Artykuły

Baletowy tryptyk w Wielkim

"Echa czasu" w choreografii Ashleya Page, Krzysztofa Pastora i Williama Forsythe'a w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Marek Kubiak w serwisie Teatr dla Was.

"To nie to, co "Jezioro łabędzie", tam to przynajmniej była jakaś treść, a tutaj treści w ogóle nie ma..." - powiedziała do mnie głośno pewna zdziwaczała starsza pani, moja sąsiadka w Teatrze Wielkim tego wieczoru. Pomyślałem w reakcji: "Jakie to szczęście, że to jednak nie Jezioro łabędzie"

"Echa czasu" to nowy trzyczęściowy spektakl baletowy, który mimo swojego tytułu - pozornie przywołującego na myśl wspomnienie, coś przeszłego, to, co nieuchronnie odeszło w niebyt - jest dla mnie pochwałą świeżości, młodości i apoteozą tego czasu, za którym można tylko tęsknić. Nowatorskie podejście do choreografii i inscenizacji w tym tryptyku po raz kolejny dowodzi o mocy artystycznej narodowej sceny baletowej.

O ile części: "Century Rolls" (choreografia Ashley Page) i "Artifact Suite" (choreografia Wiliam Forsythe) uznałbym za bardzo dobre i kreatywnie pociągające, o tyle "Moving Rooms" w choreografii Krzysztofa Pastora to dla mnie dzieło wybitne i kompletne, porażające grą emocjami, a jednocześnie swoją precyzją. Tak piorunujący emocjonalnie efekt osiągnięty ascetycznymi środkami wyrazu zdarza się szalenie rzadko. To spektakl, w którym całkowita koncentracja przypisana jest tancerzom - ich finezyjnym i porywającym swą lekkością ruchom, gestom. Szalenie ważna jest ta inscenizacyjna asceza, bo to ona udowadnia, co tak naprawdę w teatrze powinno się liczyć i to w czasach, kiedy wachlarz technik, gama dystraktorów i często niepotrzebnych ozdobników wykorzystywany jest do bólu i na zgubę sztuki samej w sobie. Pastor rezygnuje ze wszystkiego, co mogłoby być zbędne, rozpraszające, pozostając przy najprostszej czerni i bieli oraz genialnej wprost grze światłem. Widz zastyga w bezruchu, obserwując uważnie postaci pojawiające się w snopie światła, wychodzące ze strefy półcienia, znikające lub wyłaniające się na powrót z mroków przestrzeni scenicznej - zawsze po coś, nigdy nie przypadkowo. Co ciekawe, choreograf nie odżegnuje się od symetrii, tak niechętnie stosowanej przecież w balecie współczesnym. W niektórych scenach ten efekt w zespole jest tak wyśrubowany, że odnosi się wrażenie, jakby za pojedynczymi tancerzami pierwszego planu stały lustra tak zręcznie ustawione, że tworzące efekt zwielokrotnionego odbicia. "Moving Rooms" jest zatańczone w tak piękny i eteryczny sposób, jakby to wszystko samo się stawało, obrazy przesuwają się tak płynnie i są tak pociągające, że nie sposób oderwać wzroku z ciał tancerek i tancerzy choćby na chwilę.

W "Artifact Suite" zaskakujący efekt osiągnięto poprzez zapełnienie ogromnej sceny bardzo licznym zespołem tancerzy. Z powodu równoległości zdarzeń o opisaną wcześniej koncentrację tutaj trudniej. Ogarnięcie całości jest cięższe i wymaga swojego rodzaju adaptacji do takiej formy wyrazu, tak jakby emocjonalne "trzecie oko" widza musiało ulec akomodacji. Mocne strony tej części spektaklu to przede wszystkim ponownie godna podziwu gra zespołowa, synchronizacja w tańcu, wprowadzenie dodatkowego elementu dźwiękowego - rytmicznego klaskania, które stawia akcenty i wyznacza cezury oraz pomysł wprowadzenia szarej postaci dyrygującej tańcem barwnych tancerzy (kolejny pokłon w stronę prostoty i artystycznej pokory).

Z kolei w "Century Rolls" najciekawszy jest punkt wyjścia koncepcji przedstawienia, który stanowiły rolki do pianoli: wałki o perforowanej powierzchni jako zapis ścieżki do zagrania, określenie ram, które można w efektowny sposób wypełnić materią dźwięku i ruchu. W skład prostej scenografii wchodzi przesuwający się pasek z muzyką utrwaloną za pomocą tej techniki, a na pierwszym planie taniec odzwierciedla to, co na paskach zapisane. Nie sposób nie docenić tutaj energii przekazywanej ruchem, romantycznego momentami nastroju spektaklu, błyskotliwych popisów baletowych i kreatywnej stabilności, która jednak blednie nieco w porównaniu z następującą po I akcie częścią "Moving Rooms".

"Echa czasu" mają jeszcze jeden ponadprzeciętny walor - otóż, jak powiedział o tym przedstawieniu Krzysztof Pastor: "pod fizycznością kryją się inspiracje, których widz może doznawać w sposób swobodny i nieograniczony". To jest coś, co w balecie współczesnym cenię sobie najbardziej. Dlatego tak mnie cieszy i porusza fakt, że dane mi było zobaczyć to widowisko o nieklasycznej fabule, bynajmniej nie pozbawionej treści, będące nie "Jeziorem łabędzim" (przy całym szacunku do dzieła Czajkowskiego), a prawdziwym "oceanem emocji".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji