Mały Hiob
Jak grać na scenie niepełnosprawnych? Naśladować chorych?
Czy tylko opowiadać o chorobie, pozostawiając resztę wyobraźni widzów?
Takie pytania rodzi najnowsza rola Krystyny Jandy w sztuce Lee Halla
Jestem zdania, że realistyczne udawanie w teatrze kalectwa jest zawsze podszyte fałszem. Przekonali mnie o tym niepełnosprawni aktorzy z teatru Workshop w Edynburgu, którzy co roku wystawiają na festiwalu spektakle o swoim życiu. Jeden z nich, Mat Fraser, aktor cierpiący na niedorozwój kości (ma ręce o połowę krótsze niż zdrowy człowiek) powiedział mi kiedyś, że gardzi hollywoodzkimi artystami, którzy otrzymują Oscary za role niepełnosprawnych na przykład w filmach ,,Moja lewa stopa" czy, "Rain man". - Dlaczego mi nie dadzą, jestem od nich znacznie lepszy - mówił, machając kikutami.
Dlatego spektaklu Krystyny Jandy "Mała Steinberg" nie potrafię ocenić w kategoriach artystycznych. Janda gra w nim siedmioletnią dziewczynkę chorą na autyzm. Na scenie demonstruje objawy tej strasznej choroby, która izoluje dziecko od otoczenia - nieskoordynowane ruchy, jąkanie się, powtarzanie w kółko tych samych gestów i czynności takich jak zabawa pierzem z rozdartej poduszki czy bieganie w kółko. Na ogół jednak siedzi nieruchomo i tylko nerwowe ruchy palców świadczą o nasilającej się chorobie.
Kunszt aktorski Jandy, która zmienia się na scenie z pięknej kobiety w skulone, zamknięte w sobie dziecko, stawia recenzenta w niewygodnej sytuacji. Czy mam oceniać, na ile to, co pokazuje aktorka, jest bliskie autentycznej chorobie? Krytykować za nie dość częste jąkanie się i zbyt sprawne ruchy? Lepiej by było dla sztuki, gdyby Janda odrzuciła ten naturalizm, ktory zamiast pomagać przeżyć i zrozumieć historię autystycznej dziewczynki, zasłania ją teatralną formą. Bo choroba w teatrze w wykonaniu zdrowych aktorów jest tylko formą, udawaniem.
A sztuka Lee Halla wcale nie jest formalna. Została napisana jako słuchowisko radiowe i w tej formie wyemitowana w radiu BBC w 1997 roku. Surowy, oszczędny kształt słuchowiska najlepiej pasuje do wstrząsającego monologu chorego na autyzm i raka dziecka, które więcej rozumie ze swojego losu, niż podejrzewają opiekunowie. Jest to bowiem nie tyle pamiętnik choroby, ale mały traktat o śmierci z punktu widzenia dziecka. Mała Steinberg opowiada o kolejnych wyniszczających terapiach, stawiając pytania, na które odpowiedzi szukają od wieków filozofowie i teolodzy: po co żyjemy, jaki sens ma cierpienie, co się z nami stanie po śmierci. Tym samym siedmioletnia dziewczynka zmienia się we współczesnego Hioba niezasłużenie doświadczanego przez Boga. I to w epoce, w której wydawałoby się, rozwiązaliśmy wszystkie problemy, złamaliśmy kod genetyczny i zbudowaliśmy tomografy komputerowe. Ten świetny tekst uzmysławia nam kruchość cywilizacji, którą tak się szczycimy.
O ile kształt teatralny"Małej Steinberg" w Studio jest kontrowersyjny, o tyle sama idea wystawienia takiego dramatu nie podlega dyskusji. W kraju, w którym kalectwo wyklucza ze społeczeństwa, nigdy dość powtarzania, że niepełnosprawni są także ludźmi. Janda daje kolejny raz dowód artystycznej i obywatelskiej odwagi - po roli Karli, opiekunki niepełnosprawnego chłopca w sztuce Ingmara Villqista "Noc Helvera", sięga po kolejny społeczny dramat, który odsłania bogactwo duchowego i emocjonalnego życia chorego dziecka. Razem z innymi wstałem więc, kiedy aktorka wyszła do oklasków, bo za odwagę i zaangażowanie po stronie słabych i odrzuconych należy się jej uznanie.