Artykuły

... chlastu...

Hm, hm. Robotnicy "Turowa", "Pafawagu", "Jelcza" i innych przedsiębiorstw wykuwający czerwoną jutrzenkę. O wy, którzy lubicie, gdy się na was krzyczy (jeszcze i na to przyjdzie czas). Nie macie pojęcia jakie pełne niespodzianek, jakie wredne, jest życie artystów. Dlatego nie opowiem Wam dzisiaj o przezwyciężeniu tryndów, o pardon, kierunków, o kolejnych wariatach, o pardon, wariantach, a o czymś tak trywialnym jak teatr. Wiem, że w dochodzeniu do coraz większego sedna jest to wąski margines Waszych zainteresowań, ale odsłonię kulisy, a to rajcuje każdego, nawet "Wolną Europę". Wiem, że ciekawiej byłoby opowiedzieć np. o zawodowym filozofie, Januszu B. ze stolicy, który za nic mając wymowę poezji kumpla po fachu, Karola Marksa, zorganizował przemyt dżinsów "Blue Bell" z Zachodu wartości 60 milionów złotych. "Nagle zacząłem widzieć jasno. / W mocne więzy wpleciony. / Do czegom przeznaczony" - napisał poeta Marks, a Janusz B. wcielił tę złotą myśl akurat od podszewki. Dla złota. I tak literatura wyprzedziła życie. Mówicie że jest odwrotnie? Ależ nie! Jak nazwał głównego bohatera literat Wiesław Myśliwski w książce "Kamień na kamieniu". Ogórek, Burak, Marchewka, Sałata? No jak? Ano, dobry Boże, pisarz-jasnowidz nazwał go... Pietruszka. Kto nie wierzy niech kupi bilet do teatru "Kalambur".

Ja jednak poszedłem do Teatru Współczesnego na premierę. Tak, tak. To nie jest kolejne prasowe kłamstwo. Tydzień temu, po wielu martwych miesiącach, naprawdę odbyła się tam premiera. I właśnie uczestnicząc w tym spektaklu dla high life'u, odkryłem kolejny spisek przeciwko teatrowi. Wysiadają przy nim nawet masoni z loży Ludwika Hassa. W loży teatralnej zasiadają... Ale po kolei. Premiera zaczęła się Europą. Nowy dyrektor Teatru Współczesnego, mgr Jan Pr-chyra, witał gości od drzwi. Jako wasz, "turoszowiacy", "pafawagowcy", "jelczanie" delegat (bowiem, oprócz dyżurnych konserwatorów, świata pracy nie zauważyłem) zapytałem w Waszym imieniu, z przekąsem, o cenę stroju dyrektora uszytego pewnie w teatralnej pracowni, za społeczne pieniądze. Prochyra Jan odparł z godnością: lakierki mają staż kilkunastoletni. Zdawałem w nich maturę. Biały golf posiadam lat dwadzieścia. To mnie i sądzę Was uspokoiło, zaś gdy dyrektor mówił o białym golfie, wkroczył w białych spodniach aktor-frankofil, margrabia Erwin Nowiaszak. Przeprosiłem go za plagiat, gdyż nieopatrznie też takie włożyłem. Nie zadaliśmy jednak tą bielą szyku, gdyż najelegantszym uczestnikiem - owej legalnej manifestacji okazał się być rzemieślnik (naprawa zabawek) z, proszę się nie śmiać, ulicy Ruskiej - Dariusz Kujacz. Nie, żeby kapał złotem. Ubrany w WPHW, skromnie, ale szykownie. Prosił, bym napisał, że w WPHW, bo jeszcze pomyślą, że ubrał się w firmie Burberry i przyślą komisję, a po co.

Były to niestety jedyne pozytywy premiery. Potem zaczął się atak rodowej maszynerii, o pardon, masonerii, na ten nieszczęsny teatr, na bigos złożony ze sztuk morfinisty Witkacego - "Jeden chybiony, drugi w serce", przyrządzony przez Macieja Domańskiego. Już gdy profesor Hańska, aktorka którą osobiście całował w rękę Witkacy (czemu nie poinformowano o tym publiczności?), mówiła na tle bezsensownej filmowej kreskówki głosem znawcy, że teatr to nuda, coś mi nie grało. Gdy dodała, że Czysta Forma powstaje w miejscach pęknięć człowieka - poczułem pismo nosem. Pierwszy wepchnął rodowy sztylet hrabia Wojciech "Tunio" Dzieduszycki. Porzuciwszy chwilowo nieudany teleturniej "Maestro", uniósł wysoko herbową tarczę i rzekł autorytatywnie - Phiii, takieee awangardiii widzzziałem szestziesiąt lat temu. Cios drugi, wyrafinowany, zadany sposobem podpatrzonym u szoguna Chamberlaina, zadała elegancka jak Sharon Tate z czasów małżeństwa z Polańskim - niesamowita aktorka mająca powiązania ze Szwajcarią - baronowa Danuta Balicka. Przybrana w czarne brabanckie koronki, w chwili, gdy Wy "pafawagowcy" otwieracie na kolację pasztet mazowiecki, rzekła ze zmysłową elegancją: - Dobrze gra dzisiaj na scenie Kazimierz Braun. Jak to - zagadnąłem - gdyż wiedziałem skądinąd, że dyrektor Braun z wydatną pomocą władzy udał się na urlop. I wtedy baronowa Balicka niedbale wskazała brodatego aktora Górskiego. No i co wy na to, mili memu proletariackiemu sercu "jelczanie"? Ale to wszystko fara-muszka. W połowie spektaklu zbliżyłem się do modelki Twiggy, czyli eterycznej, pełnej zagadek i tajemniczej urody aktorki Teatru Współczesnego - markizy Geny Wydrych. Tonem, po którym opuszczają chłopa soki, szepnęła: - Masz za swoje grubasie, szkalowałeś, ze za dyrekcji Brauna aktorzy i widzowie biegali od piwnic po dach, a teraz? - Czy teraz jest inaczej? Ale na tym, chłopaki z "Turowa", nie koniec. Gdy wdychałem koloryt koronek darowanych baronowej Balickiej przez rodzinę w Zurichu, gdy teatr zamieniono na podrzędne disco, gdy aktorka Rasiakówna, fałszując jak każda rockowa refrenistka, zaśpiewała - "Urodzić się w Polsce artystą - to pech największy" - hrabia, ale i aktor, Andrzej Mrozek, kosę wypożyczoną z "Wesela" wbił... we własne plecy. Mrozek, którego tatuś był przed wojną oficerem, a więc musiał mieć maturę, honor i cześć zachował po przodku do dzisiaj. Mimo posiadania podejrzanej garderoby w postaci amerykańskiej wojskowej kurtki, rzekł prawdę, prawdę i tylko prawdę: "Ha, wiadomo. Tam gdzie chała, zjawia się Zdzisław Smektała" Potem, na scenie, gdy grał maszynistę lokomotywy, dobił nas kwestią rzuconą znad komina płacowego, o pardon, parowozowego - "Nikt tu nic nie rozumie". Wywołał popłoch wśród widzów, którzy pytali się wzajemnie - "Kupiłeś(aś) program? O co tu biegnie? To chyba sztuka dla inteligencji". Tego już było za wiele. Ale nie. Podczas gdy zebrany high life zamknięto w sali, jakiś zboczeniec porżnął nożem i podpalił obrazy wiszące tak pysznie we foyer. A przecież mogły one ozdobić chociażby nasze przytulne, robotnicze kwartiry, o pardon, mieszkania. Co za ohyda. Gdy złapią wandala, na pewno jego nazwisko (Cebula, Dynia?) ogłoszą w prasie. I tak, po scenografii, kostiumach, rekwizytach widać, że to spektakl drogi i chyba nie najgorszy, gdyż Jan Paweł Gawlik, dyrektor Teatru Rzeczypospolitej, obecny na premierze nie przysnął ani razu, a sam widziałem np. na festiwalu w Toruniu, jak on potrafi smacznie i filmowo spać.

A tu zima. Jeśli więc chodzi o eintopf z Witkacego to... O kurczę pieczone, zabrakło miejsca...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji