Artykuły

Trzeba szukać swojej szansy

- Wróciłam z San Francisco, gdzie śpiewałam Gildę w "Rigoletcie", niebawem wyjeżdżam do Londynu, tam czeka mnie spotkanie z Robertem Alagną w "Napoju miłosnym". Role w tych operach zdominowały obecny sezon, ale jest także "Traviata" czy "Córka pułku" w wiedeńskiej Staatsoper, w której nie występowałam od pięciu lat - mówi ALEKSANDRA KURZAK.

Aleksandra Kurzak wyjaśnia, dlaczego została prezydentem Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki:

Używając współczesnego języka piaru, należałoby powiedzieć, że została pani twarzą Konkursu Moniuszkowskiego.

Aleksandra Kurzak: Pozostańmy przy faktach. To Maria Fołtyn już kilka lat temu chciała, żebym pomogła w jego organizacji, a jej życzenie to dla mnie ogromne wyróżnienie.

Co nowego wniesie więc pani do edycji, która odbędzie się w maju przyszłego roku?

- Nie zmieniamy w zasadniczy sposób programu. Każdy uczestnik będzie musiał zaśpiewać arie, jak i pieśni, muzykę od XVIII wieku do współczesności. We wszystkich etapach obowiązkowy będzie nadal utwór polskiego kompozytora, nie tylko Moniuszki. Zależy mi natomiast na tym, by sukces młodego śpiewaka w tej warszawskiej rywalizacji miał dalsze konsekwencje, przyniósł mu korzyści mierzone nie tyle wysokością nagrody, ile ciekawymi propozycjami. Cieszę się, że obok Izabelli Kłosińskiej i Andrzeja Dobbera udało mi się zaprosić do jury dyrektorów Covent Garden, La Scali, Theater an der Wien, oper w Hamburgu i Frankfurcie, festiwalu Arena di Verona, a także szefa wielkiej agencji, IMG Artits. Wiem, jak ważna jest możliwość zaprezentowania się przed takim gremium. Ja otrzymałam tę szansę na konkursie Operalia organizowanym przez Placido Domingo. Nie zdobyłam, co prawda, nagrody, ale sam udział miał ogromne znaczenie dla moich dalszych losów artystycznych.

Chcemy więc promować Stanisława Moniuszkę czy młodych śpiewaków?

- Promujmy muzykę polską, a w jej dziejach Stanisław Moniuszko odegrał istotną rolę. A przy okazji należy robić konkurs atrakcyjny dla młodych śpiewaków z Europy Zachodniej, którzy w ostatnich edycjach rzadko do nas przyjeżdżali. Ich obecność też może okazać się ważna dla promocji muzyki polskiej.

A jak wspomina pani udział i zwycięstwo w Konkursie Moniuszkowskim w 1998 roku?

- Był dla mnie ważny choćby dlatego, że usłyszała mnie wówczas profesor Ingrid Kremling i dzięki temu odważyłam się wyruszyć z Polski do Hamburga. A stało się to możliwe, gdyż Fundacja Aleksandra Gudzowatego przyznała mi po konkursie specjalne stypendium. O zwycięstwie natomiast nie myślałam, miałam 21 lat i przyjechałam kierowana głównie ciekawością, chciałam zobaczyć, jaki poziom prezentują inni młodzi śpiewacy.

Sukces utwierdził panią, że wybrała odpowiednią drogę.

- Tak, bo to był mój pierwszy poważny konkurs. Ale nagroda nie jest najistotniejsza, w końcu wiele śpiewaczych sław w ogóle nie brało udziału w konkursach. Dlatego, jeśli komuś się nie powiedzie, nie powinien popadać w depresję, gdy start kończy się przed finałem.

My, Polacy, lubimy stawiać wszystko na jednej szali. Amerykanie czy śpiewacy z Europy Zachodniej nie traktują porażek w kategoriach ostatecznych.

- To prawda, pakują walizki i jadą dalej, na kolejny konkurs. Nie udało się, ale może następnym razem będzie lepiej.

Dlaczego nie zdecydowała się pani zostać jurorem?

- Wydawanie opinii w konkursie wokalnym to odpowiedzialność wymagająca dużego doświadczenia, więc chyba jestem jeszcze za młoda. Tu często liczą się indywidualne gusty, tym bardziej trzeba je wypowiadać z rozwagą. Poza tym nie będę mogła obserwować całego przebiegu konkursu, bo jego termin zbiega się z moimi występami w Wiedniu.

Bardzo jest pani zajęta w tym sezonie?

- Wróciłam z San Francisco, gdzie śpiewałam Gildę w "Rigoletcie", niebawem wyjeżdżam do Londynu, tam czeka mnie spotkanie z Robertem Alagną w "Napoju miłosnym". Role w tych operach zdominowały obecny sezon, ale jest także "Traviata" czy "Córka pułku" w wiedeńskiej Staatsoper, w której nie występowałam od pięciu lat. Natomiast przyszły sezon przyniesie z kolei dużo debiutów. Będzie Julia w koncertowym wykonaniu "I Capuletti e I Montecchi" Belliniego z Eliną Garanćą, potem Vitelia w "Łaskawości Tytusa" i Konstancja w "Uprowadzeniu z seraju", wreszcie "Maria Stuarda" Donizettiego. A w nieco dalszej przyszłości z nowych rzeczy szykuje się "Faust" Gounoda oraz "Hrabia Ory" z Juanem Diego Florezem.

A pamięta pani o warszawskiej publiczności?

- Oczywiście. Zapraszam w tym sezonie na dwa spektakle "Rigoletta" z Andrzejem Dobberem oraz na dwie "Traviaty". A poza tym na koncert sylwestrowy, choć nie do Teatru Wielkiego, lecz do Sali Kongresowej.

Kiedy możemy spodziewać się nowej płyty?

- W listopadzie miał się ukazać album z ariami Rossiniego nagrany dla firmy Decca, ale termin premiery nieco się przesunie, bo wpadliśmy na inny pomysł. Niedawno z orkiestrą Sinfonia Varsovia nagrywałam kolędy i tę płytę Universal wyda w pierwszej kolejności. Postanowiłam zaprosić też Sebastiana Karpiela-Bułeckę, bo to fenomenalny i zdolny muzyk. Zresztą kto potrafi zaśpiewać lepiej od niego kolędę "Oj, maluśki, maluśki"?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji