Artykuły

Wielka masakra na oczach widza

Odpowiedzialności nie sposób przypisać jednostce. Ponosi ją każdy z osobna - o spektaklu "Ja, Piotr Riviere, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu pisze Zuzanna Bućko z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr Muzyczny Capitol przeżywa prawdziwy rozkwit. Kolejne spektakle są kontrowersyjne, oklaskiwane i pozytywnie oceniane przez krytyków. Ten zespół bada, eksploruje, eksperymentuje z muzyką, dramatem, tańcem, śpiewem. Mogliśmy obserwować ich dokonania w spektaklu "Jerry Springer - The Opera" w reżyserii Jana Klaty, który łamie wszelkie granice wulgarności akceptowanej w dramacie. Kolejnym sukcesem okazał się musical "Sex machine" Tomasza Mana, testujący nowe możliwości kreacji dźwiękowej. Do dokonań Capitolu dołączyć należy najnowszą premierę - "Ja, Piotr Rivire, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich...".

Reżyserka i scenarzystka zarazem stworzyła nie tylko spektakl, lecz widowisko, którego przestrzeń nie ma sztywno określonych barier. Już od pierwszych kroków postawionych w Studio TVP Wrocław widz staje się integralną częścią sztuki. Nie mam tu jednak na myśli typowego teatru interaktywnego. Agata Duda-Gracz potraktowała odbiorców jako nieodłączną część jej opowieści i włączyła ich w przedstawianą historię. Należy przejść przez ciemny korytarz, na końcu którego czekają na nas aktorzy. Właściwie należy powiedzieć bohaterowie, ponieważ nie wychodzą oni ze swojej roli od pierwszego spotkania aż po finalne oklaski. Po dotarciu na koniec tunelu zostajemy zaprowadzeni do jednego z sektorów: na ławę lekarzy, obywateli gminy Aunay, świadków oskarżenia, świadków obrony, wiernych, opinii publicznej, przysięgłych, a nawet na cmentarzu. Ten pierwszy kontakt jest czymś więcej niż nowym sposobem na wprowadzenie widza. Wraz z wejściem w przestrzeń spektaklu odbiorca oddaje się w ręce twórców. Pozbawiony, wydawać by się mogło trywialnego, prawa wyboru miejsca, zostaje wchłonięty, zasymilowany. Świat zewnętrzny pozostawia nie tylko za drzwiami, lecz także poza sobą. "Ja, Piotr Rivire..." choć trwa nieomal cztery godziny, pochłania całkowicie.

Stworzony przez Teatr Muzyczny Capitol spektakl ten nie jest musicalem. Językiem przekazu znacznie różni się od tego, do czego przyzwyczaili swoją widownię jego twórcy. Jednak fakt ten nie oznacza zrezygnowanie z warstwy muzycznej. Nadal pełni ona ogromnie ważną funkcję, lecz na innych zasadach niż dotychczas. Jej autorem jest wielokrotnie nagradzany twórca muzyki filmowej i teatralnej Piotr Dziubek. Muzyka raz jest sprzymierzeńcem bohaterów, raz ich wrogiem. Funkcja dźwięku pozostała w spektaklu nie zmieniona.

"Ja, Piotr Rivire..." opowiada historię prawdziwą. Scenariusz autorstwa Agaty Dudy-Gracz został napisany na kanwie masakry, która wydarzyła się w 1835 roku w pewnej normandzkiej wsi. Ofiarami Piotra Rivire (Sambor Czarnota) była nie tylko jego rodzina, lecz wszyscy mieszkańcy gminy Aunay. Schwytany i skazany na śmierć, opisał w szczegółowej relacji wszystko, co doprowadziło do zbrodni. Widzowie jako uczestnicy rozprawy sądowej mają okazję wysłuchać zeznań ofiar, świadków, a w końcu samego zbrodniarza. Wydawać by się mogło, że zadaniem obserwatora będzie wybór wersji wydarzeń, która najbardziej pokrywa się z prawdą. Tak jednak nie jest. Wszystkie z opowieści zgadzają się w wizji samej zbrodni. Ich celem jest przede wszystkim ukazanie życia małej, zamkniętej społeczności. Każde z zeznań dopełnia jej obraz, ukazując skomplikowane więzy relacji łączących mieszkańców wioski. Lecz co wśród tej gmatwaniny konfliktów stanowiło punkt zapalny? Dlaczego Piotr wymordował wszystkich, pośród których żył. Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. W drugiej części sztuki przyglądamy się wydarzeniom oczami samego skazanego. Jednak im bliżej ostatecznej masakry, tym dalej od rozwiązania. Wraz z biegiem czasu odkrywamy mroczne tajemnice społeczności, lecz sama zbrodnia pozostaje zagadką. Mistrzowskie kreacje aktorskie są w "Ja, Piotr Rivire..." dowodem na to, że ilość występujących nie musi oznaczać ich neutralizacji i braku wyrazistości. Ponad dwadzieścia ról, każda z nich charakterystyczna, zapadająca głęboko w pamięć. Nawet babka Rivire (Janina Garbińska-Budzińska), która w milczeniu brała udział w wydarzeniach, stanowiła ważne ogniwo. Role główne to oczywiście rodzina Piotra Rivire. I tak Cezary Studniak wraz z Justyną Szafran stworzyli duet jedyny w swoim rodzaju. Rodzice mordercy żyli po części w stereotypowym związku. Ona rodziła dzieci, on ją bił i zdradzał. Lecz ich relacja była o wiele bardziej skomplikowana. Miłość przeplatająca się z wzajemną nienawiścią. Właśnie te emocje odczuwa widz w trakcie spektaklu. Aktorzy całkowicie wcielili się w swoje role. W ich kwestiach, gestach, a nawet tak silnym emocjonalnie milczeniu nie było miejsca na cień wątpliwości. Dotyczy to całej obsady. Szczególnie udane kreacje stworzyli aktorzy wcielający się w rodzeństwo mordercy. To właśnie wokół Amien (Magda Kumorek) skupia się cała druga część spektaklu. Niewinna, z aureolą na głowie, przebierająca się za Matkę Boską. Choć jej postępowanie może wydawać się momentami zabawne i niepoważne, w drugiej części widz poznaje fakty, które całkowicie zmieniają jej obraz w jego oczach. Druga z córek Victoria (Helena Sujecka) to przeciwieństwo siostry bliźniaczki. Oddaje swoje ciało mężczyznom, lecz robi to w tym samym celu, dla którego Amien wciąż się modli. Obie pragną zbawić świat. Obie zapłacą za to pragnienie najwyższą cenę. I najmłodszy z rodzeństwa - Prosper (Krzysztof Wach). Umysłowo chory, postrzegany jako niedorozwinięty błazen. Jednak to on jako jedyny nie udaje. Niestety brak świadomości nie uchroni go od ostatecznej klęski.

Jedyną wadą spektaklu wydaje się pewnego rodzaju nieobecność Piotra Rivire. Bohater przez znaczną część jest jedynie tłem, duchem, który towarzyszy wszystkim mieszkańcom gminy Aunay, a to przecież on jako jedyny pozostał przy życiu. Zastosowany przez reżyserkę sposób przedstawienia kluczowej postaci okazuje się w pełni uzasadniony. Nie on i jego zbrodnia jest tu najważniejsza, lecz wszystko to, co ją poprzedziło. Duda-Gracz pokazała, jak cienka linia dzieli dobro i zło. Jak niewiele trzeba, by cud przemienił się w koszmar. Odpowiedzialności nie sposób przypisać jednostce. Ponosi ją każdy z osobna. Fakt ten odzwierciedla także scenografia, której autorką jest reżyserka. Biel dominuje, a właściwie jest jedyną barwą. Trudniej o większy kontrast pomiędzy opowiadaną historią, a wizualnym jej odbiorem. Biel to przecież niewinność. A może chodziło tu o śmierć? Kolejnym ważnym elementem tuż obok scenografii są wizualizacje wykonane przez Karola Rakowskiego i Katarzynę Łuszczyk. Przełamują one monotonię bieli i tworzą dodatkowe przestrzenie dramaturgii.

"Ja, Piotr Rivire..." to spektakl, który wielobarwnością wątków, kreacji aktorskich i dynamiką wywołuje emocje, które towarzyszą widzowi długo po jego zakończeniu. Owacjom na stojąco towarzyszyły oklaski samych aktorów, którzy do samego końca pozostali w swoich rolach. To wyjątkowe pożegnanie widza pozostawia w nim wrażenie całkowitej realności tego, czego przed chwilą jeszcze był świadkiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji