Artykuły

Wieczny romantyk

Wielki mistrz polskiej sceny. Wybitny aktor. IGNACY GOGOLEWSKI mimo sędziwego wieku wciąż występuje w teatrze. I choć ma już 81 lat, nie zamierza opuszczać sceny. Gra w trzech przedstawieniach w stołecznych teatrach.

Stworzył wiele wybitnych kreacji. Uwielbiany za rolę Antka Boryny w ekranizacji "Chłopów" wyreżyserowanej przez Jana Rybkowskiego. Ma w swoim dorobku kilkaset ról teatralnych, w tym blisko sto w Teatrze TV. Wystąpił w kilkudziesięciu filmach. Był także reżyserem, pisał scenariusze, kierował teatrami. W latach 2005 - 2006 prezes ZASP. Laureat wielu nagród. I choć ma już 81 lat, nie zamierza opuszczać sceny. Gra w trzech przedstawieniach w stołecznych teatrach.

Ma swoje ulubione miejsce w Warszawie. Przy Krakowskim Przedmieściu naprzeciw pomnika Adama Mickiewicza. Odwiedza je od pół wieku. To "Telimena", dwupoziomowa kawiarnia. I tam się spotykamy. - Należałoby pomóc nowemu właścicielowi ożywić to miejsce. Przed laty spotykało się tu wielu twórców, artystów. To było miejsce kultowe, niezwykłe. Miało niepowtarzalny klimat. Dziś już nie tętni takim życiem, jak wtedy. A może? Właśnie nowy gospodarz zaprosił mnie na kawę.

Na chwilę siadamy przed wejściem. Uśmiechnięty, pogodny, wyciąga papierosa. Pali całe życie. Bo lubi. I nie obawia się chorób. - Lubiłem tu siedzieć, patrzeć na wieszcza i zaciągać się dymem.

Ale dziś zrobiono z nas trędowatych. Prawie już nigdzie nie możemy zapalić. Tu także, dlatego najczęściej zaglądam tu latem, bo w ogródku papieros jest dozwolony.

Opowiada o swojej ostatniej sztuce w Teatrze Scena Prezentacje. - To przedstawienie sześcioosobowe specjalnie dla mnie ściągnięte z Paryża przez dyrektora Romualda Szejda. Pojechałem tam, aby je zobaczyć. I bardzo mi się spodobało. We Francji uzyskało pięć wybitnych nagród - Molierów. W stołecznym teatrze wystawiono je pół roku po paryskiej premierze, gramy je tutaj już trzy sezony. Przy pełnej sali.

Występuje w roli kardynała Mazarina w spektaklu "Diabeł w purpurze". - To taki łajdak z Sycylii. W1658 roku pierwszy minister za rządów regentki Anny Austriaczki. Mimo choroby władca absolutny, chrzestny ojciec Ludwika XIV. Zręczny mistrz zabiegów dyplomatycznych. Bezwzględny i bezlitosny w działaniach.

Gra także w Teatrze Polonia Krystyny Jandy, w spektaklu "Grube ryby", który wystawiany jest już czwarty sezon. - Zagraliśmy ponad 150 przedstawień i wciąż ta sztuka cieszy się ogromnym powodzeniem.

W Polonii występuje także w "32 omdleniach" Antoniego Czechowa, w reżyserii Andrzeja Domalika.

- Przez rok mieliśmy przerwę ze względu na chorobę Jerzego Stuhra. Wznowiliśmy spektakl. Mam ogromną frajdę grania razem z Krystyną Jandą i Jurkiem Stuhrem. Zawsze mamy nadkomplety, a każdy spektakl kończy się owacją na stojąco.

Od kiedy w 2009 roku pożegnał się z Teatrem Narodowym, jest człowiekiem wolnym i usatysfakcjonowanym.

- Patrzę w kalendarz i zastanawiam się, czy mam przyjąć jakieś zobowiązanie, czy mogę zagrać, czy też nie. To daje ogromny komfort.

Najbliższy miesiąc będzie mieć bardzo pracowity. Czekają go bowiem występy w 12 przedstawieniach w obu stołecznych teatrach. I jeszcze wyjazd do Krosna z "Diabłem w purpurze".

- Mam już plany co najmniej na pół roku.

Muszę mieć trochę czasu na oddech, na odpoczynek. Odwiedziłem dziś np. Jana Bratkowskiego, mojego przyjaciela, z którym przed laty zostałem zaangażowany do Teatru Polskiego. On już nie wychodzi, a ja przynoszę mu galaretki i rozmawiamy o dawnych czasach.

