Janda ma dziesięć lat
Krystyna Janda zagra dziesięcioletnią dziewczynkę. Premiera "Małej Steinberg" 2 października w warszawskim Teatrze Studio.
Katarzyna Szczerbowska: W "Małej Steinberg" Lee Halla, autora m.in. scenariusza do filmu "Billy Elliot" wcieli się Pani w autystyczną dziewczynkę. Jaka jest ta dziewczynka?
Krystyna Janda: Po pierwsze chora, po drugie radosna, po trzecie inteligentna i zabawna. Po czwarte w cudowny dziecięcy sposób rozumie swoją chorobę i ten świat. Lubię ją nadzwyczajnie, a tekst jest jednym z tych, które zrobiły na mnie wrażenie piorunujące i dlatego postanowiłam się nim zająć. Już nie mogę się doczekać, kiedy w imieniu tej małej opowiem to wszystko, co ona ma do opowiedzenia ludziom.
Jak to jest grać dziecko, będąc dojrzałą kobietą?
Tu nie chodzi o dziecko, a raczej o kolejną charakterystyczną rolę w moim repertuarze. Nie zamierzam realistycznie grać ani dziecka, ani autyzmu. Najważniejsza jest sprawa, o której mówię i sposób w jaki to dziecko formułuje swój los i przeznaczenie.
Stałą garderobę ma Pani w warszawskim Teatrze Powszechnym. Czy są jakieś przedmioty, które musiała Pani stamtąd zabrać do Teatru Studio? Czy takie przedmioty dające bezpieczeństwo nosi Pani na przykład w kieszeni albo w torebce?
Od jakiegoś czasu gram też dość często w warszawskim Teatrze Komedia. Tak naprawdę jednak częściej występuję gdzieś w Polsce niż w Warszawie. Dlatego też mam od dwóch lat metalowe, profesjonalne pudło walizkę na szminki, pudry, talizmany. Podpisałam ją Krystyna Janda i tam schowałam się cała ze swoimi przedmiotami. Ale w Powszechnym mam ciągle tę kanapę, poduszkę, koc i miejsce, gdzie uczę się tekstów do innych teatrów także.
Gra Pani ze swoją córką w "Opowiadaniach zebranych" Donalda Marguliesa, sztuce, którą sama Pani reżyserowała w Teatrze Komedia. Czy dobrze mieć w rodzinie aktorkę? Jak się z nią pracuje? Czy wspólna praca pomaga bardziej poznać swoje dziecko?
To dużo poważniejszy dla mnie temat niż sugeruje pytanie. Nie umiem na nie odpowiedzieć ot tak sobie. Ale jedno jest jasne, to wspaniale móc pracować razem, że zmagania nie są daremne i że oczywiście poznałyśmy się nie tyle lepiej co inaczej.
Jakiej najważniejszej wskazówki jej Pani udzieliła, a czego nauczyła się od niej?
O, wielu wskazówek, ale myślę, że największą dla niej nauką była obserwacja moich zmagań z rolą i mojej bezradności związanej z tym tematem. Od niej nie nauczyłam się niczego, ale podoba mi się jej stosunek do pracy, zawodu i swojego miejsca w naszym świecie, środowisku. Z zachwytem patrzyłam na jej gotowość do wszelkich poświęceń, oddanie sprawie, rzetelność i zaniżone poczucie własnej wartości i talentu. Z tego może być chleb, jak się to ładnie mówi. Nauczyłam się wiele o niej, ale to zupełnie inna sprawa.
Po pracy nad Pani "Pestką" Daniel Olbrychski, który grał jedną z głównych ról, powiedział o Pani: "Jest na pewno zawodowcem, szalenie czułym dla swoich aktorów. Myślałem, że będzie ostra, nerwowa. A ona zaskakiwała nas łagodnością, wyrozumiałością i nieprawdopodobną wiedzą o zawodzie reżysera". Czy rzeczywiście jest Pani łagodnym reżyserem? Dlaczego poszła Pani tą drogą?
Jestem, myślę, reżyserem, który po pierwsze wie, czego chce, a to od razu jest prościej dla aktorów. Umiem im to wyłożyć, wyeksplikować precyzyjnie i wyraźnie, wobec czego nie ma tu niedomówień, a w związku z tym konfliktów wynikających z niewiedzy . Dlaczego reżyseruję? Bo mam coś do powiedzenia od siebie i czasem dzielenie się tym czymś z innym reżyserem jest mi nie po drodze. Chcę coś naprawdę opowiedzieć sama.
Czy uważa Pani, że zawód aktorki jest dobry dla kobiety?
Tak samo jak każdy inny. Myśli Pani, że dla mężczyzny jest lepszy?
Grała i gra Pani wiele bardzo różnych kobiet. Była Pani Medeą, Heleną Modrzejewską, Agnieszką z "Człowieka z żelaza". Bywa Pani Marleną Dietrich, Marią Callas, Shirley Valentine i Karlą z "Nocy Helvera". Które z tych kobiet najbardziej Pani lubi i dlaczego?
Nie spodziewa się chyba ani Pani, ani czytelnicy, że na tak sformułowane pytanie zacznę wyczerpująco odpowiadać, bo na "dlaczego?" nie wystarczyłoby miejsca w tym wydaniu. Lubię wszystkie, bo to po części moje jakby twory, odpryski mnie. Uformowałam je tak, żeby mi się podobały, z jednymi mi to wyszło lepiej z innymi gorzej, ale w każdej jestem częściowo ja.
Bardzo rzadko się zdarza, żeby kobiety lubiły kobiety? Czy jest Pani wyjątkiem?
Uwielbiam kobiety.
W "Shirley Valentine" na scenie smaży Pani jajka. Co najczęściej gotuje Pani w domu? Słyszałam, że lubi Pani warzywa i że robi Pani wspaniale sałatki.
W ogóle nie gotuję w domu, bo ciocia która się tym u nas zajmuje, odebrałaby to jak zniewagę. Raz chciałam coś ugotować, to mimo że mi się niespecjalnie udało, ciocia i tak popłakiwała po kątach.
Prowadzi Pani internetowy dziennik. Podobno zdradza w nim Pani anegdoty ze sceny teatralnej, opisuje życie w domu w Milanówku, pisze o ludziach, którzy są Pani bliscy. Dlaczego Pani to robi i gdzie szukać tego pamiętnika?
Najlepiej to przeczytać www. krystyna-janda.com
Bardzo dużo Pani pracuje. W jaki sposób regeneruje Pani siły? Czy umie Pani oszczędzać energię? Jeśli tak, to jak Pani to robi? Czyli innymi słowy: co zwykle robi Pani w weekend?
Regenerując się w innej pracy, np w innym teatrze, na.innych próbach. Nie umiem oszczędzać energii, bo jestem we wszystko zbyt zaangażowana emocjonalnie. W weekend? Często pracuję, jak to aktorka. Odpoczywam z dziećmi i rodziną. Wyjeżdżamy reguralnie na półtoramiesięczne wakacje letnie i dwa razy do roku na narty. To dużo. Nie znam nikogo w moim otoczeniu kto sobie na takie wakacje i tak reguralnie pozwala.