Pan reżyser ma pomysły...
Teatr od kulis bywa ciekawszy niż ten od strony proscenium. Próba udowodnienia tej tezy okazała się udana. I kulisy, i widok od frontu zasługują na szarawym tle warszawskiej mizerii teatralnej nie tylko na uwagę. Na obejrzenie również.
Ze "Szkarłatną wyspą" Michała Bułhakowa zmierzył się Piotr Cieślak. Przy okazji pełni funkcję szefa Teatru Dramatycznego, a inscenizacją swoją pokazał, że dyrektorem się bywa, a jest się reżyserem. Zrealizował "Wyspę'' w konwencji burleski, kabaretu, zabawy z widownią. Jeśli następne przedstawienia będą tak odbierane jak przez widownię premierową, nie będącą przecież wcale widownią łatwą - to Warszawa zyskała spektakl wymarzony na letnie, urlopowe i pustawe warszawskie wieczory. Przedstawienie jest ponad wszelką wątpliwość przedstawieniem reżysera. Pan reżyser ma bowiem pomysły. Utkał spektakl z gagów, scenicznych zdarzeń i inscenizacyjnych sztuczek. Zdecydowana większość z nich jest dobrej próby i "siedzi w gatunku", jak ulał.
Rzecz jest zagrana, jak trzeba, co nie dziwi, skoro niemal bez przerwy na scenie jest Adam Ferency, dyrektor teatru Gennady Panfiłowicz usiłujący sklecić przedstawienie w ekspresowym tempie. Partnerują mu udanie Jadwiga Jankowska-Cieślak, Małgorzata Niemirska, Wojciech Wysocki, Wojciech Duriasz, Leon Charewicz oraz blisko trzydziestoosobowy zespół aktorski teatru. Nawet kuso skrojone przez Bułhakowa rólki zyskują aplauz, bo wykonane są w konwencji aktorskich etiud - celująco (Zdzisław Wardejn, Jarosław Gajewski, Antoni Ostrouch).
Od czasu teatralnej reformy pani minister Cywińskiej nie widziałem tak licznie i bogato choć jak twierdzi Cieślak - gospodarnie zrealizowanego przedstawienia. A rzecz ma miejsce w teatrze biednym, bo samorządowym.
Oby starczyło oddechu teatrowi ciężko doświadczonemu reformami. Temu i innym...