Artykuły

Najemnik bez powodu?

Oglądałam "Koriolana" tak, jak telewizyjne relacje obrad Sejmu w 1989 r. Ze skupieniem, pasją, za­angażowaniem. Dziś już nie śledzę ich na bieżąco. Legnicki spektakl odpowiada mi na pytanie, dlaczego.

Było piekielnie zimno. Tłumek wi­dzów skupił się przy rozpalonym ko­ksowniku nieopodal bramy do Starego Browaru w Poznaniu - miejsca, gdzie we wtorek gościnnie wystąpił Teatr im. H. Modrzejewskiej z Legnicy. Bardzo różni ludzie: młodzi i starzy, ubrani w ortalionowe kurtki lub drogie futra... Czekają na wejście do teatru - ale to ak­torzy wychodzą do nich na mróz. Roz­poczyna się uliczna pyskówka. Szekspi­rowski plebs żąda otwarcia spichlerzy. Meneniusz Agryppa uspokaja buntow­ników: padnijcie raczej na kolana, niż podnoście pięści. Kajusz Marcjusz na­zywa tłum hołotą i kundlami, nienawi­dzi tego tłumu. Nagle pada wiadomość, że Wolskowie napadli na Rzym.

Widzowie są w środku konfliktu, w środku miasta. Nie wszyscy słyszą dokładnie, nie wszyscy rozumieją, co się dzieje, nie rozpoznają postaci. Nikt nie zajmuje stanowiska. Idziemy za mu­zyką Orkiestry "Kormorany". Jest jak podczas demonstracji i jak w plenero­wym teatrze.

Widzimy, jak Kajusz Marcjusz samot­nie taranuje bramy Korioli. Wspinamy się po wąskich schodach. Dokąd idzie­my? Po co? Mijamy po drodze salę, gdzie jakaś kobieta ćwiczy fechtunek z małych chłopcem. Potem się okaże, że to matka Kajusza Marcjusza, który po zdobyciu Korioli zyska przydomek Koriolan. Piętro wyżej całuje się jakaś para. Potem okaże się, że to wódz Wol­sków Aufidiusz i jego żona. Teraz tyl­ko ich mijamy. Nie wiemy, kto to.

W jednej z sal przygotowane są ławki i ciepłe koce. Wchodzący dostają pla­stikowe kubki w winem. Świętujemy zwycięstwo nad Koriolami? Nie. Teraz będziemy świadkami zebrań senatu, ku­luarowych spisków, kameralnych spo­tkań w rodzinnych domach bohaterów zaangażowanych w sprawowanie wła­dzy, kształtowanie historii. Tego wszy­stkiego, czego w rzeczywistości nie da­ne nam jest oglądać ani słuchać - na­wet jeśli w jakichś fragmentach poka­zuje to telewizja.

Postacie w "Koriolanie" to ludzie "ważni" (dziś powiedzielibyśmy: z pierwszych stron gazet), ale też pion­ki w wielkich grach, a także ci, którzy wchodzą na plan zupełnie przypadko­wo - wydaje się, że nie ma tu dla nich żadnej roli. Nagle okazuje się, że to oni pociągają za wszystkie sznurki. Choć trwa to tylko chwilę, konsekwencje do­tyczą wszystkich.

Historia w "Koriolanie" nie jest wiel­kim, obiektywnie istniejącym ponad światem mechanizmem, działającym według określonych reguł. Owszem, jest mechanizm, owszem, obowiązują ja­kieś reguły. Ale nad wszystkim może zaważyć przypadek, głupota. Trudno się tu z kimkolwiek utożsamić, trudno ko­mukolwiek przyznać rację. Szekspir kreśli kolejne sylwetki ciętym piórem. Aktorzy dają tym sylwetkom twarze, rę­ce, nogi. Trudno mówić o kreacjach czy fajerwerkach artyzmu. Ale wierzę im wszystkim: tym z pierwszego planu i tym z drugiej linii. Nie wychodzą zza kulisy na scenę, żeby wygłosić z nama­szczeniem swoją kwestię. Oni wpadają do konkretnego pomieszczenia, w kon­kretnej sprawie i mówią dokładnie to, co mają do powiedzenia.

Nie jest to teatr gwiazd, ale na pewno jest to teatr poglądów, racji, konfliktu, sporu. Żywy teatr, tak żywy, że zapo­minam o tym, iż jestem widzem, że za­pominam o tym, iż jest mi zimno.

Postać samego Koriolana także trudno mi rozpatrywać w kategoriach mistrzowskich kreacji, choć bardzo żału­ję, że nie znam nazwiska aktora. Wy­gląda jak skrzyżowanie wszystkich ról Arnolda Schwarzeneggera. Sylwestra Stallone i Bogusława Lindy oraz wata­żki-partyzanta z dowolnie wybranego kraju. A przy tym wszystkim myśli. Ma mentalność najemnika, ale tylko sobie samemu pozwala się wynająć. Nie walczy w słusznej sprawie, nie wałczy dla pieniędzy, nie walczy dla sławy. Jego ideą jest czysta walka, w tym jest najlepszy, taka jest jego na­tura. Chce zostać sobą. W tym świecie nie ma miejsca na taką postawę - zwła­szcza w wersji skrajnej - jeśli chce się być równocześnie Kimś. Takie jest pra­wo, zwyczaj, tradycja, tak nakazuje lo­gika, zdrowy rozsądek, instynkt samo­zachowawczy.

Znam tego faceta, znam wielu takich facetów. Znam też ich matki, żony, ich przyjaciół i wrogów. To my wszyscy.

W ostatniej scenie przedstawienia leg­nickiego teatru żona Aufidiusza, która przed chwilą zabiła Koriolana, trzyma rękę na swoim nabrzmiałym brzuchu. Jest w ciąży. Jakie będzie to dziecko? Co zrobi ze światem? Co świat zrobi z nim? Pójdzie na kompromis czy zgi­nie na barykadzie? A jeśli mu się uda obalić jakiś system, czy znajdzie w so­bie tyle wytrwałości, żeby po wojnie znaleźć się w czasach pokoju?

Właśnie dlatego nie oglądam telewi­zyjnych relacji z obrad Sejmu, że po­mieszały się w nich wojna i pokój. Nikt nie umie ich rozdzielić. Znowu będzie jakiś tłum, jakiś wariat, jakiś przypa­dek. Istnieje nadzieja, że to dziecko to Szekspir, albo choć człowiek, który umie czytać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji