"Posągu piękność mam - lecz lampy brak"
Od mrocznej, pustej sceny reżyser radomskiego "Kordiana" prowadzi poprzez środek widowni długi pomost, na którym każe romantycznemu bohaterowi mocować się ze swoimi słabościami i wątpliwościami. Taki kształt spektaklu - nadany przed laty "Dziadom" przez Konrada Swinarskiego i spopularyzowany dzięki telewizyjnemu przeniesieniu Laco Adamika - musi nasuwać nieodparte skojarzenia. Zygmunt Wojdan od razu przywołuje na pamięć spór naszych narodowych wieszczów o rząd dusz, jak również fakt, że właśnie Kordian miał być odpowiedzią na III część Mickiewiczowskich "Dziadów".
Ale Słowacki pisał "Kordiana" jako poetycką polemikę z poglądami, którym chciał się przeciwstawić, szukanie zatem przez inscenizatora cech wspólnych dla obu arcypoematów, choć interesujące, zobowiązuje. Zadanie okazało się na tyle trudne, że pozostawiło we mnie wątpliwość, czy myśl radomskiego spektaklu i intencje reżysera w pełni docierają do publiczności. Czy są dostatecznie czytelne?
Na pewno widz dostrzeże rangę spraw, które chciał Wojdan poprzez tekst Słowackiego przekazać, i to uważam za główny walor przedstawienia. Dużą zasługę ma tu oprawa sceniczna zaproponowana przez Jerzego Michalaka i Karola Jabłońskiego. Chochoły ustawione na scenie, żelazne pomosty w zestawieniu z centralnie umieszczonymi szopkowymi wrotami - wszystko to nie tylko robi odpowiednie wrażenie, lecz także od razu określa zamysł inscenizatora. Widownię otaczają witraże Wyspiańskiego, a scenę zdobią stare sztandary. Rzecz będzie szła o Polskę, a nie o losy jednostkowego bohatera, choć on tę grę poprowadzi.
Myślę, że ambicją reżysera było, oczywiście, by spór toczył się o Polskę współczesną, by sąd nad społeczeństwem - który tak ostro formułował Słowacki w "Kordianie" przeciwstawiając się Mickiewiczowi - poruszał sumienie narodowe Polaków. By poeta jeszcze raz mógł przestrzec przed głupotą i ciemnotą tłumu, brakiem więzi społecznej, nieodpowiedzialnością i słabością przywódców. Spektakl odbierany jest w skupieniu i z uwagą, co świadczyłoby, że trafia do widowni nawet wówczas, gdy nie wszystkie pomysły reżysera są sprecyzowane dostatecznie jasno i przekazane w miarę przekonywająco. Toteż chciałabym podkreślić wysiłek całego zespołu aktorskiego, który składa się na niecodzienny nastrój tego wieczoru, trafnie podbudowany sugestywną muzyką Jacka Szczygła.
Reżyser wielekroć sam sobie szkodzi, zaś aktorzy często nie potrafią jego koncepcji precyzyjnie przekazać (a takie niedookreślenia zawsze psują efekt końcowy). Spróbuję to zilustrować kilkoma przykładami.
"Kordian" radomski rozpoczyna się pierwszą sceną aktu I. Dopiero po samobójczym strzale młodocianego bohatera rozegra się "Przygotowanie". Podoba mi się ten pomysł - wizja szatanów szykujących narodowi przywódców może być gorączkową maligną Kordiana - ale nie jest on przejrzyście w realizacji scenicznej przeprowadzony. Wcześniej poznajemy Kordiana jako człowieka myślącego, ściszonego, który nawet swój główny monolog o "jaskółczym niepokoju", najtrafniej charakteryzujący jego osobowość, mówi do większości widzów zwrócony tyłem.
Obawiam się, że również wyeksponowanie w przedstawieniu Szatana - którego widzimy jako młodego, całkiem zwyczajnego człowieka, jedynie czarny strój podkreśla charakter tej postaci - nie zawsze jest czytelne. W zamyśle reżysera Szatan ma z pewnością stanowić kontrapunkt dla Kordiana, ma go dopingować do działania, zmuszać do samookreślenia, sterować w złym kierunku. W efekcie scenicznym natomiast zamiast dopełniać, w jakiś sposób osłabia to głównego bohatera, odwraca od niego naszą uwagę, gubi myśl. Najjaskrawiej zarysowało się to w scenie na Mont Blanc. Wojdan umieszcza obu protagonistów w górze, po dwu przeciwległych stronach teatru. Szatanowi oddaje we władanie scenę, natomiast Kordiana zawiesza w tyle, nad widownią. Przyznaję, że mimo rozpaczliwego oglądania się za siebie nie dostrzegłam tak uplasowanego Kordiana i najważniejszy monolog był dla mnie przede wszystkim zagadką: dlaczego oglądam milczącego Szatana, a z pola widzenia całkowicie usunięto Kordiana, po którym pozostał tylko nagrany głos.
Tego typu pomyłki inscenizacyjne - bo, mimo wszystko, za takie muszę uznać powyższe rozwiązania, skoro rozpraszają uwagę widza, a przecież recenzenta mam prawo uznać za widza szczególnie uważnego - nie ułatwiają odbioru, a nawet mogą mylić w chwilach szczególnie istotnych. Krótko mówiąc - zaletą radomskiej inscenizacji są jej ambicje, wadą jest brak konsekwencji w realizacji.
Do zalet zaliczyłabym także w miarę czytelne zarysowanie postaci Kordiana przez Andrzeja Radosza, z wyeksponowaniem wewnętrznej chwiejności bohatera i przerostu myśli nad czynem. Przeciwstawił mu reżyser silną indywidualność Szatana - Piotra Bąka, personifikację zła, które stale towarzyszyć będzie Kordianowi aż do sceny w szpitalu wariatów włącznie. Szatan jest tu uosobieniem siły popychającej Kordiana do zguby, kierującej go do czynów z góry przerastających jego możliwości, a więc gotujących mu niechybną klęskę. Niemoc głównego bohatera, miotającego się między pięknie brzmiącymi hasłami a świadomością własnej słabości, w starciu ze społeczeństwem, do którego nie umie trafić, wydaje się charakterystyczna dla radomskiej inscenizacji. Zwłaszcza przy rozbudowaniu roli ludu warszawskiego, który wkracza często na scenę i jest świadkiem, lecz nie uczestnikiem, wielu rozgrywających się zdarzeń.
Bardziej dyskusyjne i mniej czytelne wydają mi się pewne zmiany tekstowe, choćby zastąpienie Pieśni Nieznajomego wierszem wypowiadanym przez Szatana: "Kiedy właściwie Polacy powstaną", czy podobne tego typu innowacje. Z kolei po sugestywnej walce duchów, Szatana i Kordiana, słabiej wypadły sceny sporu między Carem a Konstantym. Jednemu aktorowi brakło siły, drugi wydawał się nadto zewnętrzny, stąd scena ta była niespójna z tonacją całego przedstawienia.
Przy niewątpliwej sprawności technicznej spektaklu i płynności następujących po sobie obrazów - tym bardziej brak mi było jasnej i konsekwentnie poprowadzonej myśli, wyrażającej zarówno poetycką wizję poety, jak i koncepcję autorów inscenizacji. Jasnej nie tylko dla twórcy spektaklu, lecz także dla widza, nawet mniej przygotowanego od recenzenta.