Artykuły

Prapremiera "Niemców" L. Kruczkowskiego. Kraków Stary Teatr

Straszne lata okupacji niemieckiej znalazły swój wyraz przede wszystkim w twórczości powieściowej i pamiętnikarskiej. Był to niejako pierwszy wymiar sprawiedliwości. Artystyczny i humanistyczny kształt protestu. Widzieliśmy także Niemców na scenie. Działali jak refleks grozy niepojętej.

Trudno było w tych latach o dzieło syntetyczne i naprawdę kwalifikujące. Nadeszła wreszcie pora, w której można wymagać, żeby literatura wystawiła i inne świadectwo: nie tylko zbrodni Niemców - ale sprawie niemieckiej, ludziom nie-mieckim.

Sztuka Leona Kruczkowskiego jest pierwszą próbą tej innej, szerokiej klasyfikacji. Przedstawia zarówno hitlerowców, działających na terenach okupowanych, jak i Niemców we własnym kraju. Zbrodniczą akcję na Wschodzie, Północy i Zachodzie, a obok rodzinne, społeczne stosunki mieszczańskiego niemieckiego środowiska. Pisarz polski podjął wreszcie zasadniczą analizę tego środowiska. W domu profesora Sonnenbrucha spotykają się racje zbrodni, podstępu, przewrotności i nienawiści z myślą obiektywną, naukową, a nawet z ideą rewolucyjną. W uniwersyteckiej Getyndze ma się odbyć jubileusz znakomitego uczonego, człowieka, dla którego obiektywny humanizm jest najwyższym prawem życia. Profesor pozostaje wierny swemu powołaniu, nie bierze żadnego, nawet moralnego, udziału w koncepcjach i czynach nazistowskiej polityki. Niechęć dla sukcesów tej polityki jest u siego tak bezkompromisowa, że nawet nie pije ulubionego niegdyś francuskiego koniaku, który obecnie przestał być przedmiotem międzynarodowej wymiany, a stał się jeszcze jedną okazją do rabunku. Profesor jest nie tylko wielkim uczonym, ale również człowiekiem szanującym prawa narodów. Wie, że prawa te gwałcone są przez Niemców w sposób bezwzględny; nie może przeciwdziałać - nie chce więc słyszeć o świecie spraw i ludzi niewolnych. Walczy zwycięsko z próbami wciągnięcia go w tok politycznego fałszu i entuzjazmu. Milczy wobec śmiesznych haseł żony, które "kobieta niemiecka" powtarza za automatyczną, groteskową propagandą. Brzydzi się gestapow-skim mundurem syna i ani przez chwilę nie może się wczuć w nowy życiowy styl córki, dla której świat stał się teatrem, dostarczającym silnych wrażeń. Zdarza się jednak sposobność inna: kontakt ze światem, który nie tylko nie chce tolerować gwałtu, ale również bierności. Na chwilę przed wyjazdem rodziny na jubileuszową uroczystość do uniwersytetu - zjawia się w willi profesora nieoczekiwany gość. Jest nim Joachim Peters, komunista, dawny asystent profesora, więzień obozu koncentracyjnego - zbieg. Kulminacyjny punkt dramatu. Gestapowiec chce czynić swą policyjną powinność, matka popiera syna. Profesor jest bezradny. Podsuwa koledze pieniądze i projekt dalszej natychmiastowej ucieczki Ruth, córka profesora, zwolenniczka silnych wrażeń i mocnej postawy, opanowuje sytuację. Gra na zwłokę, zostawia zbiega pod nadzorem uzbrojonego służącego. Joachim może przez kilka godzin odpocząć w domu profesora - wszyscy wyjeżdżają na uro-czystość

Następna odsłona - to alarm lotniczy w mieście. Korzysta z niego Ruth, wymyka się z bankietu, chce naprawdę pomóc Joachimowi i w chęciach swych nie ulega najmniejszemu wahaniu. Dlaczego to czyni? Czy dla nowych silnych wrażeń? Czy dlatego, że Peters podoba jej się? Czy może dla udowodnienia sobie racji swego programu życiowego? A może raczej Ruth jest typem człowieka, który wobec możliwości dokonania pozytywnego czynu nie ulega ani wahaniom, ani słabości. Tak ją oceni własny ojciec w epilogu sztuki, mówiąc, że była najwięcej warta z całej rodziny. Ruth swój czyn opłaciła obozem i śmiercią. Skazała ją na ten los bratowa, która życie w nienawiści zmieni kiedyś na łatwe życie z amerykańskim oficerem.

Peters ocalał. Profesor Sonnenbruch ma towarzysza na swoje dalsze, trudne życie. Ofiara córki i idea przyjaciela otworzą mu pełny horyzont nie bezkompromisowej bierności, lecz bezwzględnej walki z mieszczańskim oportunizmem.

Dzięki zręcznie pomyślanej konstrukcji, autorowi udało się w zwartej kompozycyjnie sztuce przedstawić społeczeństwo niemieckie w najszerszym zasięgu. W pierwszym akcie widzimy przyszłych uczestników uroczystości jubileuszowej w terenie ich aktualnych zajęć - na krótko przed wyjazdem do Getyngi. W trzech odsłonach poznajemy nie tylko bohaterów niedalekiego spotkania, ale i działalność Niemców poza granicami kraju.

Woźny laboratorium profesora Sonnenbrucha, obecnie żandarm w Generalnej Guberni, cieszy się, że niedługo zobaczy swoje dzieci, aliści przed wyjazdem miejscowy vólksdeutsch podrzuca mu zwykłą robotę - zlikwidowanie żydowskiego dziecka. Polski włóczęga Juryś budzi na chwilę sumienie woźnego Hoppe. Niestety, drugi niemiecki człowiek jest sumieniem pierwszego niemieckiego człowieka. Schultz kontroluje zawodowe czynności żandarma Wielkiej Rzeszy.

Następna odsłona przenosi nas do Norwegii. Syn Berty Sonnenbruch chce ukochanej matce zawieźć godny upominek. Nadarza się okazja. Untersturmfühfer Willi ma od czasu do czasu też .ludzkie odruchy" - przyjmuje prywatnie matki więź-niów. Od jednej z nich kupuje starożytny naszyjnik; Willi jest w cywilu historykiem sztuki, zna się na pięknych rzeczach. Płaci, ale nie przepłaca. Młody Norweg, syn petentki, wymknął się policji niemieckiej z rąk - matka jest szczęśliwa. Willi użył chwytu stylistycznego, by uniknąć przykrej sceny. Po wyjściu pani Soerensen, już bez stylistyki komunikuje swojej "przyjaciółce" Marice właściwą treść zdarzenia. Wymknął się z rąk, to znaczy umarł.

W trzeciej odsłonie poznajemy Ruth Sonnenbruch, która w drodze do Getyngi zatrzymuje się w małym miasteczku francuskim. Daje nam od razu próbę swego charakteru: lubi silne wrażenia, - i ma sposobność zaspokoić je.

Te trzy pierwsze odsłony stanowią dobrą, celową ekspozycję dla dra. matu, który w dwóch następnych aktach pokazuje przebieg pełen emocji i dialog literacko wysokiej rangi. Pewne zastrzeżenie budzić może ostatnia rozmowa profesora z Petersem. Scena ta wymagałaby większej ekonomii słowa, a wywód zyskałby na wyrazie, gdyby pewne kwestie Petersa, człowieka pozostającego w największym niebezpieczeństwie, a obarczonego przecież odpowiedzialnością za swoje ważne dla sprawy życie - znalazły się w epilogu w ustach profesora, całkowicie już teraz zjednanego dla idei.

Sztukę reżyserował Bronisław Dąbrowski z wielką dbałością o tekst. Trzeba to podkreślić przede wszystkim. Słowa aktorów nie ginęły. Sytuacje rozwijały się zręcznie. Praca nie była łatwa, ponieważ dramat posługuję się wielką ilością ról epizo-dycznych. Wydaje mi się tylko, że przesadne operowanie światłem stwarzało niekiedy atmosferę nieproporcjonalną do realizmu zdarzeń i prostoty dialogu. W materiale literackim nie ma przecież żadnych sugestii ekspresjonistycznych. Obsada ról na ogół trafna.

Profesor Sonnenbruch - to rola duża, trudna i skomplikowana. Grał ją Tadeusz Białoszczyński bardzo inteligentnie. W drugim akcie dał sugestię specjalnie przejmującą; podporządkował tej sugestii zarówno otoczenie sceniczne, jak i całą salę. Akt trzeci należał raczej do Ruth. Ludwika Castori była w pewnym sensie rewelacją. Stworzyła świetną postać, naturalnie prowadzącą tok akcji, pokazała realizm aktorski bardzo dobrego gatunku. Rola to zresztą najlepsza w sztuce, bogata w charakter, z precyzyjnym tekstem. "Niemiecką matkę" pokazała Jadwiga Bukojemska. Sylwetka i mimika świetne, jednak interpretacja tekstu powinna ulec stonowaniu: faszystowskie propagandowe slogany są już w samej istocie i stylistyce dostatecznie śmieszne. Halina Gryglaszewska, jako Liesel, nie od razu trafiła we właściwy styl; w trzecim akcie uwolniła się jednak z ibsenowskiej tonacji i pokazała dużą klasę kultury i rzemiosła. Stefan Rydel, jako Willi Sonnenbruch, miał momenty, zwłaszcza w akcie pierwszym, bardzo dobre. Zdecydowanie słabszy w rozmowie z matką, potrafił na ogół utrzymać swoje aktorstwo na dobrym poziomie. Tadeusz Kondrat, to artysta o największej skali. Znamy go z ról kome-diowych, charakterystycznych, ze świetnej interpretacji mickiewiczowskiego wiersza, z pełnej umiaru kreacji w "Trzech siostrach" Czechowa. I tym razem w roli tyleż dynamicznej, co intelektualnej nie zawiódł naszego oczekiwania. Pewną "twardość" wypowiedzi śmiało zapisać można na karb premiery. Zofia Jaroszewska - pani Soerensen - doskonała w stylu i technice aktorskiej, poprowadziła dialog z Rydlem w sposób mistrzowski, bez najmniejszego fałszu. Włodzimierz Macherski w roli woźnego Hoppe pokazał sztukę dyskretną dobrej realistycznej marki.

Z ról epizodycznych na pierwszym miejscu postawić należy Jerzego Fitio, który grał Jurysia. Talent to naprawdę oryginalny, całkowicie władający wzruszeniem widowni. W maleńkiej rólce zawarł wielki wykład filozofii.

Poza tym ujrzeliśmy następujące dobre kreacje aktorskie: Stanisława Jaworskiego, Wiktora Sadeckiego, Andrzeja Kruczyńskiego i Jurka Złotnickiego.

Nieprzyjemną rolę Mariki zagrała Wanda Niemczycka z pomocą efektów zbyt łatwych. Ludmiła Legutówna, jako Fanchette, francuska kelnerka, przedramatyzowała mimicznie dobrze skomponowaną , postać.

Dekoracje Jana Kosińskiego, pomysłowe i atrakcyjne, odpowiadają realistycznemu założeniu sztuki. Efekt przesuwania sceny w drugim i trzecim akcie nie wprowadza żadnej istotnej zmiany w sytuacji scenicznej, wywołuje natomiast wrażenie technicznego niepowodzenia i tym samym rozprasza uwagę widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji