Wesele bez siły i żaru
Zamiar Mikołaja Grabowskiego był jasny: przedstawić na scenie czyste "Wesele". Bez romantycznych uniesień i doraźnych nawiązań. W ładnym widowisku zabrakło najważniejszego - siły.
W dynamicznych scenkach I aktu poznaliśmy głównych bohaterów. Pełno było przy tym śmiechu - głównie za sprawą Pana Młodego w doskonałym wykonaniu Krzysztofa Dracza, któremu udanie partnerowała Agata Skowrońska jako Panna Młoda.
Wtargnięcie Chochoła (Wojciech Ziemiański) - śmiesznego i strasznego zarazem, miało być zapowiedzią nastroju aktu II. Jednak dynamizm zastąpiła nerwowa galopada. Precyzyjnie zaprojektowane przez reżysera spotkania żywych ze zjawami miały rwany ton, bez wyrazu. Nie można było dostrzec w nich ani grozy, ani kpiny. Było to wynikiem zbytecznej obawy aktorów przed przeszarżowaniem, jak w scenie rozmowy Gospodarza (Edwin Petrykat) z Wernyhorą (Andrzej Wilk), albo kłopotów z teatralnym przekazem jak podczas sporu Stańczyka (Jerzy Schejbal) z Dziennikarzem (Ireneusz Czop). Ta ostatnia, mimo że najistotniejsza zapodziała się między bardziej widowiskowymi fragmentami. W efekcie z pojawienia się postaci, za którymi miały się kryć polskie marzenia i lęki, oraz z ich ocen przez bohaterów nic nie wynika. Nie sposób zatem określić stosunku do nich współczesnych Polaków.
W teatrze Grabowskiego nie ma miejsca na udawanie na scenie, granie półgębkiem. Jego cechy to zapał i oddanie się scenicznej rzeczywistości. We wrocławskim "Weselu" tego zabrakło.