Urodził się w Ciechanowie. Był nieślubnym dzieckiem. Matka sama go wychowywała. - Jej odwaga, charakter i duma były nadzwyczajne. W owych

czasach niełatwo było żyć samotnej kobiecie z dzieckiem w małym miasteczku. Kiedy miał pięć lat, wyjechali do Otwocka, do ciotki. - Siostra mojej mamy miała mały drewniany domek i nas przygarnęła. Jestem bardzo z tym podwarszawskim uzdrowiskiem związany, bo spędziłem tam całą moją młodość. Szkoda, że jeżdżę tam już tylko na rodzinne groby, albo żegnać kolegów ze szkoły.

Wspomina, że było ciężko. - Najbliżsi starali się chronić mnie przed życiem. A czasy były niełatwe, bo wybuchła wojna. Ojca poznał dopiero, gdy miał 16 lat. Przyjechał do Otwocka. - Był mi obcy, ale pojechał do USC i dał mi swoje nazwisko. Nigdy nie miałem do niego żalu. Rozumiałem go. Miał wielodzietną rodzinę. Młodszy brat mojej matki, Stanisław, zastępował mi ojca.

Opowiada, że niedawno córka Agnieszka zawiozła go na cmentarz do Pałuk koło Ciechanowa. - Zdziwiła się, że główna aleja tego cmentarza to sami Gogolewscy, ale Ciechanów to zagłębie Gogolewskich.

W Otwocku przeszedł edukację, zdał maturę. - I całe szczęście, gdyż szkolnictwo w tym mieście, które założył dyr. Tadeusz Parnowski, opierało się na pokoleniu nauczycieli, którzy kończyli studia przed wojną. To były perły pedagogiki. Wspomina, że polonista organizował raz w miesiącu wycieczki do Warszawy do Teatru Polskiego. - Dlatego później, gdy skończyłem już edukację i pracowałem jako młodszy referent w Ministerstwie Budownictwa, świadomie trafiłem do tego teatru. Ale nie od razu, długo zastanawiał się, czy tam zajrzeć. - Polonista jeszcze w szkole namawiał mnie, abym to uczynił, ale dla mnie to były progi nieosiągalne. Występowałem już w ogólniaku. Jak trzeba było zarecytować coś na akademii, to mnie proszono. Jak lekcja historii, też mnie proszono, bym czytał fragmenty tekstów. Gdy organizowano konkurs, namawiano mnie do uczestnictwa. Tego teatralnego bakcyla złapałem już w szkole i już wtedy teatr był we mnie.

Kiedy w końcu odważył się wejść do Teatru Polskiego, chciał szybko uciec.

- Na schodach młodzi ludzie przytulali się do siebie. W dłoniach trzymali szable. Mieli próbę. Kiedy stałem w połowie schodów, ktoś mnie zawołał. A skoro starszy człowiek mnie prosił, to zszedłem.

Był to Aleksander Zelwerowicz. Kazał mi głośno powiedzieć imię i nazwisko. - Ale uczyniłem to cicho. Zbeształ mnie. "Jak zatem chcesz zdawać do szkoły teatralnej, skoro cię nie słyszę?" - zapytał. - Tak naprawdę wtedy ani on, ani ja nie wiedzieliśmy, czy chcę tam zdawać. Ale życiem kieruje przypadek. Powiedział, abym złożył papiery i przystąpił do egzaminu.

I tak się stało, ale nieco później, bo wtedy wyszedł z teatru przestraszony. Był to dla niego obcy świat. - Skompromitowałem się wtedy, bo nie odróżniałem scenografa od reżysera.

Niebawem jednak zdał egzamin do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej.

- Nie wierzyłem. Dwa razy czytałem swoje nazwisko na liście. To niemożliwe - myślałem.

Opowiada, że w zasadzie egzamin oblał. - Zelwerowicz nie miał do mnie cierpliwości. Przerwał mi od razu prozę Żeromskiego, a kiedy wychodziłem, zatrzymał mnie mój późniejszy opiekun Jan Kreczmar. Poprosił Aleksandra Zelwerowicza, abym mógł powiedzieć fragment "Ody do młodości". Ani się ucieszyłem, ani zmartwiłem, niezadowolony byłem z potraktowania mnie przez komisję.

Pełen buntu, zawziętości wypowiedział słowa "Ody...". Mówił ze sporej odległości. - I, o dziwo, zrobiło się cicho, pozwolono powiedzieć mi jedną trzecią wiersza. Zelwerowicz był nieco zaskoczony. Kazał mi czekać na wynik, bo to warunkowało przystąpienie do egzaminu teoretycznego.

Ten egzamin też zdał. - Studia w szkole teatralnej były dla mnie wielkimi uniwersytetami. Nieprzygotowany, niezorientowany chłopak z małej mieściny musiał zdobywać wiedzę. Obok byli ludzie po polonistyce, po prawie, ja musiałem wszystko nadrabiać. Możliwe to było dzięki wielkim pedagogom. Ci wspaniali ludzie odkrywali nieznane mi horyzonty, wpajali, co młody człowiek powinien wiedzieć o aktorstwie, o sztuce, o świecie.

Debiutował rolą Demetriusza w przedstawieniu PWST "Sen nocy letniej" Williama Szekspira, w reżyserii Jana Kreczmara w 1953 r. Pierwszą rolą w zawodowym teatrze był Sekretarz w "Lalce" Bolesława Prusa w reż. Bronisława Dąbrowskiego w Teatrze Polskim w Warszawie, rok później. Jednak prawdziwy rozgłos przyniosła mu rola Gustawa - Konrada w "Dziadach" Adama Mickiewicza w reż. Aleksandra Bardiniego. Z tą sceną związany był do 1959, a później jeszcze dwukrotnie, w latach 1975 - 1980 i 1992 - 2000.

- Za pierwszym razem odszedłem do Teatru Dramatycznego, bowiem ostatnie propozycje w Polskim mnie nie interesowały. Na nowej scenie spotkałem się z zupełnie nową dramaturgią. Dochodził tam powiew Zachodu. W Dramatycznym reżyserowali m.in. Ludwik Renę, Jan Świderski, scenografię przygotowywał Józef Szajna.

Niebawem przeszedł do Teatru Narodowego, który objął Kazimierz Dejmek. - Nowy dyrektor wyłuskiwał najlepszych aktorów z różnych teatrów, wśród których znalazłem się także i ja. To było wielkie wyróżnienie. Występował w wielu spektaklach. Zagrał Kordiana. - Bez skreśleń. Przedstawienie trwało cztery godziny. Ludzie wychodzili. I po tym musiałem opuścić tę scenę.

Trafił do Teatru Polskiego, ale we Wrocławiu, którym kierowali wtedy Jerzy Krasowski i Krystyna Skuszanka. Był tam kilka miesięcy. Po powrocie do stolicy grał w Teatrze Współczesnym, a potem znowu w Dramatycznym. Wyreżyserował tam swoją pierwszą sztukę - "Śnieg" Stanisława Przybyszewskiego. - Spektakl został serdecznie przyjęty przez krytykę. Potem zdecydował się na wyjazd do Katowic. Objął kierownictwo Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego. - Trzy sceny, reżyseria, kierowanie teatrem i granie. Miałem ogrom pracy, czasem byłem zajęty 16-18 godzin na dobę. Ale takie są koszty przyzwoitego prowadzenia teatru.

Znany jest również z licznych ról filmowych. Początkowo występował m.in. u Wandy Jakubowskiej, Wojciecha Jerzego Hasa, potem u innych reżyserów. Ma w swym dorobku wiele ról filmowych, m.in.: w "Samotności we dwoje" i w "Romantycznych" w reż. Stanisława Różewicza, "Wystrzale" i "Hrabinie Cosel" w reż. Jerzego Antczaka, "Urzędzie" w reż. Janusza Majewskiego. Zagrał też tytułowego Bolesława Śmiałego w obrazie Witolda Lesiewicza.

O "Chłopach" mówi, że był to dobry serial. - Zrobiony w ostatnim momencie. Bo początkowo miał to być film dwuczęściowy. Ale Jan Rybkowski był człowiekiem pracowitym. Chciał więcej. Duble wykorzystał w serialu. Dzięki temu zostałem w ludzkiej świadomości i pamięci.

Przygoda z filmem zaowocowała również tym, że w końcu sam wyreżyserował dwa obrazy. "Romans Teresy Hennert" i "Dom Świętego Kazimierza". - Miałem doświadczenie z realizacji Teatru TV. Zrobiłem adaptację powieści Zofii Nałkowskiej. W drugim swoim filmie sam także zagrał. Wystąpił w roli Norwida. - Człowiek najpełniej może się wyrazić, przedstawić jako aktor i reżyser.

Pod koniec lat 70. wrócił do Warszawy do Teatru Polskiego. - Mogłem już nie tylko grać, ale i reżyserować. Późnie] znowu go coś podkusiło i wyjechał do Lublina, gdzie objął dyrekcję Teatru im. Juliusza Osterwy. Był początek lat 80., stan wojenny. Jak pisano, Ignacy Gogolewski zdecydował się złamać bojkot środowiska i podjął współpracę z telewizją publiczną, przenosząc do Teatru Telewizji lubelskie przedstawienia, m.in. wyreżyserowany przez siebie "Pierwszy dzień wolności" Leona Kruczkowskiego. Wiele mówiono o jego kolaboracji z komunistami. - Me odpowiadałem tylko za siebie, ale za cały zespół. Stanąłem i zapytałem, co mamy robić? Wstał wtedy stary aktor i odparł; - "Nie bawmy się w politykę, powinniśmy grać". Większość zespołu, 99 procent, to zaakceptowała. To były mądre słowa. Nie wiem, jak bym się zachował, gdybym był w Warszawie. Tam jednak odpowiadałem za 250 osób.

Dodaje, że taki był wtedy świat.

- Osądzali mnie zwłaszcza koledzy, którzy nie znaleźli pełnej satysfakcji artystycznej. Więcej mówić nie chce.

- Młodzi ludzie czekali na swoją szansę kilka sezonów. Chcieli grać. A środowisko, to środowisko. Wiele lat później, w 2005 roku, na zjeździe ZASP, to środowisko wybrało mnie na prezesa tego stowarzyszenia.

Rozumiem, że zostałem "rozgrzeszony".

W1985 roku wrócił do stolicy i został dyrektorem Teatru Rozmaitości. Z zespołem odbył m.in. tournee do Kanady i USA, gdzie przedstawiono "Gałązkę rozmarynu" Zygmunta Nowakowskiego. - W 1990 roku, pod naporem różnych pomysłów, które miały przekształcić teatr w nowoczesną scenę, zrezygnowałem z kierowania tą placówką.

Został bez pracy. Jak to określa:

- Taki moment zawieszenia. Z pomocą przyszedł mu kolega Bratkowski, który napisał sztukę. - Przedstawił ją Dejmkowi i zapytał, jak ją obsadzić. Byłem ostatni na liście, a Dejmek stwierdził: - To co, kur..., się zastanawiasz.

I tak po raz trzeci trafiłem do Teatru Polskiego. Występował tam dziesięć lat. Aż do chwili, kiedy Jerzy Grzegorzewski zaprosił go do współpracy w Teatrze Narodowym. - Aktorzy dzielą się na dwie kategorie. Jak im coś dokucza, to albo zmieniają teatr, albo idą do bufetu i ustalają, że trzeba zmienić dyrektora. Ja należę do pierwszej grupy.

Podczas prób w Narodowym zobaczył inny teatr. - Polski preferował tradycję, a Grzegorzewski odkrył nowe pola, które początkowo były dla mnie niezrozumiałe, ale później mnie zafascynowały. Na scenie Teatru Narodowego występował dziesięć lat. I stworzył wiele wybitnych kreacji, m.in. w sztukach Gombrowicza, Różewicza, Szekspira, Łubieńskiego. Przy placu Teatralnym występował do momentu, kiedy skończyły się ciekawe propozycje. Odszedł za porozumieniem stron i został wolnym strzelcem. Wolnym, a to ceni sobie najbardziej.

Przez 20 lat pracował w PWST. Od asystenta do samodzielnego wykładowcy. Wychował kilka pokoleń aktorów. - Kiedy wyjeżdżałem do Katowic, do Teatru Śląskiego, zabrałem ze sobą kilku absolwentów. Wśród nich Ewę Dałkowską, Marka Kondrata, Tomka Marzeckiego i Krzysztofa Kolbergera.

Mieszka na Nowym Mieście. Kiedyś myślał, żeby przenieść się poza Warszawę, ale gdy zobaczył korki na moście, uznał, że da sobie z tym spokój. Zresztą dziś rzadko już siada za kierownicą. Zapytany, czy zagrał w swoim życiu wszystko, co sobie wymarzył, odpowiada: - Miałem np. propozycję zagrania Hamleta. Zaraz po szkole. Postanowiłem, że jednak poczekam na tę rolę. I miałem ją zagrać w Polskim. Niestety, nie wyszło. Zagrałem za to Gustawa - Konrada, a "Hamleta" czytam sobie do poduszki.

Jak zauważa, marzenia przerosły go o kilka pięter. - Zrealizowałem się w pełni, a właściwie z nadwyżką. Choć zawsze człowiek chce czegoś więcej. Ale cytując poetę: "Nie trzeba więcej, niż trzeba". Mówi, że nigdy nie wybiega w przyszłość, że niczego od niej nie oczekuje. - To ona przychodziła i przychodzi do mnie, oferując garściami zawsze więcej, niżbym oczekiwał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji