Hamlet bez właściwości
Na tego "Hamleta" w Teatrze Rozmaitości czekano z z napięciem. Ostatnim u nas nie dokończonym arcydziełem teatralnym na kanwie "Hamleta" był spektakl Konrada Swinarskiego z 1975 r. Swinarski chciał zamknąć w nim cale życie, cały świat, cały kosmos. Po nim nikt nie podjął się inscenizacji na taką skalę.
Teraz mamy w teatrze innych bohaterów i jeśli na tę sztukę w Rozmaitościach tak czekano, to raczej ze względu na reżysera Krzysztofa Warlikowskiego - twórcę już głośnego, choć stosunkowo młodego (36 lat) i dopiero od sześciu lat pracującego w teatrze - niż na starego Szekspira i samego "Hamleta" (dla dzisiejszego widza autor, nawet najlepszy, zdaje się nie mieć znaczenia). Nim Krzysztof Warlikowski zaczął reżyserować, studiował filozofię, historię i filologię romańską. Prócz krakowskiej szkoły teatralnej, gdzie jego mistrzem był Krystian Lupa, terminował u Giorgia Strehlera i Ingmara Bergmana, zetknął się również z Peterem Brookiem. Słowem, dużo podróżował i obejrzał wiele przedstawień, czego ślad widać w jego teatralnej praktyce. Szczególnie wyraźne w jego sztukach są wpływy teatru niemieckiego. Spopularyzował twórczość Francuza Bernarda Marie Koltesgo, autora zbuntowanego, piszącego o okrucieństwie świata, dla którego życie jest walką i zabijaniem - jak twierdzi Warlikowski. Wystawione przez niego sztuki {#re#4816}"Roberto Zucco"{/#} i {#re#9354}"Zachodnie Wybrzeże"{/#} zwracały uwagę nowatorskim warsztatem. Duży rozgłos zdobyły też jego realizacje Szekspira - to najczęściej wystawiany przez niego autor. Po premierze {#re#7109} "Opowieści zimowej"{/#} w Teatrze Nowym w Poznaniu w jednej z gazet ogłoszono początek nowego stylu wystawiania Szekspira w Polsce.
Warszawskie {#re#7918}"Poskromienie złośnicy"{/#} było efektowną, bardzo uwspółcześnioną, feministyczną interpretacją sztuki i podzieliło opinię teatralną na dwa obozy: "starożytników" i "współcześników". "Starożytnicy" z powodu nowatorstwa odsądzali "Poskromienie złośnicy" od czci i wiary, "współcześnicy" - nie tylko ludzie młodzi - bardzo je chwalili za żywotność, drapieżność, wyraziste przesłanie. Wcześniej w Toruniu Warlikowski wystawił {#re#1273}"Kupca weneckiego"{/#}, a poza Polską: "Peryklesa" (w słynnym Piccolo Teatro di Milano Strehlera), "Wieczór Trzech Króli" (w Stuttgarcie), a także "Hamleta" (w Tel Awiwie, tak jak Konrad Swinarski). Wiadomo było, że warszawska inscenizacja będzie nowym spojrzeniem na tę sztukę.
I rzeczywiście. Nie jest to "Hamlet" czytany romantycznie ani intelektualnie, ani politycznie, ani psychologicznie, ani nawet "angry young man". Jest to przede wszystkim "Hamlet" teatralny. Reżyser podkreśla, że rzecz dzieje się tu i teraz, w teatrze, a gra takimi środkami, jak ruch, muzyka, światło, stanowi najważniejszą treść przedstawienia. Fabuła sztuki i jej interpretacja filozoficzna znajdują się na tak dalekim planie, że traci się je z oczu. Po drugie, jest to "Hamlet" behawioralny - jego znaczenie można odczytywać tylko z zachowań postaci, ze znaków najbardziej zewnętrznych. Sygnały, jakie poprzez aktorów daje nam reżyser, są w większości dwuznaczne, nie dopowiedziane. Postaci są niewyraźne, spowija je mgła. Nie są to bohaterowie z krwi i kości, mamy raczej do czynienia z cieniami ludzi, co akcentuje niedorysowana gra aktorska.
Już w pierwszych scenach, podkreślając iluzję, aktorzy posypują siebie papierowymi płatkami śniegu, a ktoś zapala sztuczne ognie zamiast gwiazd. Całą scenografię tworzy malarskie panneau na bocznej ścianie. Scena jest prostokątnym podestem-ringiem - na jego dłuższych bokach siedzą widzowie. Aktorzy nie biorący udziału w scenie zajmują miejsca na krótszych bokach sceny, skąd komentują wydarzenia albo odgrywają akcję równoległą. Jesteśmy w teatrze i tylko w teatrze, co wywołuje efekt obcości i powoduje niemożność innego zaangażowania się widza, jak tylko estetyczne. Rzeczywiście spektakl toczy się płynnie, a muzyka Pawła Mykietyna agresywnie akcentuje zmiany sceniczne. Mistrzowskie operowanie światłem przez Piotra Pawlika buduje nastrój i tworzy obrazy sceniczne o wysokiej temperaturze. Wystarczy przywołać sceny pogrążone w półmroku, jak monolog Hamleta czy jego nocną wizytę w sypialni Gertrudy (aktor pojawia się tam nagi i nie ma w tym cienia pornografii). Zanurzenie się w spektaklu jest prawdziwą satysfakcją dla teatralnych smakoszy.
Jednak większość widzów przychodzi do teatru nie tylko dla estetycznych doznań. A że reżyser ubiera aktorów na przemian w dawne stroje dworskie jak i współczesne, można przypuszczać, że wystawiając "Hamleta", Warlikowski miał na myśli także dzisiejszych ludzi. Wolno więc spytać, jak w tym właśnie odbiciu scenicznym wygląda nasze życie. Kim jest Hamlet dzisiaj, w Teatrze Rozmaitości? Odpowiedź można zacząć od bardzo szczegółowej kwestii: Co ten Hamlet czyta? Otóż nie miał on w ręku książki, lecz tylko tekturową maskę na twarzy, za którą się ukrywa i dzięki której błaznuje przed Poloniuszem, nie zdradzając własnych myśli i uczuć. Spostrzeżenie to można rozciągnąć na całe przedstawienie, bo nic tu właściwie nie wiadomo. Hamlet Jacka Poniedziałka do końca pozostaje tajemnicą. Jest piękny, młodzieńczy, bystry i letni w swych uczuciach (miłości do Ofelii czy nienawiści do ojczyma Klaudiusza). Raczej nie kocha Ofelii (Magdalena Cielecka), za to z nią sypia. Na pewno jest zazdrosny o matkę, na którą podnosi glos w długiej scenie w sypialni. Mimo zewnętrznej ruchliwości jest beznamiętny, niemal obojętny. Poddaje się fali zdarzeń. Na końcu umiera, siedząc na deskach jak ogłupiałe dziecko.
Koncepcji Hamleta Jacka Poniedziałka nie można odmówić konsekwencji. Prowadzi on tę rolę czysto od początku do końca, przeważnie ściszonym, niemal bezbarwnym tonem. Jego Hamlet wypełnia sobą scenę, jest intensywny, choć enigmatyczny. Wielki mankament tej postaci leży poza nią - pozbawiona została wyrazistego, znaczącego tła, jakie stanowią pozostali bohaterowie sztuki. Gertruda Stanisławy Celińskiej i Ofelia Magdaleny Cieleckiej są dwuwymiarowe, skreślone wyblakłym ołówkiem, a nie tuszem. Ofelia nie cierpi i nie szaleje naprawdę. Jęki Gertrudy w wyciemnionej scenie sypialnianej nie są dramatyczne, lecz prawie śmieszne. Poloniuszowi Mirosława Zbrojewicza brak charakteru, siły i osobowości. Horacjo Omara Sangare'a nie wiadomo dlaczego cierpi na nerwowe drgawki, a jego przyjaźń dla Hamleta jest wyłącznie deklarowana, a nie zagrana. Król Klaudiusz Marka Kality porusza tylko w jednej scenie, kiedy usiłuje się modlić i niczym Lady Makbet cierpi prześladowany przez swoją zbrodnię. W pozostałych scenach, podobnie jak inni, jest szarym osobnikiem.
Można wnosić, że taki właśnie był zamiar reżysera: pokazać współczesnej widowni jej piętno niemoty i przeciętności. Przemawiałaby za tą interpretacją scena z Aktorem, w której Cezary Kosiński wypowiada wspaniały dramatyczny monolog. Mówi coraz gło śniej, potężniej, podczas gdy Hamlet chwyta go i przybliża twarz ku jego twarzy, jakby Aktor mówił za niego to, co krzyczy jego dusza. W tym wspaniałym teatralnym skrócie Warlikowski ujął istotę tego, czym mogą być dla nas teatr i aktorzy. A jednak w "Hamlecie" pokazał nam tylko naszą nieciekawą, nudną zewnętrzność.