Artykuły

Być surowym dla siebie

- Mam 50 lat i żadnych oszczędności. Moim zdaniem, Andrzej Grabowski sprawdził się w tej całej sytuacji. On tak pięknie mówi o tej filozofii grania w sitkomie - krakowski aktor JAN FRYCZ opowiada nie tylko o telenowelach.

Kiedyś Pasikowski zaproponował mu rolę. Zadzwonił więc do reżysera mówiąc: słuchaj Władek, mamy latać z pistoletami. Czy będzie jakiś kurs? Coś ty, k... - odpowiedział mu Pasikowski. Frycz kupił więc sobie pistolet atrapę i ćwiczył w domu. W "Pręgach"zagrał dlatego, że bardzo mu się podobały oczy Magdy Piekorz, kiedy mu rolę proponowała. Marzy, żeby zagrać z Bogusławem Lindą. Bo to wspaniały aktor. - Linda pewnie tego nie powie, ale też chciałby ze mną zagrać - kwituje marzenie ze śmiechem.

Ryszarda Wojciechowska: Pamięta Pan swój debiut? W "Damach i huzarach" spadło Panu czako z głowy i potoczyło się na widownię. A koledzy potem mówili: już po Fryczu, to zły znak.

- Pamiętam, że spadło mi czako. Ale ileż to razy człowiek się potknie na scenie? To nie był zły znak. Bo nadal gram.

Pana surowość dla siebie jest ogólnie znana. Potrafi się Pan publicznie karcić za rolę.

- Ojciec mnie tego nauczył. Być surowym dla siebie. To pozwala być też surowym dla innych. Wymagać od nich więcej.

Ale to komplikuje życie.

- Komplikuje. Myślę jednak, że jest to jakaś droga wżyciu. Pewien drogowskaz. Podział na to, co dobre i to co lipne.

Od wielu aktorów słyszałam, że aktorstwo to zawód taki trochę nijaki. Lekarz to ktoś. Leczy ludzi. A aktor to co? - tłumaczyli.

- Ja się z tym nie zgadzam. Bo co to znaczy lekarz? Lekarz może być też cynicznym idiotą, który oszukuje ludzi, wypisuje fałszywe recepty. Może być zwyczajnie kryminalistą. A mówi się lekarz. Nie wspominając o prawniku. Dawniej, myślę tu o latach przedwojennych, był inny system wartości. Krótko mówiąc, niech każdy robi to, co potrafi najlepiej.

Co w Pana zawodzie jest takiego magicznego?

- Powiem pani, co. W tym zawodzie najpiękniejsze jest to, że nigdy się nie wie, kogo się jutro spotka. Janie wiedziałem wczoraj, że będę z panią rozmawiać. Że się spotkamy. Czy to spotkanie będzie zdawkowe, krótkie, czy coś z niego zostanie, nie wiadomo. Ale wczoraj tego nie wiedziałem. I to jest piękne. A może jutro zadzwoni do mnie... (chwilę się zastanawia). No, nie wiem kto. Ale ciągle jest ta nadzieja, że ktoś się odezwie, że zapuka.

A praca nad rolą to męka czy piękno?

- To piękno, bo my, w przeciwieństwie do malarza czy pisarza, nie możemy uprawiać swojego zawodu w samotności. Musimy mieć widownię. Zaraz, natychmiast. I ta widownia też jest zawsze inna. Czasem przychodzi takie zniecierpliwienie, rozczarowanie. Po co ja to robię, tak się staram, skoro ludzie przyjechali do teatru zmęczeni, właściwie śpią.

Czuje Pan ten chłód widowni?

- Tak, ale ten chłód bardzo dobrze robi. Otrzeźwia. I wtedy trzeba konsekwentnie robić swoje. Bo kto wie, może na tej sali jest jeden człowiek, dla którego warto było poświęcić ten wieczór?

Pan bardzo idealistycznie podchodzi do tego zawodu.

- A jak mam podchodzić? Nie ma innego wyjścia. Bo wtedy cała Biblia na nic.

Jako aktor filmowy może Pan jednak czuć niedosyt.

- Dlaczego? Ja lubię grać w polskich filmach. I to nawet niewielkie role. Bo ciągle uważam, że pojawiają się fantastyczni ludzie, którzy mają coś do powiedzenia w filmie. Zawsze patrzę z ciekawością -co tam chłopcy kombinują. Jak opowiadają historyjki. Bardzo trudno w polskim filmie o główne role. Bo tu chodzi o wytrzymałość materiału. Tu już musi być ktoś, kto to wszystko uniesie. Taki był Zbyszek Cybulski, że jak mu zadano jakiś temat, to on go ciągnął przez godzinę i piętnaście minut.

Nie żal Panu troszkę, że nie ma w dorobku takiej wielkiej roli?

- Nie będę się dopraszał o pamięć, ale jednak zagrałem kilka większych ról. Lubię swoją rolę w "Pożegnaniu jesieni". Myślę, że udało mi się porozmawiać z widzami w "Pręgach". Czasem sobie puszczam "Egoistów". Jeśli uznam, że sam film jest dobry, to ja się wtedy nie pytam, czy to jest główna rola, czy drugoplanowa. Ważne jest to, w jakiej my sprawie idziemy. A co to znaczy główna rola? Proszę pani, proszę mi na takie pytanie odpowiedzieć -czy Marcello Mastroianni w filmie Felliniego "Osiem i pół" zagrał główną rolę?

Pół na pół.

- No właśnie. A czy ten sam Mastroianni w "Mieście kobiet" zagrał główną rolę?

Musiał się podzielić rolą z... dużą grupą kobiet.

- No więc nie przesadzajmy z tymi głównymi rolami.

Zainteresowało mnie Pana hobby - konstrukcja żaglowców. To zupełnie mi do Pana nie pasuje -dłubanie, mozolne klejenie...

- Jest coś szczególnego w tej tajemnicy moich żaglowców. To pytanie - czy on popłynie, czy utonie? Jest ta ciągła niemożliwość zbudowania żagla. Bo człowiek nigdy nie potrafi dotknąć wiatru. A w tych szczegółach najbardziej pociąga mnie wiedza o tym, jak kiedyś ludzie te żaglowce budowali, jak kombinowali? Przy tej dłubaninie, jak pani mówi, zdobywam dużo wiedzy historycznej.

Pana ulubiony żaglowiec to "Mayflower".

- Teraz go właśnie robię. Skąd pani to wie?

Mam swoich informatorów.

- To skupienie nad klejeniem, to jakaś ucieczka, to moment zatrzymania. Przecież aktorzy muszą uciekać w jakieś hobby. Bo inaczej pójdą w niebezpieczne nałogi. Jeden z moich kolegów w teatrze maluje, inny ma całą kolekcję ołowianych żołnierzyków. Trzeba mieć jakiegoś...

Fioła?

- Pani to delikatnie nazwała. Ale tak. Bo inaczej człowiek by nie wytrzymał. Trzeba jakoś to napięcie po zejściu ze sceny odreagować. W coś je wpakować. Oczywiście, zawsze można książki czytać.

Skoro o książkach mowa, to Pana dziadek miał wspaniałą bibliotekę w domu.

- Pamiętam zapach tych książek. I ojca, który mi powtarzał: - No, to jest dobra książka. Ale ty jesteś za głupi, żeby to przeczytać. Więc ja przez przekorę chciałem to przeczytać. I czytałem.

ii Czego Pana jeszcze ojciec nauczył? Inżynier górnictwa, który mówił częściej o węglu niż o sztuce?

- Myślę, że ojciec nauczył mnie tego, co jest białe, a co czarne. Ojciec czasami przez swoje odepchnięcie, nawet zanegowanie istnienia syna, też go w pewnym sensie czegoś uczy. Syn zawsze pójdzie za ojcem. Mimo że ojciec nie chce go ciągnąć za sobą. Ja mam trzech synów. I mówię pani zupełnie szczerze - staram się kierować takimi samymi wartościami, które przejąłem od ojca.

Pan zdał z doskonałym wynikiem do szkoły aktorskiej. Ale w liceum nie był Pan dobrym uczniem.

- Powtarzałem drugą klasę, bo się zakochałem. Zadziwiłem się nagle kobietą. I... zostałem na następny rok. Mama mnie zapytała, z czego mam dwóje. Jak zacząłem wyliczać, to okazało się, że mam prawie ze wszystkiego. Ale to było piękne (śmieje się). Wie pani, w liceum straciłem rok. A ile ja lat straciłem podczas stanu wojennego?

Nie grał, pan?

- Nikt nie grał! A to było życie. Moje życie. Jak to się ma do tego jednego straconego roku? Do tej jednej straconej klasy?

Słyszałam Pana zapewnienia, że w telenowelach i sitkomach Pan nie zagra.

- Sitkomy, telenowele -rzeczywiście pojawiły się jakieś nowe pojęcia. Ale teraz nie wiem, czy bym nie zagrał. Może bym zagrał, gdyby był dobry scenariusz. Życie jest życiem. Kiedyś spotkałem kolegę. Mówię do niego - wziąłeś tę rolę? A on mi na to: Jasiek, muszę dach skończyć. Ja też chciałbym trochę pieniędzy zarobić. Mam 50 lat i żadnych oszczędności. Moim zdaniem, Andrzej Grabowski sprawdził się w tej całej sytuacji. On tak pięknie mówi o tej filozofii grania w sitkomie. Tłumaczy -jak to trzeba umieć w tym grać, jak trzeba umieć przecierpieć swoje. Tę walkę z własnym środowiskiem i z własnym wyobrażeniem tego, czym jest aktorstwo.

Pan Nowicki "przejechał się" kiedyś po Grabowskim i tej jego roli Kiepskiego. Ale potem sam zagrał w telenoweli. Zadzwonił do Grabowskiego mówiąc - przepraszam cię, to naprawdę ciężki kawałek chleba.

- Najważniejsze jednak jest to, że Andrzej to wspaniały człowiek. I powiem pani

w tajemnicy, że świetnie gotuje. Jadłem u niego nie raz.

A Pan, poza aktorstwem, ma jakiś talent?

- [długa cisza] Co to znaczy talent?

Robić coś lepiej niż inni. Ja, na przykład, nie mam talentu aktorskiego za grosz.

- Ale niech pani spróbuje spojrzeć na to, co pani dzisiaj ze mną zrobiła. To, że się spotkaliśmy. I ja się dałem wciągnąć w tę rozmowę. A nie chciałem. Talentem jest to, że z takiej nijakiej rozmowy, takiego szarpania człowieka, nagle gdzieś się w tej rozmowie zetknęliśmy. I mam nadzieję, że coś z tego zostanie. Talentem jest, jak mi się wydaje, patrzenie na drugiego człowieka. Słuchanie tego co mówi, dostrzeganie jego słabości. Człowiek jest wielkim talentem -jeden przed drugim. Inaczej pani na to pytanie nie odpowiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji