Artykuły

Eksperyment?

Na niedzielnej premierze prasowej w elbląskim teatrze publiczność głośno obliczała ile też latek liczy sobie matka Julii. Czternaści plus czternaście - zgadza się! Nigdy chyba rodzice Romea i Julii nie byli tak młodzi, dawno nie widziałam tak autentycznie młodych wykonawców głów­nych ról. Małgorzata Flegel (Julia), Mirosław Siedler (Ro­meo), Marek Bielecki (Merkucjo) Marek Milczarczyk (Benvolio), Grzegorz Przybył (Tybalt), Emanuela Nikonorow (Mamka Julii!) - wszystko to studenci roku dyplomowego Wydziału Aktorskiego Pań­stwowej Wyższej Szkoły Fil­mowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi.

Można by przytoczyć więcej padających na widowni kwe­stii. Nie o to przecież chodzi żeby szydzić z publiczności - która najwyraźniej (w swej znakomitej większości) nigdy się ze sztuką Szekspira pod tytułem "Romeo i Julia" nie zetknęła. Długi czas bawiono się świetnie, nie podejrzewa­jąc nawet, że nie jest to komedia. Pomyłkę taką ułatwia nie wtajemniczonym reżyseria Jana Machulskiego. Zarzut podstawowy wobec jego pra­cy: dłużyzny. Chciał on jak gdyby zerwać z poetycznym stereotypem part zakocha­nych, wzdychających do siebie przy księżycu. Nie tuszował więc, a podkreślał to wszyst­ko, co jest w sztuce jurnym humorem, cechującym smak epoki. Reżyser nie omija żadnej okazji aby właśnie humor wydobyć, a sekundują mu na­wet autorzy układu pojedynków - Bronisław Borowski i Włodzimierz Brudz. Śmiertelny pojedynek Merkucja i Tybalta jest - do czasu - za­bawną błazenadą Merkucja. Czy Machulskim kierowała przekora wobec zbyt wido­cznie jego zdaniem - łzawych tradycyjnych interpretacji dramatu w naszym teatrze? Czy też kierował się wiernością wobec dzieła, a może chęcią przyciągnięcia publiczności? Może też chciał stworzyć oka­zję do wygrania się młodym wykonawcom?

Zamiary jego możemy oce­niać po efektach. Otóż wydaje się, że zamysł zderzenia li­ryzmu z proza życia, igrania kontrastami, poetyka zgrzy­tów - wymaga zespołu bar­dzo doświadczonego i zgra­nych wykonawców. Nie mógł więc się powieść. Sukces u publiczności nie ulega kwestii. Przedstawienie przyjmowano bardzo gorąco. Bawiono się świetnie. Nagła zmiana nastrojów nie pozostawiła widowni obojętnej i hałaśliwa wesołość zmieniła się w szczere wzru­szenie. Jest to chyba największy sukces teatru, podbić i oczarować publiczność nie wiedzącą nic lub prawie nic o prezentowanym dziele. Publi­czność pragnącą po prostu za­bawy i wzruszenia. Bo też w istocie, czego oczekujemy od teatru?

Młodzi wykonawcy zostali - jak to określił dyrektor teatru i ich wykładowca w jed­nej osobie - rzuceni na głęboką wodę. Jest to jednak jedy­ny sposób, żeby nauczyć się zawodu, także artystycznego. Publiczność mają za sobą bez zastrzeżeń. Widziani bardziej może sceptycznym okiem re­cenzenta ujawniają wiele zalet i kilka jeszcze niedostat­ków. Atutem numer jeden jest ich młodość, autentyczna radość życia, bycia na stenie. Ta żywiołowość procentowe we wszystkich scenach trojga przyjaciół i w nich właśnie męscy wykonawcy są najlepsi. Vis comica Marka Bielec­kiego, czy Emanueli Nikonorow (która z dużą dyscypliną poddała się wymogom nie najwdzięczniejszej roli charakte­rystycznej) wróży im wielkie sukcesy na tym polu. Nie mo­gła nie wzruszać krucha Ju­lia - Małgorzata Flegel, grała zakochaną dziewczynę - poza czasem i konwencjami epoki, zapamiętała i zacięta w obro­nie czystości swojego uczucia. Gorzej niestety wypada Miro­sław Siedler; nie pierwszy to przypadek na scenie, kiedy młodemu wykonawcy brakuje środków żeby zagrać młodego za­kochanego. A na pozór, nic prostszego. A tu Romeo zajęty grami z kolegami, rozdający olśniewające uśmiechy, potrząsając jedwabistą czupryną - zbyt kokieteryjny, aby mógł zakochać się w kimkolwiek poza sobą samym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji