Artykuły

Zwietrzały skandalista

CZAS, bezwzględny sędzia, jednych wynosi na pomniki, innych grzebie na wielkim cmentarzysku, na jakim gromadzą się wydarzenia artystyczne. Te spo­strzeżenia przychodzą do głowy, gdy się ogląda w Teatrze Ateneum "Balkon" Jeana Geneta, w reży­serii Andrzeja Pawłowskiego.

Minęło dwadzieścia pięć lat od paryskiej prapremiery w Teatrze Gymnase, wystawionej przez Pe­tera Brooka. Sztuka przez kilka lat nie mogła znaleźć się na deskach sceny jako zbyt skandalizująca. Z innymi dziełami Geneta było zresz­tą podobnie. Dziś aura skandalu wokół dzieł tego pisarza dawno opadła. Oglądamy je zatem bez ekscytacji, jaka zawsze towarzyszy wszelkim skandalom. Ale przez to i w sposób dużo bardziej obiektyw­ny.

Psychoanaliza, od tamtych czasów, od ćwierć wieku, rozwinęła się bardzo. Stała się powszechną zdo­byczą, z której korzystają nie tyl­ko psychologowie i psychiatrzy, ale i artyści. Terapie za pomocą muzy­ki, sztuk plastycznych, teatru są w dość powszechnym użyciu w szpi­talach psychiatrycznych, gdzie uży­wa się ich nie tylko w stosunku do schizofreników, narkomanów, alko­holików, ale i ludzi zwyczajnie zner­wicowanych.

Dlatego akt I, który się dzieje w domu publicznym, nie szokuje nas tak, jak szokował publiczność w 1960 r. Madame Irma - szefowa - ordynuje swoim klientom swoiste psychoterapie, kompensujące ich wewnętrzne poczucie niedowartoś­ciowania, powstające u każdego na innym tle. Na oczach widzów roz­grywają się psychodramy, w cza­sie których przeciętni goście wcie­lają się w nieprzeciętne postaci. A ktoś inny daje upust swojemu masochizmowi. I ten akt wypadł najlepiej. Rozegrany w dobrym tempie, wniósł najwięcej prawdy o małości ludzkiej, marzeniach o wielkości, o tym, że - jak stwierdził Gombrowicz w "Dziennikach" - Francuz lubi ubierać, a nie roz­bierać...

Reszty przedstawienia mogłoby właściwie nie być. Na scenę wkracza rewolucja, ale Genet na temat rewolucji rewolucji nie ma nic do powiedzenia. Króluje nuda oraz pusto- i wielosłowie. Jego prawda w porownaniu z prawdami Witkacego czy Gombrowicza nie nadaje się nawet do przedszkola. Inspirowany jest osiemnastowiecznym modelem rewolucji francuskiej, obrazem Delacroix. "Wolność wiodąca lub na barykady". Są to w sumie mądrości niespiesznego przechodnia z Pól Elizejskich, dyskutującego o rewolucji przed salonem Mercedesa.

Zresztą szybko orientujemy się, że Genetowi nie chodzi ani o re­wolucję, ani o jej wewnętrzną praw­dę. Dla niego rewolucja jest tylko elementem konstrukcyjnym, pozwalającym dalej układać wielce pre­cyzyjną - przyznajmy to - łami­główkę dramaturgiczną, kontynuo­wać zabawę teatralną. I nic wię­cej. Opanowanie rewolucyjnego wrzenia wymaga od przeciętnych gości grania dalej swoich nieprze­ciętnych ról w porewolucyjnej rze­czywistości. Ot, i cały paradoks, do tego była potrzebna Genetowi re­wolucja.

Niestety, reżyser Andrzej Paw­łowski "kupił" genetowską zabawę w teatr, wziął ją na serio. Świad­czy o tym również namaszczony wstęp jego pióra w programie tea­tralnym. Dlatego pustosłowie II i następnych aktów jest tak nieznoś­nie celebrowane. Można by to po­prawić jedynie poprzez skróty re­żyserskie i rozegranie drugiej częś­ci w ostrym tempie burleski czy farsy.

Sytuację uratował częściowo Le­onard Pietraszak, odtwórca roli Ko­mendanta policji, bardzo ważnej w drugiej części przedstawienia. Aktor zorientował się "w głębi" prawd genetowskich, dlatego podszedł do swej postaci pół żartem, pół serio, starając się z lawiny słów, które mu przyszło wypowiadać, wyłowić wszelkie paradoksy. Podkreśla dy­skretnymi środkami mimicznymi i gestycznymi nonszalancję i kome­diowe rysy swojego bohatera. Nuda jednak zwyciężyła. Przy okazji "Balkonu" widać też, jak bardzo niebezpieczną dla twórcy rzeczą jest tzw. przełamywanie barier obyczajowych, skandalizowanie. Jest to broń jednorazowego użytku. Rodzi się bowiem pytanie, co potem. Jak sprostać wytworzonemu przez siebie zapotrzebowaniu na skandal, gdzie znaleźć następne bariery, które można by łamać? Kto dziś pamięta, np. o twórczości Ireny Krzywickiej (to z naszego pod­wórka)? Podobnie jest z Genetem. Gdy ucichnie aura skandalu, rodzi się pytanie o głębsze wartości. A kiedy ma się widzowi do zapropo­nowania tylko grę, zabawę w te­atr - i to nieco nudną - wówczas powstaje rozczarowanie. Mi­mo wspaniałego sztafażu teatralne­go, jaki zaprojektował scenograf Marcin Stajewski; mimo bardzo do­brej muzyki Janusza Stokłosy; mi­nio grającego na wyrównanym, wysokim poziomie zespołu aktorskie­go - oprócz Pietraszaka wyróżnia się Barbara Wrzesińska w roli Irmy, starająca się nadać nerw przedstawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji