Artykuły

Wchodzę, przychodzę, zostaję...

"Wchodzę" Polskiego Teatru Tańca w choreografii Anny Kołek-Karalus, Deborah Light i Andrzeja Adamczaka na łamach Gazety Wyborczej-Poznań recenzuje Ewa Obrębowska-Piasecka.

Nasze wchodzenie do Europy to nie jest taka prosta sprawa. Zrobienie spektaklu na temat wchodzenia jako takiego - także nie. Przekonali się o tym młodzi choreografowie z Polskiego Teatru Tańca. I widzowie ich spektaklu "Wchodzę".

Wchodzę, nie wchodzę, przechodzę, przychodzę, zachodzę, odchodzę, zostaję, wracam, wysiadam, wsiadam, przesiadam się... O wchodzeniu można by w nieskończoność: i lingwistycznie, i obrazowo, i mentalnie, i metaforycznie, i filozoficznie... Jak kto chce. Tytuł najnowszej premiery PTT - tak otwarty w powyższym kontekście - brzmi jak zaproszenie do gry w skojarzenia. A równocześnie domyka go (albo wręcz zamyka) nasze wchodzenie do Unii. To zdarzenie mogłoby być pretekstem do bardzo interesującego przedstawienia. Choć efekty niespecjalnie o tym przekonują.

I nie wiem, po co

Troje młodych (wciąż jeszcze) choreografów zabiera nas do trzech różnych rzeczywistości budowanych za pomocą dźwięku, światła, przestrzeni, obiektów przygotowanych specjalnie na tę okoliczność przez młodych plastyków i - wreszcie - ruchu czy tańca. Przebywamy tam niemal dwie godziny... i co? I problem w tym, że nie bardzo wiadomo - co.

Nie wiem, czy dla młodych twórców kolejne sekwencje "Wchodzę" miały być beznamiętnym opisaniem świata, buntem przeciwko niemu, czy afirmacją... Nie wiem, czy to, co zobaczyłam, to światy zewnętrzne, wewnętrzne, czy może zaświaty. Nie wiem, gdzie jest w tych światach miejsce dla mnie. Obojętne pozostają wobec nich moje emocje, mój umysł. Drażnione są zmysły.

Widzę jak przez szybę, której przecież nie ma. Za nią poruszają się kolejne grupy ludzi: według jakiegoś porządku, w pewnych rytmach, w określonej przestrzeni. Czasem na chwilę zatrzymuje mnie gest, tempo, dźwięk, kolor...

Fragmenty

Z części autorstwa Deborah Light zostanie mi w pamięci taki fragment, kiedy ruch przez chwilę miał coś wspólnego z punkowym pogo: jakiś żywioł, energię, jakąś właściwość niepodobną do innych. Reszta rozmyła się w grzecznych choreograficznie układach na grzecznie zawieszonych i czasem plastycznie podświetlonych podestach, w - jakże typowym - podziale na jednostkę i grupę.

Andrzej Adamczak konsekwentnie porusza się po obszarach estetycznych niemieckiego dance theater, ale ta inspiracja nie jest dla niego twórcza. Znam już - skądinąd: czyli z wcześniejszych jego choreografii - kluczowy dla spektaklu duet. Kalesony rozciągane w kształt dużego przyrodzenia budzą we mnie niesmak. Spłuczka, która gra spłuczkę - nudzi. A - mocna - zdawałoby się - projekcja w finale (zbliżenie na twarz) budzi we mnie złość, że oto epatuje się efektem, który ma spuentować coś, co się na scenie nie zdarzyło. Aczkolwiek Adamczakowi najbliżej z całej choreograficznej trójki do teatru.

Niezmiennie siłą i atutem Anny Kołek-Karalus jest indywidualny rysunek ruchu, gra z tempem, z czasem. To jej choreograficzne propozycje - od dłuższego czasu - interesują mnie najbardziej. Gorzej tu jednak z wyrazem, sensem, ze znaczeniami, które może przecież budować taniec.

Jeszcze nie teraz

Po tym przedstawieniu można - i warto, i trzeba - prowadzić rozmowy warsztatowe. Znacznie trudniej wchodzić w dyskusje interpretacyjne. W tym kontekście najbardziej poruszające (a i przerażające) były wypowiedzi dzieci - zaprezentowane z offu w przerwie - komentujące nasze wejście do Europy. Sprowadzały się w dużej mierze do wzrostu cen. Puentował je głosik chłopca, który stwierdził, że w Europie będzie się tańczyć.

Tancerzy z tego zespołu śmiało możemy wysyłać do Europy i dalej. Zresztą oni już tam są. Z choreografami poczekajmy - niech nas czymś zaskoczą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji