Artykuły

Trudna sztuka szlachtowania

Pierwsza część przedstawienia okazuje się nieporównywalnie lepsza - o spektaklu "Ja, Piotr Riviere, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu pisze Katarzyna Mikołajewska z Nowej Siły Krytycznej.

Co wynikło ze spotkania zespołu wrocławskiego Teatru Muzycznego z Agatą Dudą-Gracz? Na pewno nie spektakl muzyczny. To, że "Ja, Piotr Riviere, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich" został wystawiany w teatrze muzycznym nie oznacza, że to przedstawienie daje się łatwo sklasyfikować. Muzyka autorstwa Piotra Dziubka owszem, jest znaczącym elementem projektu, ale klasycznych musicalowych songów odnajdziemy dosłownie kilka, w dodatku nie mają większego znaczenia dla przebiegu wydarzeń. Wydaje się nawet, że są jedynym elementem, którego można by pozbawić spektakl bez szkody dla jego wymowy. Warto zwrócić także uwagę na fakt, że nie są to kompozycje, których stały bywalec Capitolu mógłby się po Piotrze Dziubku spodziewać. Raz skoczne, raz balladowe, ale zawsze wpadające w ucho rytmy znane chociażby z "Idioty" czy "Frankensteina" ustąpiły miejsca klimatom elektroakustycznym, a momentami nawet rockowym. Już sama warstwa dźwiękowa udowadnia widzom, że muszą opuścić na jakiś czas capitolowe podwórko i dać się porwać w dość niezbadanym kierunku...

Twórcy "Ja, Piotr Riviere..." troszczą się o to, aby widzów przygotować na podróż w nieznane, serwując od pierwszych chwil (a ściślej od pierwszych postawionych w Studiu TVP Wrocław kroków) moc interaktywnych atrakcji. Podobnie jak w całym spektaklu, każdy szczegół został bardzo dokładnie przemyślany i wpływa na odbiór widowiska. Taka wręcz pedantyczna dbałość o detale przejawia się między innymi w scenografii, której autorką także jest Agata Duda-Gracz. Właściwie można mówić nie tyle o scenografii, co ogromnym, zajmującym całą przestrzeń wielkiej sali studia telewizji scenograficznym przedsięwzięciu, które realizuje reżyserka, tworząc je w absolutnej spójności z pozostałymi elementami spektaklu.

Widzowie zajmują miejsca w dziewięciu sektorach. Można zostać przypisanym do grupy lekarzy, obywateli gminy Aunay, wiernych, świadków oskarżenia, świadków obrony, opinii publicznej, ławy przysięgłych, a nawet na cmentarzu.

W tym miejscu konieczne jest krótkie wprowadzenie w fabułę spektaklu - jest to autorski scenariusz Dudy-Gracz, oparty jednak na autentycznych wydarzeniach z roku 1835 roku, które miały miejsce w normandzkiej wsi Aunay. Piotr Riviere zamordował pewnego dnia we własnym domu swoją matkę, siostrę i brata, a po schwytaniu i skazaniu na śmierć, zbrodnię szczegółowo opisał. Ostatecznie Riviere wiesza się w celi. Zdarzenia przedstawione w spektaklu rozgrywają się najprawdopodobniej w czyśćcu, do którego trafiają kolejne ofiary mordercy, a w końcu także i on sam. Ofiar u Dudy-Gracz jest dużo więcej, niż było w rzeczywistości, więc tym samym spektakl zyskuje na barwności. Widzowie mogą być również świadkami niezwykłych zeznań zamordowanych. Na przykład matka (Justyna Szafran) cały czas opowiada o Piotrze jako o swoim kochanym synku, który - niestety - ją zaszlachtował w kuchni, gdy gotowała rosół, a największym nieszczęściem w chwili śmierci jest dla niej nieobecność męża w domu - "bo jak to tak, bez niego"). W podobny sposób zostaje ośmieszona większość makabrycznych obrazów.

Całe przedstawienie można opisać jako zbiór oryginalnych, często zaskakujących swoją prostotą konceptów, które składają się na widowisko niecodzienne i niezapomniane. Przykłady takich właśnie rozwiązań scenicznych można mnożyć - scenie, w której świadkowie próbują zrekonstruować moment popełniania morderstw przez Riviera, towarzyszą wyświetlane na podłodze kolorowe obrazy, opatrzone komiksowymi "dymkami", w których znajdują się onomatopeiczne określenia odgłosów walki. W scenach ucieczek i pogoni również na podłodze wyświetlane zostają z kolei ślady stóp, które niejako podążają za biegnącymi. Historia opowiadana przez ojca Piotra (Cezary Studniak) podzielona została na kolejne rozdziały od momentu poznania swojej przyszłej żony, poprzez zaręczyny, ślub, aż do monotonnego rodzinnego życia, w którym nie brakuje przemocy. Każdy z tych rozdziałów rozgrywa się w innym punkcie sceny, oświetlany jest w inny sposób. Otrzymujemy konstrukcję niemal filmową, w której retrospektywna opowieść zostaje zawarta w symbolicznym ukazaniu najistotniejszych, przełomowych wydarzeń z życia bohaterów. Wśród kostiumów, utrzymanych w bieli - tak samo zresztą jak wszystkie elementy scenografii - najciekawszym i najefektowniejszym strojem jest suknia Amien, którą zdobią różańce. Zwieńczeniem kostiumu jest ogromna gwiezdna aureola, którą bohaterka nosi na głowie.

Spektakl jest świetnie pomyślany i pomysłowo skonstruowany. Największą jego wadą jest nierówność - pierwsza część okazuje się nieporównywalnie lepsza. Wtedy zostajemy wprowadzeni w historię morderstw, lecz nie powody tych zbrodni. Dlatego, gdy przed przerwą dowiadujemy się, że wreszcie głos zabierze Piotr Riviere (Sambor Czarnota), pojawia się nadzieja, że motywy działania zbrodniarza zostaną wreszcie ujawnione. Tak się jednak nie dzieje i drugi akt, który jest jednocześnie dużo bardziej symboliczny, nie daje odpowiedzi, a jedynie mnoży pytania. Rozwinięciu ulega w tej części wątek siostry Piotra - Amien (Magdalena Kumorek), która uzurpuje sobie miano okolicznej świętej. Ta historia staje się studium przypadku XIX-wiecznej wioski i jej mieszkańców, a sprawa szlachtowania schodzi w związku z tym nieco na drugi plan. Brakuje mocnego zakończenia, po którym można byłoby uznać spektakl za zamkniętą i dopełnioną całość. Sprawia on wrażenie urwanego, tak jakby reżyserka zostawiła sobie miejsce na ciąg dalszy. Widzowie są świadkami rozprawy, wysłuchują zeznań świadków-ofiar, otrzymują od lekarza sądowego szczegółowe informacje medyczne dotyczące stanu zwłok w momencie ich znalezienia. Twórcy spektaklu nie stawiają Piotrowi żadnych zarzutów, ale nie doprowadzają też do jego uniewinnienia. Z każdą sceną obraz zbrodniarza staje się coraz bardziej niejednoznaczny i finalnie bardzo trudno byłoby go ocenić. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że z wypowiedzi jego ofiar możemy wyciągnąć wniosek, że Piotr Riviere był w Aunay jednym z najporządniejszych ludzi. Każda z ofiar ma swoją ciemną stronę, właściwie prawie nikt nie daje się lubić, bo prędzej czy później wychodzą na jaw jego przewinienia. Nawet ci, którzy na początku wydawali się dobrzy, okazują się złymi ludźmi. Rodzina Rivierów jest początkowo przedstawiona jako jednostka patologiczna, zagrażająca spokojnym mieszkańcom miasta. Tymczasem szybko okazuje się, że ci spokojni mieszkańcy są często dużo bardziej patologiczni niż Rivierowie. Victoria Riviere (Helena Sujecka), określana początkowo jako kobieta bardzo rozwiązła, zajmuje finalnie pozycję ofiary, budząc współczucie zamiast pierwotnej odrazy. Jej siostra Amien, charakteryzowana jako święta, jest momentami do bólu irytująca i śmieszna ze swoim religijnym fanatyzmem, ale kiedy czyni cuda i pomaga innym, wywołuje respekt i podziw. Równie problematycznymi postaciami są rodzice Piotra. Właściwie tylko Prosper - brat zbrodniarza, którego wszyscy określają mianem "skończonego debila", a który jest w rzeczywistości upośledzony - wywołuje od początku do końca takie same emocje. Nie sposób pominąć w tym miejscu kwestii aktorskiego popisu w wykonaniu Krzysztofa Wacha, bo to on ewidentnie kradnie ten spektakl, choć też większość kreacji aktorskich jest bardzo dobrych. Takie skomplikowane postawy bohaterów, które zmieniają się w czasie spektaklu wielokrotnie, na pewno nie pomagają w poznaniu łączących ich relacji, a także w budowaniu ostatecznych osądów. "Ja, Piotr Riviere..." nie odkrywa przed widzami prawdy o wydarzeniach z Aunay, a zamiast tego serwuje taką dawkę niejednoznaczności, że pozornie niebudzące wątpliwości aspekty morderstwa popełnionego przez Piotra przestają być jasne w odbiorze.

Można się zastanawiać nad kwestią, czy wszystkie wątki, które szczególnie w drugiej części znacznie się rozmnożyły, były niezbędne. Każdy z nich był ciekawy, jednak odwróciły uwagę od postaci tytułowej oraz głównego problemu - bestialskiego zaszlachtowania najbliższych. Tej wielość pobocznych wątków może nie odebrałabym jako wady, gdyby nie fakt, że sprawa priorytetowa zostaje nierozstrzygnięta i zepchnięta na drugi plan. Trudno jednak stwierdzić, czy wyeliminowanie tych postaci oraz związanych z nimi historii zaowocowałoby dogłębniejszym zbadaniem przypadku Piotra Riviera. Mimo wszystko spektakl w takim kształcie, w jakim został stworzony, jest bez wątpienia wielkim wydarzeniem teatralnym i nie wyobrażam sobie, aby nie został doceniony. Zastanawia mnie jednak, czy capitolowa publiczność jest gotowa na takie spektakle i czy publiczność Agaty Dudy-Gracz odnajdzie nową premierę pomiędzy musicalowym repertuarem teatru muzycznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji