Grzęzawisko
W ostatnich latach powstało u nas wiele sztuk historycznych. Nawet nie będąc zwolennikiem tego typu dramaturgii trzeba przyznać, że są to utwory dziś najciekawsze, które bez trudu wygrywają z okrojoną tematycznie zawartością sztuk o współczesności. W tych ostatnich problematyka narodowa jest nieobecna, podczas gdy zajmuje ona pierwsze miejsce w sztukach o historii, gdzie tematem głównym jest utrata niepodległości i próby jej odzyskania. Toteż poza przypomnieniem, skąd przychodzimy, kroniki historyczne spełniają też inną funkcję zastępczą, uczą ojczyzny.
Podobnie rzecz się ma z publicystyką historyczną, która jednak nie może zastąpić historii żywej, aktualnej. Liczne eseje i szkice, niewiele dorzucając do wiedzy o taktach, usiłują je tylko zinterpretować, podporządkować wyznawanej tezie. Jest to o tyle naturalne, że czysty obiektywizm w humanistyce nie istnieje, istnieje najwyżej tolerancja. W książce Tomasza Łubieńskiego pod prowokacyjnym tytułem "Bić się czy nie bić" teza jest krótka: bić się. Nawet przegrana walka jest odmianą zwycięstwa przez sam fakt, że się wydarzyła. Że znaleźli się ludzie, w których instynkt konformizmu przezwyciężyła miłość ojczyzny, "pięknej samej przez się". W sztuce Łubieńskiego "Koczowisko", napisanej w 1974, wystawionej ostatnio w Teatrze Polskim we Wrocławiu, ojczyzna jest daleko. Rzecz dzieje się w 1855 podczas wojny krymskiej, w wielonarodowym obozie utworzonym dla sprawy polskiej przez Sadyka Paszę - Michała Czajkowskiego. Reżyser prapremiery Tadeusz Minc nie miał zadania łatwego przedstawiając niepowszechnie znany, a bardzo skomplikowany, epizod historii. Roi się tu od intryg politycznych, wre walka o władzę, przy użyciu prowokacji, mordu i kłamstwa. Ale nie najważniejsze jest kto kogo tu niszczy, Demokrata Poniński (Zbigniew Lesień) został ukazany w tym samym mętnym świetle co konserwatysta Kamieński (Zygmunt
Bielawski) czy awanturnik Sadyk (Bogusław Danielewski). Ważna jest cała rzeczywistość obozowa, w której nie ma miejsca na jednego choćby sprawiedliwego. Zjeżdża z wizytą Mickiewicz (Adam Polkowski), ale nawet on nie jest postacią wielką czy choćby śmiesznie koturnową, jest szary jak słowik, gdy nie śpiewa. Ot, pisarz, który liznął już nieco śliskich reguł gry politycznej i zdaje się wiedzieć więcej, niż ujawnia w mowie.
Nie ma tu postaci jednoznacznie złych i potępionych czy jednoznacznie pozytywnych, wyniesionych nad inne. W zaduchu walk wewnętrznych i słabości politycznej gniją patriotyczne postawy, pod ciśnieniem twardej rzeczywistości żołnierz przemienia się w nawóz, grzęzawisko wciąga wszystkich.
Scena jest pusta, minimalnie tylko udekorowana przez Urszulę Kenar. Z góry zwisają dwa mobile, po bokach dwa zestawy instrumentów perkusyjnych, boczne wejścia zasłaniają dwie polskie chusty ludowe we wschodnim stylu. Poza kostiumami, głównym elementem ilustrującym miejsce i akcję jest muzyka Marka Wilczyńskiego, w której przewijają się motywy różnych kultur. Muzyka stosowana z chwalebnym umiarem i rekwizyty wprowadzone od czasu do czasu i odpowiednio do tekstu, silniej przez to znaczą w spektaklu. W znakomitej sekwencji przybycia Mickiewicza kilkakrotnie przechodzi przez scenę grupa pod baldachimem poprzedzana tańczącymi i muzykującymi sługami. Obraz jest efektowny i drwiący Nie ma jednak przedawkowania ironii. Gdy Mickiewicz siedzi na drewnianym koźle wywijając szabelką obok romantycznego fortepianu, kabaretowość tę łagodzi znużenie Mistrza i... płachta namiotu. Reżyserskie subtelności - nieczęsto spotykane zjawisko - nie narzucają się uwadze w trakcie przedstawienia, ale są istotne w odbiorze jego całości. Zdejmuje się tu brąz z postaci, ale nie dobiera im do skóry. Ironia dotyczy określonej sytuacji ludzkiej w której czystość wynika z bierności, a czyn jest zawsze skażony brudem. Toteż gdy na końcu sztuki inteligent Rawski (Bogusław Linda), który wdepnął w bagno obozowe, wykrzykuje "Co z tego wyrośnie?", brzmi to tyleż rozpaczliwie co rzeczowo. Jest inną formą pytania o to, czy warto się bić.
Bić się trzeba, "żebyśmy się jeszcze kiedy w ogóle mieli o co bić" - wierzą skłóceni przywódcy i kat żołnierzy, okrutny Kirkor (Ferdynand Matysik) Nie może o tym wiedzieć w bestialski sposób tresowana masa żołnierska, bo na tym przecież polega masa, że się jej używa nie dbając o jej zdanie. Dba się najwyżej o pozory zakrywające los mierzwy ludzkiej, na której wyrastają ustroje, cywilizacje, kultury, panowanie nad światem.
Taką wiedzę zawiera obraz dramatyczny XIX wieku. Jego postaci mają wymiar naszych czasów, średni, i są przez to bardziej dla nas zrozumiałe. Pewnie i dlatego żadna z ról nie wybija się zdecydowanie na plan pierwszy. Natomiast uderza w tym przedstawieniu wyrównana, dobra gra wszystkich aktorów. Jest w tym duża zasługa Minca, który - jak wiadomo skądinąd - nawet w teatrze deklamatorskim umie wydobyć z aktorów tłumione umiejętności zawodowe, Minc z rzetelną biegłością komponuje i rytmizuje sceny, toteż mógł się obejść bez scenograficznej waty i bez dziwaczeń zinterpretować tekst.
A tekst Łubieńskiego, czytany, wcale nie wydaje się łatwy teatralnie, tak z powodu skomplikowania akcji co z uwagi na rwany rytm języka i atmosferę stepową, jaką sugerują didaskalia. W moim przekonaniu Minc wydobył z "Koczowiska" maksimum, sensu i wyrazu przy maksimum scenicznej prostoty. Wszystko stara się być tu czytelne, jasne i nienachalne, w trakcie teatralnej zabawy przekazywane. W tej mądrej i bez złudzeń sztuce jest coś dla tych, którzy "znajdują spokój w bałwochwalstwie ojczyzny", i dla tych, dla których wiek, XIX jest jak wciąż jątrząca się rana niewoli. A także dla tych, którzy lubią się bawić historycznymi figurkami jak dzieci.