Artykuły

Natchniony Łaźnią

Z reżyserem BARTOSZEM SZYDŁOWSKIM, dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia, rozmawia Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

To już piąta edycja Boskiej Komedii. Czy ma pan jakieś marzenie, które będzie wcielane w życie przy następnych edycjach?

- Tak, rozbudować i wzmocnić PARADISO. Pamiętam czasy nauki w szkole teatralnej - znam obecnych młodych twórców i bardzo lubię ich napęd, pasję i pewien rodzaj niewinnych oczekiwań w stosunku do rzeczywistości teatralnej. Wydaje mi się, że siłą napędową festiwalu są młodzi artyści. Festiwal, dając możliwość pokazania ich spektakli publiczności, jest pewnego rodzaju inkubatorem wspomagającym edukację, bo oni w szkole teatralnej są w zamkniętej kolbie wyobrażeń. Bardzo chcę wciągnąć PWST - w końcu to jest nasz krakowski sąsiad - żeby wszyscy młodzi twórcy mogli korzystać na działalności Boskiej Komedii: oglądać spektakle, dyskutować. To ci ludzie są przyszłością polskiego teatru i w nich trzeba bardzo inwestować - przyglądać się i stymulować ich rozwój. Rozbudowane PARADISO oznaczałoby również cykl wykładów i warsztatów mistrzowskich. Boska Komedia ma już taką markę, że może ściągnąć na spotkanie z młodymi ludźmi np. Castelucciego, czy Marthalera. Nawet jeśli nas nie stać na zaprezentowanie ich spektakli, to samo spotkanie z takimi osobowościami może być bardzo owocne.

Tegoroczny program jest naprawdę imponujący. Mimo tego brakuje mi kilku spektakli. Wyraźnie widać braki z północy: tylko jeden spektakl z Bydgoszczy, nie ma szczecińskiego "Makbeta" w reżyserii Libera i trójmiejskich propozycji: "Ciał obcych" w reżyserii Kuby Kowalskiego, czy "Nie-Boskiej komedii" w reżyserii Nalepy? Pytam o to, dlatego że sam jestem z Trójmiasta i widzę, że w Krakowie mało się wie i mówi o tamtejszym teatrze.

- To nie jest do końca tak, bo spektakle szczecińskie były wielokrotnie prezentowane - Anna Augustynowicz przyjeżdżała na Boską Komedię chyba trzy razy. Raz nawet została nagrodzona. Z Gdańska pokazywaliśmy "Orgię" Rubina dwa lata temu. Czasem zastanawiam się, dlaczego opinie krytyków pomijają niektóre ośrodki miejskie. Może poruszamy się po dość utartych szlakach? A może po prostu ludzie nie maja możliwości podróżowania po teatrach tak jak to było jeszcze kilka lat temu. Proszę jednak pamiętać, że opinie krytyków budują pewną ramę programową, ale ja ją nieustannie rozbijam. W ten sposób pojawił w tym roku "Korzeniec", który bardzo podobał się publiczności i kuratorom, a zebrał tylko jeden głos w preselekcji.

Trzeba też pamiętać, że to nie jest festiwal marzeń, tylko bardzo często jest to festiwal kompromisu, wynikającego z możliwości budżetowych. Choć to marka międzynarodowa, to wciąż nie dysponujemy takim budżetem, jaki byśmy chcieli. Z im dalszego zakątka Polski jest jakiś spektakl, tym większy jest koszt jego sprowadzenia. Chętnie pokazałbym jeszcze cztery dodatkowe spektakle, ale nie udźwignie tego budżet. Czas zadłużania teatru w imię własnych marzeń programowych chyba się skończył w Polsce.

Wracając jeszcze do samej formuły Boskiej Komedii, to są to często kompromisy dyrektorów teatrów, którzy traktują ten festiwal jako sprawę prestiżową i starają się dopasowywać. Ciekawi mnie, jak wcześnie zaczynacie państwo zapraszać i negocjować z różnymi teatrami?

- Gdybyśmy dysponowali większym budżetem, to myślałbym o ściąganiu zagranicznych spektakli, a wtedy zaczynalibyśmy rozmowy nawet 2 lata wcześniej. W przypadku teatru polskiego negocjujemy w trakcie sezonu. Kumulacja negocjacyjna jest wczesną jesienią, ale często umawiam się wcześniej, gdy jestem do czegoś absolutnie przekonany. Z Krzysztofem Warlikowskim na przyjazd "Opowieści afrykańskich" umówiłem się już w grudniu zeszłego roku, praktycznie tuż po premierze, żeby Nowy Teatr zarezerwował sobie ten termin i nie zrobił żadnego psikusa, wyjeżdżając w tournee. Generalnie jest tak, że głosy krytyków przychodzą do końca czerwca, ale bardzo często ja też mam w głowie wiele propozycji. Czasem zdarzy się tak, że coś włączone zostaje w ostatniej chwili, jak "Ufo. Kontakt" Wyrypajewa, który jest na tyle mocnym akcentem, że oświetla całą NIEDOWIARĘ. Podobnym przykładem jest "Versus" z pierwszej edycji festiwalu - w ostatniej chwili ściągnąłem jury na poranny pokaz specjalny i okazało się, że "Versus" pojawił się w międzynarodowym obiegu. Tak też było z "Samotnością pól bawełnianych" z Kielc. Nie chcemy blokować sobie dramaturgii budowania całego festiwalu. Jednak program przyszłej edycji chciałbym mieć skompletowany w głównym zarysie do czerwca, żeby te informacje zdążyły dotrzeć do partnerów na całym świecie.

A propos przyszłej edycji: ma już pan na oku, jakieś spektakle? Jakieś recenzje przyciągnęły pana uwagę? W końcu nowy sezon już w pełni.

- Recenzje niespecjalnie mnie zainteresowały jak dotąd i przyznam, że wolę weryfikować je sam.

Mam poczucie winy w stosunku do Legnicy i Jacka Głomba, którego zaprosiłem do współpracy - chciałem, żeby Piotr Cieplak zrobił premierę "Testamentu psa", ale sytuacja budżetowa sprawiła, że odpadły aż trzy projekty NIEDOWIARY. Uważam, że powinien się pojawić na przyszłorocznej edycji. Mówię o tym dlatego, że często jest też tak, że wskazuję teatry i spektakle, które chciałbym, żeby były obecne, informuję nawet dyrektora teatru o swoim entuzjazmie, a ostatecznie musimy redukować program. To przykra sytuacja i liczę na to, że w przyszłym roku budżet nie będzie redukowany w trakcie przygotowań do festiwalu. Nie chciałbym zdradzić, co mi chodzi po głowie, ale absolutnie zachwyciłem się "Nietoperzem" z TR-u. Zobaczymy - poczekajmy też na to, co się wydarzy w Starym Teatrze przy nowej dyrekcji.

Cykl NIEDOWIARA doskonale wpisuje się w to, co dzieje się Krakowie: akcje "Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę" i z drugiej strony ewangelizacja miasta na stadionie Cracovii. Czy uważa pan, że Kraków jest najodpowiedniejszym miejscem na taką dyskusję?

- Kraków jest na pewno jednym z trudniejszych miejsc do prowadzenia takiej dyskusji, ale i najwłaściwszym. Nie wiem, jaki te akcje mają oddźwięk. My możemy sobie w kręgu festiwalowym dyskutować, ale nie jestem pewien, czy to rozgrzeje jakieś środowiska w Krakowie. Pod tym względem Kraków jest dosyć szczelny, a festiwal też jest w pewien sposób zamkniętym kręgiem ludzi - zobaczymy, czy efekt przenikania zaistnieje.

Kwestie religijne są wciąż dziwnym tabu, a ich dotykanie rodzi bardzo często nieporozumienia i spycha całą rozmowę w ekscytację i pozycjonowanie. To może być fajne, ale powinno się stawiać sobie szersze cele niż prowokacja.

Programując NIEDOWIARĘ chciałem uruchomić różne perspektywy i energie. Od mrocznej i niemal satanistycznej wizji Radka Rychcika ["W pewien sierpniowy wieczór" - przyp. TK] - poprzez zracjonalizowany dyskurs antyinstytucjonalny u Michała Zadary - szczególnie w pierwszej części monodramu "Jezus Chrystus Zbawiciel", po kpinę i ironię widoczną w "Niewiernych" Ratajczaka. Wracając do Krakowa, to jest to miasto, które aż się prosi, żeby je non stop nakłuwać - jest miastem coraz bardziej pielgrzymkowym, sanktuaryjnym. Rozmowa o religijności właśnie w tym miejscu powinna się odbywać nieustannie.

Mam okazję obserwować działalność instytucji z całej Polski i widzę, że Łaźnia Nowa - obok wrocławskiego Teatru Polskiego, bydgoskiego Teatru Polskiego, Teatru Wybrzeże, czy TR-u - jest jedną z najprężniej działających scen. Co składa się na państwa sukcesy? Jak wpływa na to sama Nowa Huta? Jaki to ma związek z Boską Komedią?

- Boska Komedia zdynamizowała rozwój Łaźni Nowej. Po pierwsze zrealizowało się moje marzenie, że Nowa Huta i Łaźnia Nowa stają się punktem odniesienia w dyskusjach publiczności teatralnej z całej Polski i świata. Na tej nowohuckiej wyspie dzieje się więcej niż w wielu nobilitowanych miejscach. Mieszkańcy dzielnicy są dumni z tego i bardzo wspierają Łaźnię. Co ciekawe, są nawet z nami, gdy nie odpowiada im poetyka spektaklu, kiedy jest na przykład zbyt nowoczesna. Oni rozumieją nasze główne przesłanie i się z nim identyfikują. Mówię to śmiało, bo jest to informacja w oparciu o konkretne badania.

Boska Komedia to idealna platforma do prowokowania poważnej dyskusji o obiegu kultury we współczesnym świecie. Nawet jak nie pokazuję łaźniowych spektakli, to zawsze rozmawiam o sprawach, które są esencją naszej sceny, zarażam wizją teatru o ambicjach zmiany rzeczywistości, opowiadam o nowej roli widza i o wszystkim, co stanowi moja pasję i filozofię Łaźni Nowej. Oczywiście nie chodzi tutaj o dawanie przepisu na jedyny teatr, ale raczej uwrażliwianie na pewną jego strefę. To przy okazji rozmowa o specyfice polskiej kultury, mocno przenikającej się z życiem społecznym narodu przez całe lata, ambitnej w swoich poszukiwaniach na rubieżach, w swojej misji "bycia z", a nie przeciwko społeczeństwu - od Bogusławskiego, przez Osterwę. Łaźnia chce kontynuować pewną tradycję, ale pokazywać ją w innym świetle. Zajmuje nas bardziej tradycja uczestnictwa niż wyłącznie interpretacji scenicznej. Poza tym, wydaje mi się, że Boskiej Komedii nie byłoby, gdybym ja nie był natchniony Łaźnią - otwartością i ciągłą próbą redefiniowania celów i sensów. Ideą Boskiej Komedii nie było forsowanie jednej wizji teatru, ani uprzywilejowywanie jakichś poetyk i poglądów, ale pokazywanie szerszego spektrum. Chociaż muszę przyznać, że rzeczywiście od jakiegoś czasu pojawiają się wciąż te same nazwiska na festiwalu.

Ale to jest specyfika polskiego teatru - najbardziej ceni się Lupę, Warlikowskiego, teraz doszło do tego jeszcze kilka nazwisk. Czy Boska Komedia nie jest świetną okazją, żeby spróbować się z tego dyktatu wyłamać i pokazać coś więcej?

Festiwal jest miejscem prezentowania spektakli, które zaskoczą swoją formą, które są na granicy: jedni powiedzą hochsztaplerstwa, inni - ryzyka czy marzenia. Liczy się ciągłe szukanie horyzontu artystycznego. Gdyby na Boskiej Komedii wszystko było wyważone i dobrze skrojone, to nie miałaby ona takiej dynamiki i podskórnej prowokacji. Co zrobić, żeby zaskoczyć. Czasem jest to wpływ całego sezonu teatralnego, czasem moich osobistych decyzji. Kto wie: może któraś edycja zostanie zdominowana przez teatr środka, ale czy dyskusje na temat warsztatowej poprawności są fascynujące?

Jakie są najbliższe plany Łaźni Nowej?

- Przygotowujemy koprodukcję, którą będzie robił Piotr Ratajczak, prawdopodobnie w lutym - "Podróż za jeden uśmiech". Kupiłem ten pomysł błyskawicznie, kiedy dowiedziałem się, że główne rolę będą grali Janusz Chabior i Arkadiusz Jakubik. Potem w marcu "Misja" w mojej reżyserii i w adaptacji we współpracy z Jolą Janiczak na podstawie książki Bolta i filmu Rolanda Joffe. W kwietniu realizujemy projekt w koprodukcji z kapelą Cracoviensis "Requiem" w reżyserii Czarka Tomaszewskiego - z amatorami i chórzystami, o polskich mocach i niemocach. Następnie od maja wchodzimy w szeroką fazę działań społeczno-artystycznych: do współpracy zaprosiliśmy Ewelinę Marciniak, Marysię Spiss z Oskarem Hamerskim i Igę Gańcarczyk. Rozmawiam z Giovannim Castelanosem i Michałem Borczuchem. To będą projekty teatralne z mieszanymi zespołami amatorsko-zawodowymi, które wyjdą w przestrzeń miasta. Bardzo chciałbym tych zaproszonych wciągnąć w pracę z amatorem, który jest jednocześnie miernikiem świadomości potencjalnego widza. To jest szansa dodania nowego typu wrażliwości - spotkania nie tylko cennego dla tych, którzy spotkają artystów, ale też dla samych artystów. Często mówi się, że reżyser powinien przejść warsztat aktorski, a według mnie powinien też dodatkowo odbyć pracę z amatorami i nauczyć się komunikowania na zupełnie innej płaszczyźnie. Hasłem 2013 roku są NOWE ŚWIATY, które skumulują się na kolejnej Boskiej Komedii, gdzie będziemy mogli zobaczyć "Smutek tropików" w reżyserii Pawła Świątka i w adaptacji Mateusza Pakuły. W sierpniu jest też w planie praca nad "Łowcą Androidów". Nie odpuścimy również teatru forum - inicjujemy projekt "teatralne abc" skierowany do młodych artystów i studentów. Mam nadzieję, że przy tak bogatych planach, nie wydarzy się nic, co zmusiłoby nas do ich redukowania.

Czy jako reżyser ma pan jakiś wymarzony tekst, który chciałby pan wystawić?

- Nieustannie chodzi mi po głowie "Dziennik wiejskiego proboszcza" Bernanosa. Drugi tekst, który mnie zafascynował to "Śnieg" Pamuka... Ale prawdę powiedziawszy, zanim pomarzę, zaczynam już realizować. Teraz po drodze mi z Indianami. Ponadto jakoś nie mogę się zatrzymać nad robieniem samego spektaklu - ciągnie mnie w całą aferę dookoła, chcę atakować wyobraźnię widza w miejscach, których się nie spodziewa i które w końcu wciągają go w teatr. Tak było przy "Wejściu smoka" i tak będzie na pewno przy kolejnych naszych projektach.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji