Artykuły

Andrzej Seweryn gra delirium Prospera

"Burza" w reż. Dana Jemmetta w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

"Burza" w warszawskim Teatrze Polskim jest dla tych, którzy mają dość "Szekspira współczesnego", którzy tęsknią za Stratfordczykiem niewinnym, apolitycznym, rzekomo utraconym, a tak naprawdę nigdy nieistniejącym

"'Burza' z Sewerynem", tak mówią o ostatniej premierze w Teatrze Polskim w Warszawie. Przypomina to wiek XIX, kiedy to do teatru chodziło się na aktorów, oglądać "wielkich tragików". W tej "Burzy" jest jednak też reżyser - Dan Jemmet. Bez gwiazdorskiego nazwiska, za to z pomysłem - prostym, ale skutecznie przeprowadzonym.

Andrzej Seweryn wcielił się tu w rolę czarownika Prospera - wygnanego księcia Mediolanu, który zmuszony był osiąść na bezludnej wyspie. Oglądamy seans jego nostalgii, w pokrytej lekką patyną konwencji, przy starych piosenkach i w oparach alkoholu. Córka Miranda (Anna Cieślak) sączy piwo z puszki, pijacy Stefano (Marta Kurzak) i Trynkulo (Szymon Kuśmider) zgodnie z literą sztuki raczą się winem. A stary mag Prospero ciągnie whisky wprost z butelki. W podniszczonym cylindrze i obstrzępionej marynarce wyszywanej brokatem, z różdżką iluzjonisty - rzuca czary z archaicznego wydania zbiorku magicznych sztuczek. Tyle zostało z tajemnych ksiąg.

Czerwona kurtyna idzie w górę, jak to w teatrze Pan Bóg przykazał, odsłaniając trzy mniejsze czerwone kurtyny. Rozbitkowie z neapolitańskiego statku - widma z książęcej przeszłości Prospera - ubrani są w słomkowe kapelusze i jasne letnie garnitury kontrastujące z brudnymi łachami mieszkańców wyspy. Mówią w przerysowany, deklamatorski sposób, zaś ze sceny schodzą do nisz za wewnętrznymi kurtynkami, zwieszając wówczas głowy, ręce i plecy jak zastygłe w bezruchu marionetki. Wszystko, co dzieje się podczas burzy, to teatr w teatrze; może świadectwo ciągłej potęgi magii Prospera, a może raczej jego deliryczny majak. Gdy w jednej z ostatnich scen przebacza swoim prześladowcom, przechodzi od krzyku do nerwowego szczękościsku - sam rozlicza się ze swoimi pretensjami, krzywdami, żalami. Choć na przekonującą psychozę Seweryn pozostaje zbyt dystyngowany, to nie jest też ona chyba celem aktora - jego postać pozostaje gdzieś między psychologicznym prawdopodobieństwem a ostentacyjnie teatralnym opowiadaniem wprost do widzów, jak to ponoć na elżbietańskiej scenie bywało.

To spektakl dla tych, którzy dość mają odnajdywania przez dzisiejszy teatr w Szekspirze uwikłań kolonialnych czy feministycznych. Dla tych, których "Szekspir współczesny" drażni, którzy tęsknią za Stradfordczykiem niewinnym, apolitycznym, rzekomo utraconym, a nigdy nieistniejącym. Bezkarnie - ale nigdy nie niewinnie - śmiejemy się z dzikiego i głupiego tubylca Kalibana (Piotr Cyrwus). Na czworakach czołga się do kolejnych panów; gotów służyć im za łyk wina albo ze strachu przed razami. Miranda, mimo punkowej stylizacji, jest głupiutką dziewczynką zapatrzoną w tatę. Jedyny poważny problem to dramat starego białego mężczyzny. Reszta jest kukiełkową igraszką, przykrytą konwencją i wyraźnie zaznaczoną teatralnością akcji.

Mimo bezpiecznego nawiasu sceny na scenie irytuje tu kilka aktorskich rozwiązań. Powietrzny duszek Ariel (Lidia Sadowa) momentami odlatuje w lekko hiphopową stylizację; coś tam zarapuje, ale tylko troszkę, jak przy stole na imieninach u cioci - ta odświętna maniera deklamacji razi. Usprawiedliwiona w ramach teatrzyku wyobraźni Prospera, wylewa się poza jego kulisy na pozostałe postaci. Deklamatorem staje się na koniec sam stary czarodziej, stukotem rymów epilogu zamieniając finał w nudnawą bajkę. Gdy przymknąć oko na tę niekonsekwencję, warszawska "Burza" jest całkiem sympatyczną propozycją dla bardziej zachowawczych teatromanów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji