie kolejne propozycje złożyli pani reżyserzy?

- Były to role, które wiązały się z postacią Stefci, grzecznej, sympatycznej, o klasycznym typie urody. Wśród nich prawniczka, lekarka, dziewczyna z dobrego domu. Wszystkie bez "pazura". Dopiero w Teatrze Polskim w Bydgoszczy zaczęłam grać kobiety silne, pełne przeciwstawnych emocji, temperamentne, o skomplikowanej osobowości.

Czym była spowodowana przerwa w pani dorobku filmowym od 2007 roku?

- Cały czas grałam doktor Lenę w "Na dobre i na złe", co nie oznacza, że skupiłam się wyłącznie na tej roli. Grałam ją jakby "przy okazji", bo bardzo mocno weszłam w teatr i skupiłam się na tej pracy. Jeżeli pracuje się w teatrze poza stolicą, to nie ma czasu na inne projekty.

Grała pani w teatrach w Lublinie, Łodzi, Warszawie i teraz w Bydgoszczy. Dlaczego ostatecznie wybrała pani ten ostatni?

- W Łodzi byłam w Teatrze Nowym, który miał dobry okres za dyrekcji Grabowskiego, potem Dejmka, ale zmieniła się dyrekcja i była katastrofa. W Teatrze Współczesnym w Warszawie nie miałam ciekawych propozycji od dyrektora. Kiedy dostałam od Wiktora Rubina propozycję gościnnego występu w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, w rewelacyjnym spektaklu "Przebudzenie wiosny", w którym grałam Lizę, nie wahałam się tam przenieść. Po sukcesie wszyscy występujący w nim gościnnie otrzymali etaty i tak się zaczęła "era bydgoska". W rankingu miesięcznika "Teatr" nasz teatr został uznany za najlepszy w Polsce i niezmiennie od pięciu lat jest ważnym punktem na mapie teatralnej Polski.

Panią uznano za najlepszą aktorkę. Gratuluję.

- Dziękuję. Było to bardzo miłe i satysfakcjonujące.

Nie tylko w "Przebudzeniu wiosny" odniosła pani sukces...

- Równie dobrze został odebrany przez widzów i krytyków spektakl "Nordost", w którym zagrałam rolę Tamary. Trzymający w napięciu przez półtorej godziny, bez rekwizytów, sam dialog na scenie trzech aktorek. Były też kolejne ważne, przede wszystkim "Ksiądz H., czyli Anioły w Amsterdamie" w Teatrze Wybrzeże, była to moja kolejna gościnna podróż, w "Witaj Żegnaj", "O zwierzętach", "Łaknąć", "Joanna d'Arc. Proces w Rouen", "Wielki Gatsby", "Opowieści zimowej" i "Komornicka. Biografia pozorna". Gram tam z dużą satysfakcją, bo mogę się rozwijać, zapraszani są ciekawi reżyserzy. Każda sztuka jest interesującą narracją, ciekawym opisem świata, często są to teksty krytyczne, zabierające głos w ważnych społecznie sprawach. Robimy tam teatr polityczny, wystawiamy sztuki istotne, co dla mnie jako aktorki jest ważne. A Bydgoszcz chodzi do teatru, sale są zawsze pełne.

Za moment premiera warszawska sztuki "Komornicka. Biografia pozorna" w reżyserii Bartka Frąckowiaka w Teatrze Studio...

- Premiery już były w Lublinie i Bydgoszczy, bo jest to koprodukcja teatralna. Producentem jest HOBO Art Foundation, możemy grać w różnych miejscach, na różnych festiwalach. Spektakl jest próbą dokumentalnego śledztwa biografii Marii Komornickiej, młodopolskiej poetki, tłumaczki, krytyczki, która żyła na przełomie XIX i XX wieku. Zadebiutowała w wieku 17 lat, okrzyknięta złotym dzieckiem, wchodzi do bohemy artystycznej, tworzy jeden z najważniejszych manifestów artystycznych Polski "Forpoczty", jeździ po Europie, uprawia hazard. W roku 1907 dokonuje aktu transfiguracji i każe nazywać siebie imieniem Piotr. Przez prawie 40 lat pisze jako Piotr Odmieniec-Włast. Postać tragiczna. Przez siedem lat przebywa w zakładach psychiatrycznych i szpitalach dla umysłowo chorych. Pisze dramatyczne listy z prośbą o przywrócenie jej dla świata. Zamknięta w suterenie na strychu w Grabowie, przez ponad 30 lat tworzy "Xsięgę poezji idyllicznej", niebywałe dzieło. Przez okoliczną społeczność brana za głupiego Pietrka, obrzucana kamieniami. W takiej atmosferze oddaje się rozwojowi duchowemu i ćwiczy jogę.

Wystarczy. Resztę widzowie zobaczą w spektaklu...

- Umiera w zapomnieniu.

Jako mężczyzna czy kobieta?

- Swój ostatni list podpisuje jako Maria Komomicka-Lemańska.

W jakim przekroju wiekowym pokazuje pani Marię?

- Od 17 do 70 lat. Prowadzę w tym spektaklu kilka postaci, bo jestem Marią, Piotrem i rzeźbiarzem.

Jak radzi pani sobie z takim przeistaczaniem się?

- Myślę, że to kwestia skupienia.

Oj, chyba wpadła pani w pracoholizm.

- Jestem pracowita i pracuję tak długo, aż dojdę do wniosku, że jakość jest na dobrym poziomie. Nie jestem typem pracoholika, bo bardzo lubię odpoczywać i nic nie robić.

Miała pani w tym roku urlop?

- Tak, byłam pięć dni w Bieszczadach. Było pięknie.

Słyszałem, że podróże są pani pasją.

- Wielką! Każde oderwanie się od codziennej rzeczywistości, od środowiska, daje poczucie resetu, a wartości wracają w głowie na swoje miejsce. Jeżdżę za granicę także dlatego, że nie jestem tam rozpoznawalna. Mogę iść nieumalowana, w brudnych szortach i podkoszulku, z plecakiem, usiąść i jeść bułkę na ulicy.

Najbardziej egzotyczna podróż to Indie?

- Tak. Preferuję Indie buddyjskie, nie hinduskie. Byłam tam dwa razy, raz na północy w średnich Himalajach. Spokój, piękne wioski, czułam się jak w bajce. Piękne przestrzenie. Góry. Kolory. Uśmiechy tubylców. Za drugim razem pojechałam na wyspy Andamany na Oceanie Indyjskim. Tylko prawdziwi podróżnicy tam dojeżdżają. Widziałam tam najpiękniejszą plażę na świecie. Piasek jest koloru cegły, na nią schodzi turkus Oceanu Indyjskiego przecięty pasem zielonych palm i błękitem nieba. Wokół żywej duszy. Po raz pierwszy w życiu poczułam, że otula mnie granat. Niebywałe przeżycie.

Czytałem, że pływała pani ze słoniami...

- Bardzo chciałam pływać, ale okazało się, że w porze monsunowej słonie były w głębi lądu, więc ich nie widziałam. Widziałam natomiast w świątyniach tresowane słonie.

Pojedzie pani ponownie do Indii?

- Na razie chciałabym pojechać do Laosu, bo ci, którzy tam byli, przywożą niezwykle silne wrażenia, a kiedy opowiadają, to mają gęsią skórkę.

Dokąd była pierwsza egzotyczna podróż?

- Do Meksyku, po którym jeździłam prawie półtora miesiąca. Po tej podróży przez dłuższy czas nigdzie mi się nie podobało, nawet Portugalia, o której marzyłam od dzieciństwa.

Co pociąga panią w podróżowaniu?

- Możliwość przeniesienia się do innego świata, odkrywania różnych kultur, zachowań ludzi, kolorów, smaków, sprawdzania, jak radzą sobie w trudnych warunkach odcięci od świata. Jak na przykład w zapomnianych wioskach w Himalajach.

Jeździ pani sama czy w towarzystwie?

- W towarzystwie.

Był czas, gdy czuła się pani samotna?

- Myślę, że człowiek nawet w najszczęśliwszym związku czuje się czasem samotny. Jestem zodiakalnym Wodnikiem, więc cenię sobie swoją samotność i nawet sobie na nią pozwalam.

Sądzi pani, że w końcu uda się jej połączyć życie zawodowe z prywatnym?

- Cały czas udaje mi się łączyć. Jestem szczęśliwą osobą.

Jest pani teraz w bardzo dobrym momencie kariery aktorskiej. Od czego zależy dalsze powodzenie?

- Robię bardzo ciekawe projekty, i to jest dla mnie ważne, nie kariera. Nie mam pojęcia, od czego zależy dalsze powodzenie. Myślę, że trzeba mieć trochę szczęścia i być poszukującym i kreatywnym. Mieć rozległe zainteresowania zawodowe.

Wkalkulowała też pani ryzyko?

- Nie kalkuluję i nie zakładam, że coś mi nie wyjdzie. Mam taką naturę, że nie marzę o rzeczach niemożliwych, robię to, co mogę zrobić jak najlepiej, tu i teraz. Uciekałam od taniej popularności, wychodząc z założenia, że tylko praca stanowi o mnie jako wartości człowieka. Dlatego poświęciłam się teatrowi i satysfakcjonuje mnie, że ktoś to docenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji