Artykuły

Śmierć w przepychu

Twarz szara ze zmęczenia, przekrwione oczy, a pod nimi sine worki - tak wygląda reżyser Mariusz Treliński na kilka dni przed premierą (8 grudnia) spektaklu operowego "Don Giovanni" Wolfganga Amadeusza Mozarta w Teatrze Narodowym. Nic dziwnego - próby zaczynają się przed dziesiątą rano, a kończą o drugiej w nocy. Żeby nie tracić czasu na dojazdy, Treliński przeprowadził się nawet ze swego podwarszawskiego mieszkania do pokoiku na tyłach teatru.

Ale ten reżyser przynajmniej wie, po co się tak zaharowuje: bilety na jego "Don Giovanniego" zostały zarezerwowane na trzy miesiące naprzód. Takiej frekwencji tradycyjne spektakle operowe nie miały w Polsce od lat.

Sukces Trelińskiego to nie kwestia sezonowej mody ani nawet pracowitości reżysera. Jego przedstawienia mają dwa bardzo mocne atuty, którymi przebija innych reżyserów: odkrywczą interpretację starych fabuł operowych oraz olśniewającą oprawę sceniczną. "Don Giovanni" jako beztroski birbant i podrywacz, bijący kolejne seksualne rekordy? Ależ skąd. - Nasz Don Giovanni to człowiek stojący w obliczu śmierci, a nie opętany szaleństwem życia - tłumaczy reżyser. - Każda kolejna kochanka przynosi mu po chwilowym zachwycie tylko gorycz i rozczarowanie. Uświadomiwszy to sobie, bohater próbuje za wszelką cenę wyrwać się z zaklętego kręgu powtarzalności. Zmierza w ten sposób do samozagłady - mówi.

Mocno powiedziane. Ale taki Don Giovanni musi być też mocno pokazany. Dlatego twórca zaangażował do swej inscenizacji najwybitniejszych specjalistów z najróżniejszych dziedzin. Jego śpiewacy wystąpią w strojach, które zaprojektował Arkadius - jeden z najbardziej wziętych kreatorów mody na świecie. Reżyser wie, co robi: dzięki temu na spektakl przyjdą też widzowie, którym opera jest obojętna, za to moda

- wręcz przeciwnie. Tak jak Agata Sławońska, studentka socjologii z Warszawy.

- Przyjdę na "Don Giovanniego", choć operą nie interesuję się zupełnie. Ale bardzo bym chciała zobaczyć na żywo kreacje Arkadiusa, które do tej pory mogłam podziwiać tylko w prasie kolorowej. Wizję Arkadiusa realizuje aż 50 krawców, a sam projektant kursuje regularnie między Londynem, gdzie mieszka na stałe, a Warszawą, gdzie nadzoruje wykonanie swoich fantazyjnych projektów.

Na sukces Trelińskiego pracuje znacznie więcej artystów swojego fachu. Oryginalne fryzury śpiewaków zaprojektowała Jaga Hupało, stylistka, która na co dzień czesze gwiazdy filmowe, a skomplikowane makijaże nakłada Gonia Wielocha, od lat wyspecjalizowana w telewizyjnym make-upie. To pierwszy plan spektaklu. Ale i drugi, czyli dekoracje, został obmyślony zjawiskowo.

200 osób, kierowanych przez scenografa Borisa Kudličkę, zużyło aż 500 m kw. desek, by zmontować bardzo skomplikowaną kombinację ruchomych płaszczyzn. Scenografia w trakcie całego spektaklu porusza się i przemieszcza równie szybko i sprawnie, jak postacie na scenie. Ściany i podłogi nieustannie otwierają się, rozkładają i zamykają, dzięki czemu przed oczami widza nagle zjawiają się "znikąd" poszczególne sceny akcji spektaklu. - Scenografia musi być płynna, jak muzyka w tej operze - tłumaczy Kudlička. Nie da się już dziś przyciągnąć masowej widowni na spektakl, gdzie pociągnięte farbą sterty styropianu udają wnętrza pałaców czy roślinność ogrodową. - Opera musi nadążać za rozwojem technologii, bo inaczej w końcu trafi do skansenu.

Spektaklom Trelińskiego to nie grozi - wręcz przeciwnie. Jego inscenizacje to istny popis nowoczesnych technologii. Zależało mu na tym, by na scenie pokazać geometryczną siatkę cieniutkich linii świetlnych. Ich misterna regularność ma być wizualnym odpowiednikiem "matematycznej" muzyki Mozarta. Ale takich linii nie można było wykreślić, stosując zwykłe żarówki czy diody - więc Boris Kudlička użył 1000 m włókien światłowodowych. Zbudował dzięki temu przestrzenną siatkę linii świetlnych, tworząc wizję jakby z pogranicza jawy i snu. A czego nie oświetlą światłowody, zostanie wydobyte z ciemności przez sterowany komputerowo zestaw 100 reflektorów, zaprogramowany przez Felice Ross, światowej klasy specjalistkę od oświetlenia scenicznego.

Czy tak wystawna oprawa nie przyćmi tego, co w operze najważniejsze - muzyki? Dawniej taka groźba wisiała nad operami Trelińskiego. Na przykład podczas prób do "Oniegina" (2002) reżyser żądał od 30-letniego Mariusza Kwietnia, na co dzień występującego m.in. w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, by ten, śpiewając, grał jednocześnie jak rasowy aktor filmowy. Dochodziło do kłótni i zdarzało się, że Kwiecień nawet po trzy razy dziennie zapowiadał reżyserowi, że zrywa kontrakt. - Tłumaczyłem Mariuszowi, że nie mogę grać jak aktor filmowy, bo potrzebuję pauzy na wzięcie głębokiego oddechu i skoncentrowanie się na śpiewie - wspomina Kwiecień. Wzburzony baryton proponował Trelińskiemu zatrudnienie - zamiast siebie - Nicholsona, który zagrałby zdecydowanie lepiej. Ale przy "Don Giovannim" do scysji już nie dochodziło. - Zaufałem Trelińskiemu, bo po pięciu, sześciu próbach zawsze się okazuje, że wymyślane przez niego gesty mają sceniczną wiarygodność.

Zdecydowana większość śpiewaków operowych przywykła do ściśle określonych zachowań na scenie. - Ich ekspresja jest bardzo tradycjonalna: mają wyjść i zaśpiewać - tłumaczy Kwiecień. Tymczasem Treliński za każdym razem stara się wymyślić nową konwencję spektaklu operowego. - Spotkałem się z opiniami, że kompozytor wszystko zapisał w nutach - irytuje się reżyser. - A ja myślę, że spektakl przede wszystkim musi być czytelny dla współczesnego widza.

Nad jego wizją od czerwca tego roku pracuje w Teatrze Wielkim blisko 500 osób. W tej "fabryce" spektaklu nawet najdrobniejsze elementy muszą być idealnie zgrane. Nie zawsze tak było: zdarzyło się, że dla aktorów uszyto tak wielkie nakrycia głowy, że nie mieścili się w drzwiach zaprojektowanych przez Borisa Kudličkę. Na próbach nie brak starć. Na przykład reżyser ustawia postać kilkanaście metrów od rampy, a dyrygent krzyczy: - To za daleko! Na widowni nikt nie usłyszy śpiewu, tylko jakieś pohukiwania.

A widownia jest bardzo wymagająca. Każdy z pięciu dotychczasowych spektakli Trelińskiego - od "Wyrywaczy serc" (1995) po "Oniegina" (2002) trafiał na deski europejskich i amerykańskich oper. Tegoroczny "Don Giovanni" będzie miał amerykańską premierę 31 maja 2003 r. w Los Angeles Opera. Zachodnia krytyka była do tej pory bardzo życzliwa wobec reżysera. Recenzent "Philadelphia Inquirer" po waszyngtońskiej premierze "Madame Butterfly" (2001) napisał nawet: "Biletów na kolejne spektakle już nie ma, ale nie wahajcie się ich ukraść, byle tylko zobaczyć tę wspaniałą inscenizację".

Zanosi się na to, że po amerykańskiej premierze "Don Giovanniego" recenzenci także będą nakłaniać do przestępstwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji