Artykuły

"Lombard" i Zegadłowicz

Najwięcej wątpliwości misia Małgorzata Ostrowska, "Ja najbardziej krzyczałam, że nie powinniśmy tego robić - mówi. - Propozycja teatru wydawała ml się tak ma ło ... awangardowa. Na koncertach jest inaczej. Trochę znudziliśmy się koncertami - broń Boże nie samymi koncertami, ale raczej monotonią naszego wędrownego trybu życia".

Wątpliwości mieli wszyscy, "Lombard" - czy zdoła wpisać się w warunki normalnego teatru. Aktorzy - czy nie zostaną przez muzykę zdominowani i zagłuszeni. Podobno na pierwszych próbach z udziałem "żywego" zespołu starsi aktorzy chodzili po teatrze z watą w uszach. Nie od razu udało się wszystko dopasować. Zapewne także publiczność - szczególnie zadeklarowani teatromani - zadawała sobie pytanie: Rock i Zegadłowicz -i co z tego wyniknie? Tani chwyt reklamowy, czy prawdziwy musical?

Sobota, 7 kwietnia - Teatr Polski w Poznaniu. Na afiszu: Emil Zegadłowicz -?- "Łyżki i Księżyc". Udział biorą... - tu długa lista aktorów, oraz Grupa "Lombard". I dalej: Reżyseria - Grzegorz Mrówczyński, muzyka - Grzegorz Stróżniak, scenografia - Henryk Regimowicz, choreografia - Zofia Rudnicka.

Zaczyna schodzić się premierowa publiczność. "Tym razem wszyscy oficjalni goście, jak nigdy, potwierdzili telefonicznie przyjęcie zaproszenia" - mówi pani z biura obsługi widzów". Dyrektor Mrówczyński wita więc gości. Słyszę: "panie prezydencie", widzę Izabelę Cywińską - dyrektora Teatru Nowego, Hannę Stankównę, grywającą tu często gościnnie, rozpoznaję wiele aktorskich twarzy. Są znani krytycy i dziennikarze. Najwięcej jednak przyszło młodzieży. Podobno od kilku dni przed kasa ustawia się spora kolejka. Biletów nie ma już prawie na wszystkie spektakle do końca miesiąca. Ciągle telefonują, nie tylko zresztą z Poznania. Dzisiaj także czekają, może jednak uda ,się wejść.

Na widowni i w foyer atmosfera podniecenia i oczekiwania. Takie coś nieuchwytnego, jakby zbiorowe przekonanie, że bez względu na to, co się będzie działo - trzeba tu być. Łatwo wtrącam się do rozmowy. Po prostu pytam: Przyszliście na "Lombard"? "Jasne. Oni są super. Idziemy wszędzie, gdzie śpiewa Małgosia! Inaczej być nie może" - mówią pokazując przypięte do swetrów znaczki z nazwą grupy. Dwie inne dziewczyny, zapytane o to samo, najpierw milczą a po chwili jedna z nich wyznaje: "Na cały "Lombard" nie. My bardzo lubimy Grzesia Stróżniaka i oblewa się delikatnym rumieńcem. Czterej punkowcy (potargane, sterczące włosy, skórzane kurtki z metalowymi nitami i agrafkami) nie reagują na moje "zaczepki". Udają, że nie słyszą o co pytam. Patrzą pogardliwie. Przyszli, bo przyszli - coś się dzieje i już.

Siadam na swoim miejscu. Trzeba to zrobić, bo wiele osób wyczekuje na okazyjnie wolne miejsce. Nawiązuję rozmowę z siedzącą obok, jak się okazuje - studentką. Śmiejąc się, protestuje: "Nie, nie przyszłam na "Lombard"! Chodzę do teatru bardzo często. Od dwóch lat mieszkam w Poznaniu i obejrzałam chyba wszystko co w tym czasie grano. Ale ta premiera rzeczywiście zapowiada się interesująco. Bo nieznany, podobno bardzo aktualny dramat Zegadłowicza, bo udział bierze popularna grupa rockowa i to na żywo... Reklamują to jako rock-operę. Jestem bardzo ciekawa".

Szacowny, jeden z najstarszych w kraju budynek teatralny. Na zewnątrz, nad wejściem - napis: "Naród sobie", w środku trzypiętrowa, przytulna widownia w XIX-wiecznym stylu: loże, złocenia, rzeźby i sztukateria, stylowe lampy i wielki kryształowy żyrandol - zabytkowa "bombonierka".

Po obu stronach sceny, w lożach zwanych, dyrektorskimi, dziś tysiącwatowe kolumny głośników (będzie chyba głośno). Scenę zamyka stara, dostojna kurtyna - pamiętająca jak sądzę poznański okres działalności Emila Zegadłowicza. W latach 1927-1932 był Zegadłowicz znaną poznańską osobistością. Publikował w czasopiśmie "Zdrój", dużo wydawał, był doradcą literackim Księgarni Św. Wojciecha, dyrektorem programowym rozgłośna radiowej, redaktorem "Tęczy" i "Świata kulis". W Teatrze Polskim za dyrekcji Stanisławy Wysockiej pełnił funkcję kierownika literackiego. Był to złoty okres tego teatru. Także w Poznaniu, w roku 1928, na scenie Teatru Nowego, kierowanego przez Edmunda Wiercińskiego - odbyła się prapremiera jego jarmarcznej groteski "Łyżki i Księżyc". To także był spektakl muzyczny. Śpiewano i tańczono przy dźwiękach najnowocześniej wówczas muzyki jazz-bandowej. Dekoracje były futurystyczne. Na owe czasy przedstawienie było tak awangardowe, że ponoć nie podobało się samemu autorowi. Krytyka jednak i publiczność przyjęła je mimo wszystko życzliwie. Był to czas kryzysu, sztuka choć zwana "bajką dla dorosłych", dotykała bolesnych i aktualnych spraw polityczno-społecznych. Jak zabrzmi dzisiaj ?

Gasną światła na widowni. Gong. Podnosi się kurtyna. Najpierw muzyka - jakby rockowa suita, rodzaj introdukcji. Powoli z ciemności wyłania się, w głębi sceny, podest-rusztowanie, na nim grający muzycy. Za chwilę na scenie pojawia się Małgorzata Ostrowska, potem aktor grający Wędrowca. Ona to Poezja, za sprawą której scena zaludnia się kolorowymi, współcześnie ubranymi postaciami. On ma być ich przewodnikiem. "Niech się sen spełni".

Sen przeistacza się w szalenie roztańczony, rozśpiewany, pełen muzyki spektakl. W musical - bajkę o trzech królach i posłusznym ludzie. O miłości, o rewolucji, o władzy - o trudności i ej sprawowania.

Już po kilku minutach jestem przekonany, że słowo i muzyka grają tutaj równie ważną rolę. Rock, jaki zaproponował "Lombard" jest znakomitym uzupełnieniem akcji. Songi wynikają z sytuacji scenicznych. Sam tekst nie pozbawiony naiwności i anachronizmów (reżyserski ołówek skreślił prawie połowę!), zawiera także fragmenty wręcz po mistrzowsku napisane. Rzec by można - a'la Gombrowicz. Do takich należy scena Króla Mamerta (bardzo dobry Mariusz Puchalski) z Sekretarzem, a takie z Ministrami.

Nie moim jednak zamiarem omawianie poszczególnych scen i gry aktorów, z których co najmniej kilku zasługuje na słowa uznania. W ogóle cały zespół aktorski dobrze tańczy i śpiewa. Bardzo plastyczne są sceny zbiorowe i układy taneczne Zofii Rudnickiej. Po prostu dużo tu... teatru. Wbrew obawom, to nie rockowy koncert wpisany w teatr - to w całości nowoczesny i aktualny w swej wymowie spektakl muzyczny. Świadczy o tym żywa reakcja zasłuchanej publiczności. Owszem, są i tacy, którzy jak siedzący przede mną młodzian - ożywiają się tylko wtedy, gdy na scenie pojawia się wokalistka "Lombardu", ale takich dziś na premierze jest niewielu. Tacy przyjdą jutro. O takich pomyślał reżyser, wprowadzając pod koniec drugiego aktu "dyskotekę" show złożony z największych przebojów Grupy. ("Szklana pogoda" też była).

Choć nie przepadam za rockiem, "Lombard" przekonał mnie o swojej wysokiej klasie. Jest w muzyce Grzegorza Stróżniaka bogactwo harmonicznych rozwiązań, jest klimat i szlachetność formy. W śpiewie Małgorzaty Ostrowskiej dużo ekspresji i wyrazu, także scenicznego. Dobrze, że będąca w czołówce, na listach przebojów grupa rockowa przyjęła propozycję teatru. Muzyka mechaniczna, jak to zwykłe w teatrach, byłaby tu zaledwie namiastką. Pani Małgosia powinna pozbyć się wątpliwości. Aktorzy też. Nikt nikogo nie zagłuszył i nie zdominował.

Gdy w finale wszystkie postacie zastygają w "chocholim" tańcu, niczym z "Wesela" - długotrwałe oklaski pochodzą zarówno od fanów "Lombardu", jak i teatromanów.

Rezygnuję więc z zaplanowanej reporterskiej sondy wśród wychodzącej publiczności. Wszystko jest jasne. O tym spektaklu będzie jeszcze głośno. Będzie miał długi żywot i opisze go pewnie nie jedno recenzenckie pióro. Nie dlatego, że spora grupa młodzieży stoi przed wejściem za kulisy i czeka na autografy. Nie dlatego, że wkrótce (?) pewnie ukaże się płyta z piosenkami ze spektaklu (już trwają rozmowy z polonijną firmą fonograficzną) a teatr będzie zapraszany do innych ośrodków.

Może się mylę, ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że doszło do udanego połączenia tego co w tej chwili dla wielu młodych ludzi najmodniejsze i najważniejsze z dobrym, mądrym - nie bójmy się tego określenia - politycznym teatrem. Teatr Polski w Poznaniu być może znalazł sposób na dotarcie do tych kręgów młodzieży, do których dotrzeć najtrudniej.

"Nie wstydzę się, że "Lombard" jest chwytem reklamowym - powiedział mi Grzegorz Mrówczyński, dyrektor a zarazem reżyser spektaklu. - Nie jest ważne z jakiego powodu człowiek przychodzi do teatru. Ważne jest natomiast, z jakimi refleksjami z niego wychodzi". I z tym trzeba się zgodzić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji