Artykuły

Trup skutecznie ożywiony

"Ballady ofiar. Piosenki Nicka Cave'a" w reż. Dariusza Siastacza w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Topielcy, ofiary krwawej zemsty, zamordowani zupełnie przypadkiem bywalcy baru, zakatowane dzieci - wypis z kroniki policyjnej? Nie, z programu najnowszego spektaklu z udziałem aktorów Teatru Muzycznego w Gdyni.

Nie do końca najnowszego. Bo "Ballady ofiar" to swego rodzaju reaktywacja przedsięwzięcia, które powstało ponad dekadę temu. Reżyserował je wówczas Dariusz Siastacz, a o oprawę muzyczną zatroszczył się Tomasz Krezymon. Po kilku latach grywania go z powodzeniem w całej Polsce muzycy, którzy w nim występowali, na co dzień członkowie towarzyszącej Grażynie Łobaszewskiej formacji Ajagore, postanowili przygotować jego nową wersję. W głównych rolach wystąpiło dwoje aktorów z gdyńskiego Teatru Muzycznego, Aleksandra Meller i Rafał Ostrowski. Trójmiejska premiera nowej wersji spektaklu odbyła się w poniedziałek na Nowej Scenie Teatru Muzycznego. I okazało się, że jest ona znakomita, poruszająca i budząca duże emocje. Same pozytywne emocje na dodatek.

Co można wybaczyć Kołakowskiemu

Pierwszą mocną stroną tego przedsięwzięcia są oczywiście same teksty Nicka Cave'a - spektakl oparty jest na piosenkach tego artysty, przede wszystkim tych, pochodzących z płyty "Murder Ballads". Nie dość, że same w sobie robią one wrażenie i pod względem treści (Cave opowiada w bardzo wciągający sposób historie kilku morderców) i formy (artysta w zachwycający sposób żongluje różnymi kliszami językowymi, płynnie przechodząc od pełnej pobudzających wyobraźnie metafor poezji do języka niemal rynsztokowego), na dodatek są świetnie przetłumaczone przez Romana Kołakowskiego. Czasem trzyma się on oryginału, umiejętnie przenosząc jego językowe meandry na polski, czasem traktuje go tylko jako punkt wyjścia do własnych pomysłów.

To ostatnie jest oczywiście absolutnym złamaniem zasad translatoryki, ale za dopisanie Cave'owi w słynnej piosence o Dzikiej Róży słów: "z czerwieni nadzieję wróżą, z barwy zórz, barwy róż i krwi", można to Kołakowskiemu wybaczyć. Zwłaszcza kiedy te słowa śpiewa ubrana niczym upadła piosenkarka z najbardziej dekadenckiego kabaretu świata, dzień po tym, kiedy świat się skończył, Meller. Zwłaszcza, kiedy wyciąga dłoń w stronę dłoni grającego swego zabójcę Ostrowskiego i kiedy te dłonie, choć rozpaczliwie zbliżające się do siebie, nigdy się jednak nie dotkną.

Mordercy-szaleńcy

Takich delikatnych reżyserskich zabiegów jest tu kilka - nie aż tyle, żeby zmienić ten spektakl w sztuczne, pełne dosłowności przedstawienie, a zarazem aż tyle, żeby sprawić, żeby bohaterowie poszczególnych piosenek ożywali przed widzami. Tak jak choćby Stagger Lee w piosence śpiewanej przez Ostrowskiego, zarysowany, naszkicowany tylko jednym gestem: nerwowym drżeniem dłoni.

Najlepiej widać to oczywiście w dwóch popisowych pod względem aktorskim momentach tego przedstawienia, podobnych na swój sposób, bo polegających na odegraniu ról morderców-szaleńców. To uroczo niewinna Meller w "The Curse of Millhaven" i porażająco zdystansowany Ostrowski w "O'Malley's Bar".

Piosenka, która wywołuje ciarki

Pod względem muzycznym nowa wersja przedstawienia jest mocno zmieniona w porównaniu z pierwotnym opracowaniem autorstwa Krezymona. Tym razem zupełnie nie ma tu instrumentów klawiszowych, dominują więc brzmienia gitarowe, lekko tylko podrasowane elektroniką. Ale muzycy Ajagore wypadają najlepiej wtedy, kiedy powtarzają pomysły z oryginalnej płyty Cave'a - te piosenki są przecież tak znakomite, że naprawdę nie potrzebują poprawek, zwłaszcza w tak złym stylu jak psychodeliczne wycieczki donikąd, zaprezentowane przez instrumentalistów na samym początku spektaklu.

Na szczęście za sprawą porywającej, surowej, niemal punkowej wersji "The Mercy Seat", która brzmi pod koniec przedstawienia, można wybaczyć muzykom Ajagore kilka wcześniejszych, chybionych pomysłów. Ta piosenka wywołuje ciarki. Właśnie ze względu na brzmiąca jak przepływający przez tytułowe krzesło elektryczne prąd o wielkim napięciu muzykę, ze względu na tekst, robiący w głowie bałagan, który trudno jest uporządkować, ze względu na brawurowe wykonanie. Ale z jeszcze jednego powodu - niemal bijących widzów w twarz wizualizacji, w których zapis rozkładu zwierzęcego ciała kontrapunktowany jest zdjęciami z demonstracji ulicznych. To zresztą wyjątek, jeśli chodzi o ten spektakl - wizualizacje do pozostałych piosenek są raczej niedostrzegalnym, ale świetnie tworzącym tło, podkładem.

Kogoś z czterema dziurami po kulach w głowie - a tak kończy większość bohaterów tego spektaklu - trudno raczej przywrócić do życia. W przypadku "Ballad ofiar" ta sztuka udała się jednak nadspodziewanie dobrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji