Artykuły

Nowoczesne zabawki chłopca

Idziesz na Arkadiusa? - zapytała mnie, skądinąd niegłupia, znajoma, której udzielił się medialny entuzjazm towarzyszący debiutowi projektanta mody w roli autora operowych kostiumów. "Don Giovannim" zachwycono się już przed premierą, tylko dlatego że zgodził się przy nim pracować właśnie Arkadius.

To wszakże znak naszych czasów. Opera chętnie flirtuje z kulturą masową. Nie chce być sztuką elitarną i skostniałą, walczy o nowego widza. Dzięki temu odmładza się i pięknieje, bo Butterfly nie musi wcale umierać wśród papierowych kwiatów wiśni, a Nabucco wjeżdżać na scenę na prawdziwym rumaku. Nowoczesny teatr potrafi pokazać siłę emocji operowych bohaterów innymi środkami, choć pociąga to za sobą rozmaite kompromisy bo trzeba rezygnować choćby z tradycyjnej wierności wobec samego dzieła.

W przypadku tej premiery można więc było odnieść wrażenie, iż rolę Mozarta próbowano ograniczyć do roli autora muzycznego podkładu dla pokazu mody. Arkadius zaprojektował rzeczywiście efektowną kolekcję strojów o wysmakowanych kolorach, z mnóstwem oryginalnych detali. Ale swą nieposkromioną wyobraźnię dostosował do potrzeb teatralnych, łącząc styl i klimat dzieła z własną indywidualnością. Nie starał się też wykreować siebie, a prawdziwym bohaterem spektaklu pozostała muzyka.

Jacek Kaspszyk poprowadził orkiestrę w sposób dostojny, jakby na przekór modnym tendencjom, nakazującym grać Mozarta delikatnym, wyciszonym dźwiękiem, ale było w tej interpretacji bogactwo odcieni, choć może za mało emocji. Wyrównany okazał się zespół solistów, w którym wyróżniały się postaci z nieco dalszego planu: Katarzyna Trylnik (Zerlina), Piotr Nowacki (Masetto) i Romuald Tesarowicz (Komandor), całość zaś ozdobiła kreacja Mariusza Kwietnia. Świetny głos, interpretacyjna swoboda i sceniczny wdzięk - te atuty młodego barytona czynią z niego nader atrakcyjnego don Giovanniego. Jeśli więc porównać obecną muzyczną wersję dzieła z poprzednią, którą Jacek Kaspszyk przygotował cztery lata temu na początek dyrektorskiej kadencji, przyznać trzeba, iż nie był to czas dla Opery Narodowej stracony.

Muzyka to jednak nie wszystko w przypadku "Don Giovanniego". Chodzi przecież o arcydzieło, którego nieprzemijająca popularność wynika także z tego, że wybitni artyści teatru potrafią dzięki niemu pokazać ludzką skłonność do ryzyka, do szaleństw i wadzenia się z Bogiem, przestrzec przed granicą, której niezależnie od epoki człowiek przekraczać nie powinien, choć im bliżej naszych czasów ów margines swobody ludzkich działań staje się coraz szerszy.

Można "Don Giovanniego" przedstawiać w sposób stylowy, jak zrobił to Joseph Losey lub przenieść go do kolorowej społeczności nowojorskiego Harlemu (Peter Sellars), namalować w tonacji brudnoszarej (Jürgen Flimm) lub klinicznie białej (Martin Kusej), by wspomnieć kilka pierwszych z brzegu głośnych w świecie inscenizacji z przeszłości lub z ostatnich lat. Każda decyzja inscenizatora wynika nie z chęci szokowania widzów, lecz stanowi punkt wyjścia do odpowiedzi na pytanie, kim jest tytułowy bohater? Zblazowanym arystokratą (Losey)? Wesołym birbantem (Luc Bondy)? Oszustem balansującym na granicy prawa (Sellars)? Refleksyjnym filozofem (Flimm) czy człowiekiem, który eksperyment na własnym życiu konsekwentnie prowadzi do końca (Kusej)?

Na takim tle warszawski spektakl prezentuje się jak piękna, kolorowa wydmuszka, efektowna z zewnątrz i pusta w środku. Nie można doszukać się w nim żadnej refleksji, wszystkie postaci są emocjonalnie martwe, a pytanie, kim jest don Giovanni, pozostaje bez odpowiedzi. Całość przypomina zestaw klipów zrealizowanych do muzyki Mozarta, w których liczy się ruch, barwa, światło, myśl zaś pozostaje nieistotna. Na tle przykładów zaczerpniętych ze współczesnego teatru w sposób niezamierzony pokazuje też punkt, którego nie wolno przekroczyć, jeśli chce się ocalić to, co jest istotą operowej sztuki.

Porównania ze światem są tu jak najbardziej na miejscu, bowiem Mariusz Treliński ma szansę zaistnieć jako reżyser w międzynarodowym życiu operowym. Tymczasem z "Don Giovannim" postąpił zaś jak chłopiec, który dostał wspaniałe zabawki: dobrych wykonawców, wyrafinowane estetycznie kostiumy i rewelacyjną scenografię - jeden z najlepszych projektów Borisa Kudlički. Ale zupełnie nie wiedział, co z nimi zrobić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji