Artykuły

Odważni i dowcipni na pół gwizdka

"Operetka" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Łukasz Drozda w portalu lewica.pl.

Jedna z najbardziej uznanych, a być może i po prostu najlepsza z warszawskich scen w ostatnich latach, Teatr Dramatyczny, przedstawiła pierwszą premierę pod swoją nową dyrekcją: "Operetkę" Gombrowicza. Właściwie trudno jednak realizację tę przypisywać zespołowi tego teatru, ponieważ odpowiedzialny za nią jest skład związany do tej pory z Laboratorium Dramatu. Na skutek mało szczęśliwej decyzji podjętej przez polityczne władze miasta, dyrekcję w Dramatycznym powierzono Tadeuszowi Słobodziankowi. W sytuacji tej powstała wielka placówka łącząca aż trzy warszawskie sceny. Okoliczności, w których do ich połączenia doszło nie nastrajają optymistycznie co do przyszłości Dramatycznego, ale z ostateczną oceną efektów głośnej fuzji warto oczywiście poczekać do momentu poznania jej owoców. Niestety pierwszy z nich rozczarowuje.

Operetka to w oryginale jeden z ciekawszych tekstów Gombrowicza. Autor "Transatlantyku" podejmuje w nim poważne polityczne tematy, rozliczając w niej m.in. wielkie, rewolucyjne ideologie XX w.: komunizm i faszyzm. Wszystko oczywiście w specyficznej, gombrowiczowskiej formie z użyciem właściwego jej języka. Pozornie sztuka traktuje natomiast o modzie, a także relacjach pochłoniętych nią arystokratów z przedstawicielami gminu. W sztuce Wojciecha Kościelniaka konwencję tę wykorzystano jednak na nowy sposób. Kluczowym wątkiem staje się tu kryzys męskości, w nieco mniejszym stopniu również współczesny kult młodości.

Kościelniak to reżyser spektakli muzycznych, dlatego też nie powinno specjalnie zaskoczyć, że "Operetka" jest w jego wersji musicalem. Pytanie jednak czy to właściwa forma? Dla Gombrowicza, który pod skomplikowaną formą swoich tekstów ukrywał głębsze treści, była to jedynie powłoka dla jego twórczości. W premierowym przedstawieniu Kościelniaka właśnie rozrywkowa forma stanowi tymczasem esencję tej sztuki. Jest to bez wątpienia spektakl bardzo sprawny pod kątem realizacyjnym, z imponującą choreografią Eweliny Adamskiej-Porczyk. Przygotowane z olbrzymim rozmachem przedstawienie rozmija się jednak z twórczością Gombrowicza, który z absurdalnej, operetkowej konwencji czerpał obficie, ale świadomie. U Kościelniaka to jednak właśnie skomplikowane układy taneczne czy bogata scenografia grają główną rolę. To teatr, który w gruncie rzeczy opisuje prozaiczne mieszczańskie bolączki, genderową kwestię rozpatrując na dość prymitywnym poziomie popularnej rozrywki. Kabaretu stawiającego na wykorzystanie atutów licznie zgromadzonych na scenie długonogich aktorek. Oglądając ze sporym zażenowaniem "Operetkę" nie mogłem ukryć podziwu przede wszystkim dla jednej z nich i skomplikowanych akrobacji do jakich zmuszona była na wyjątkowo wysokich obcasach. Marna to rekomendacja dla spektaklu.

Nie sądzę aby autor oryginalnego tekstu tej sztuki był zachwycony widząc go jako przedstawienie klimatem pasujące raczej do sąsiedniego Teatru 6. Piętro, albo którejś z pozostałych, prywatnych stołecznych scen, stawiających na bezrefleksyjną rozrywkę z udziałem aktorów rozpoznawalnych dzięki telewizji. Oczywiście wartościowe może być również nonszalanckie przeciwstawianie się kanonowi. Pytanie jednak na ile porywająca jest próba dokonania tego taką metodą. Bardzo raziły mnie nudne i niewyraźnie wymawiane kwestie rywali-imponentów, czyli słabnących mężczyzn: hrabiego Szarma i barona Filureta, w niemrawych kreacjach Pawła Paprockiego i Krzysztofa Żabki. Kościelniak miał do dyspozycji przeciętnych aktorów, zostali mu jedynie naprawdę przyzwoici wokaliści i pianiści, którzy sprawnie konstruowali muzyczne tło jego sztuki. Dość standardowe przy tym jednak w swoich założeniach.

Ten spektakl drażni. Jednym z kluczowych pojęć dla fabuły "Operetki" jest nagość. Przedstawienie Kościelniaka nie opowiada jednak o niej ani to odważnie, ani też dowcipnie. Na scenie widzimy obnażoną, młodą Albertynkę o sylwetce modelki (Aleksandra Adamska), po stronie męskiej w finałowej sekwencji natomiast jedynie przez chwilę nagie torsy. W tej potwornie nudnej atmosferze, usilnie szokować stara się tylko postać proboszcza (Jakub Lasota). Mało wyszukane ironizowanie z nawet nie tyle religii, co kleru, jest bowiem najodważniejszą rzeczą, na jaką stać tę inscenizację.

Kościelniak przygotował sztukę przeznaczoną teoretycznie dla dorosłych, w rzeczywistości jest to jednak spektakl wyjątkowo sztampowy, toporny na modłę realizacji lektur przeznaczonych do nudzenia młodzieży szkolnej. Zwykło się mówić, że to właśnie uczynienie książki lekturą jest najgorszą rzeczą, jaką można jej wyrządzić. Gombrowicz mimo stosunkowo niedawnych prób usunięcia go z tej pozycji, bez wątpienia należy już do literackiego kanonu. Na ironię zakrawa zatem fakt, że w tak płytkiej realizacji sztampowej treści dostarcza dzieło autora, który swego czasu uchodził za burzyciela redefiniującego dopuszczalne granice w sztuce, podejmującego w kontrowersyjny sposób trudne tematy. Symboliczne jest też to, że do tak nieoczekiwanego wykorzystania tekstu autora Ferdydurke dochodzi wkrótce po zdjęciu ze stanowiska dyrektorskiego Pawła Miśkiewicza. To pod jego kierownictwem Dramatyczny był przecież sceną nieunikającą eksperymentalnych, ale i zazwyczaj udanych form artystycznego wyrazu.

Jednym z pretekstów do usunięcia go ze stanowiska był fakt, że Teatr Dramatyczny w opinii politycznych decydentów nie pełnił właściwie swojej funkcji. Nie podejmował bowiem tekstów z kanonu (urzędnicy nie zaliczali do niego np. noblistki Elfriede Jelinek), nie zarabiał na siebie w odpowiedni sposób, stając się deficytową placówką produkującą rzekomo sztuki przeznaczone dla wąskiej grupy odbiorców, i to w zaporowych cenach. Miasto administracyjnie nakazało zatem artyzm promowanemu przez siebie Warlikowskiemu, Słobodziankowi sugerując misję zorganizowania mało wykwintnej sceny. Odpowiedź, na ile było to stosowne działanie, zdaje się być prosta. Widownia w czasie "Operetki" świeciła pustkami już przy trzecim graniu realizacji Kościelniaka, i to mimo szczelnego obłożenia stolicy billboardami i plakatami spektaklu. Publiczność przyjęła efekt pracy jego zespołu niezwykle ciepło, ale zaznaczyć należy, że zdążyła być też już do tego czasu solidnie przetrzebiona w przerwie, kiedy salę opuściła znaczna część rozczarowanych widzów. A bilety jak drogimi były, takimi są teraz jeszcze bardziej.

Za hrabią Szarmem należałoby wykrzyczeć: nuda! Liczne krzyki, szybkie zwroty, skomplikowane układy taneczne i wokalne nudy tej bowiem zabić nie potrafią, przemieniając dwugodzinny pobyt w teatrze na męczarnię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji