Faust w Zakopanem
"Prawdziwe oblicze diabła! Piękna Helena Trojańska! Siedem Grzechów Głównych! Mrożąca krew w żyłach prawda o Fauście. Tylko u nas! Seans nocny".
Tak reklamuje swoje przedstawienie pt. "Dr Faustus" Christophera Marlowe'a Teatr im. Witkiewicza z Zakopanego. Ale nie za sprawą tej reklamy sala nabita jest do granic możliwości, a liczna grupa chętnych musi odejść od drzwi Teatru z niczym, mimo iż spektakl grany jest od 3 lat, już po raz sześćdziesiąty. Bilety na wszystkie przedstawienia sprzedaje się "z kasy", a i tak są trudności w ich zdobyciu nawet z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Tak było od początku.
Teatr wszedł w piąty rok istnienia i - mimo krakania zawistnych kruków - każdym kolejnym przedstawieniem potwierdza opinię o sobie (lansowaną przez "Odgłosy" jeszcze przed "wyrokiem" tzw. salonu warszawskiego) jako o najoryginalniejszym i najbardziej znaczącym zjawisku w polskim pejzażu teatralnym ostatnich lat.
Matką niezwykłego w naszych warunkach sukcesu grupy młodych artystów, których nie chronił żaden wpływowy protektor - bo go po prostu nie było - jest powaga i odpowiedzialność w traktowaniu widza, swej pracy i siebie, gdy wartości zbiorowe podporządkowują sobie nierzadko życie prywatne aktorów - a "ojcem", Andrzej Dziuk, guru, mag, czarodziej, realizujący konsekwentnie swój pomysł na teatr, przemyślany do najdrobniejszego szczegółu. Proste, prawda. Ale trzeba to umieć zrobić. Jest to, oczywiście, znacznie uproszczone rozpoznanie.
"Tragiczna historia doktora Faustusa" Chrystophera Marlowe'a (1564-1593) wyprzedza znacznie w czasie dzieło mistrza Goethego, którego Faust, rzeźbiony poetyckim rylcem geniusza stanął na cokole w rzędzie legend literackich, jako wzór przekazany przyszłym pokoleniom. "Faust Marlowe'a" - pisze Juliusz Kydryński, tłumacz tekstu - jest człowiekiem młodym, nie pragnie więc, by siły piekielne przywróciły mu utraconą młodość, pragnie za to użycia, potęgi i sławy. Lecz pragnie również poznania, zgłębienia prawdy o świecie i życiu. W tym dziele wybitnym a bardzo osobistym (...) Marlowe nie zbliżył się jeszcze wprawdzie do Goethowskiej wizji dążeń ludzkości, nie uczynił ze swego bohatera symbolu tych dążeń, ukazał w nim jedynie rozpaczliwy bunt człowieka swoich czasów".
Przedstawienie rozpoczyna się o 22.15, co ma swoje znaczenie, o czym za chwilę. W foyer pojawia się Mefistofeles w prologu, po czym rozprowadza widzów do odpowiednich sektorów, wedle ustalonej ściśle kolejności. Widz w Teatrze Witkiewicza zaskakiwany jest na każdym przedstawieniu oryginalnymi pomysłami na wejście wyjście oraz - niekiedy - udział publiczności w wydarzeniach.
Akcja sztuki toczy się na podium, niczym na ringu bokserskim, otoczonym publicznością. Bo też toczy się walka pomiędzy Faustem a Mefistofilem, walka dramatyczna, mordercza, walka na (lub o) wartości, racje moralne, walka o prawdę.
Aktorzy wygrywają całe piekło splątanej natury człowieka, jakby to piekło istotnie w nich w ów wieczór było. To już nie jest gra, to jest rzeczywiste zmaganie dwóch sił, dwóch żywiołów, dwóch prawd, od których zależy życie. Ekspresja aktorów poraża wręcz widownię, wciska ją w fotele, wywołuje emocje niespotykanie silne. Wstrząsa. Niektórzy musieli odreagować wrażenie modlitwą.
Faust Krzysztofa Łakomika i Mefistofiles Krzysztofa Najbora walczą na scenie z niespotykaną siłą środków wyrazu, spalają się. Gdy schodzą później z garderoby do salonu, jeden płonie jeszcze wewnętrznie i zewnętrznie, a drugi nie może przez dłuższą chwilę odzyskać głosu. Mimo, iż nie są gwiazdorami, bo takich w zespole nie ma z założenia dali pokaz scenicznego mistrzostwa w sześćdziesiątym (powtarzam) przedstawieniu tego dramatu. W tym Teatrze nie ma lipy, puszczonych ról, lekceważenia sali.
Dorota Ficoń, jako Siedem Grzechów Głównych i Helena Trojańska jest zasłonięta maskami, eliminującymi mimikę twarzy. Kapitalnie operuje ciałem, gestem, głosem, inna w każdej postaci, ekspresyjna w chutliwości, kłótliwości, skąpstwie, rozpasaniu. Precyzja i perfekcja świadczą o ogromnej pracy nad przemyśleniem i przygotowaniem roli.
Bardzo ważnym elementem spektaklu jest muzyka Jerzego Chruścińskiego, nadwornego kompozytora Teatru. Niepokojąca, wibrująca w mózgu. Drażniąca. Wtapia się w klimat przedstawienia, bierze udział w akcji, potęguje dramatyzm, oddziałuje na i tak już sparaliżowanego widza.
Reżyserem, autorem scenografii i opracowania tekstu jest Andrzej Dziuk (cudo) twórca Teatru. Jego pomysłem (wśród wielu kapitalnych pomysłów inscenizacyjnych) jest ten najważniejszy. Spektakl kończy się o północy, magicznej godzinie przenikania światów, wymiarów i nastrojów (Stąd późna godzina rozpoczęcia sztuki). Czas sceniczny pokrywa się z czasem realnym. Faust umiera, zostajemy sami, scenę i widownię okrywa biały dym wydobywający się ze zwykłego wiaderka. W ciszy opuszczamy salę. Czar działa jeszcze długo.