Artykuły

Pułapka perwersji

Bardzo dobra, subtelna i stonowana inscenizacja - o spektaklu "Kochanek" w reż. Józefa Opalskiego w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie pisze Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

Scena tonie w ciemności. Rozjaśnia się bardzo nieśmiało. Wreszcie widzimy siedzącą naprzeciwko siebie parę: Ona (Dominika Bednarczyk) i On (Grzegorz Mielczarek). Oboje mają na sobie białe obcisłe golfy, czarne spodnie. Mierzą się wzrokiem. Powtarzają swoje ruchy, wydają się lustrzanymi odbiciami, sobowtórami. Tańczą do subtelnej jazzowej muzyki.

Wreszcie siadają na czarnych zdobionych krzesłach na przodzie sceny. Mówią do siebie, ale nie patrzą na siebie. Ich wzrok jest utkwiony w milczącej publice. Ta sytuacji mogłaby być początkiem typowego dramatu mieszczańskiego. Jednak Harold Pinter mówi o perwersyjnej grze małżonków, w której mąż przybiera maskę kochanka żony, a żona udaje kochankę męża. Gra, którą prowadzą, nie ma końca, powtarza się w różnych konfiguracjach - to ona dominuje, to on. On raz jest brutalnym gwałcicielem z parku, a raz strażnikiem. Ona raz jest skrzywdzoną ofiarą, a raz prowokującą femme fatale. Ta gra do niczego ich nie prowadzi. Ciągle się rozmijają. Na ile partner będzie w stanie obnażyć się, przyznać się do własnych słabości? Jak długo zechce spełnić kolejne fantazje kochanka? Czy naprawdę zrobi wszystko? Opalski pokazuje, że Ona i On niejednokrotnie próbują uciec z tej chorej sytuacji, ale szukając wyjścia, przypierają się do ścian. Stają się coraz bardziej agresywni wobec siebie.

Józef Opalski wydobywa z tekstu Pintera mrok perwersji. Spod pewnych i precyzyjnych rąk reżysera wychodzi bardzo dobra, subtelna i stonowana inscenizacja. Przede wszystkim jest ona na wskroś minimalistyczna. Scena jest niemal pusta. Ściany zbudowane zostały z nawleczonych na sznury kulek, które przypominają filmowe kotary w domach publicznych albo sypialni Casanovy. Przez prześwity między kulkami delikatnie przeciska się światło. Przestrzeń raz przypomina kościół z gotyckimi witrażami, raz - nocny miejski blask.

Muzyka, w opracowaniu samego reżysera, nie wybija z rytmu, ale wprowadza w delikatny trans. Przez większość spektaklu panuje cisza. Są aktorzy, ich głosy: szepty, rozmowy, krzyki, jęki i milczenia. Momenty totalnej ciszy wybrzmiewają trochę zbyt ostentacyjnie, ale wydobywa to nieprzejrzystość relacji małżonków.

Aktorzy osiągają wyżyny swojej profesji. Rozumieją się bez słów. Jednoczą się ze swoimi postaciami tak głęboko, że spektakl kończą ze łzami na twarzy - ale nie takimi łzami, które ciekną strumieniami, ale pojedynczymi kroplami błyszczą na policzkach, podczas gdy mówią.

Całość jest perfekcyjnie wyważona. Napięcie rośnie stopniowo i osiąga apogeum pod koniec. Bardzo oszczędny ruch sceniczny hipnotyzuje. Świetne chwyty formalne (światło, rekwizyty). Chciałoby się powiedzieć: spektakl doskonały. Coś mnie jednak przed tym powstrzymuje. Czuję, że byłem tylko obserwatorem i niczego tak naprawdę nie przeżyłem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji