Artykuły

Oszaleć i nie zwariować

Szukając Hamleta, nie było dla mnie ważne, czy aktor ma wspa­niały głos, idealną twarz i piękne cia­ło. Tzw. warunki nie miały znacze­nia. Szukałem aktora, o którym wiem, że ma "wnętrze" - mówi reży­ser Krzysztof Warlikowski.

Duńskiego księcia w przygotowywa­nym w Teatrze Rozmaitości "Hamle­cie" zagra Jacek Poniedziałek. Premie­ra już 22 października.

Ma 33 lata, jest absolwentem krakow­skiej PWST. Miał szansę pracować u Krystiana Lupy i u Jerzego Grzego­rzewskiego. Miał okazję mierzyć się ze sztukami Szekspira i Koltesa. Grał w Starym Teatrze i na scenie Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Oglądali go widzowie niemieccy w Dusseldorfie i w Kolonii. W Warszawie występował w teatrze Studio i w Narodowym.

Marny książę duński?

O Hamlecie mówi się: "to wymarzo­na rola każdego młodego aktora". Ro­la, która daje nieskończenie wiele moż­liwości, która wymaga odpowiedniego warsztatu aktorskiego, doświadczenia i wrażliwości.

- Nigdy nie marzyłem o zagraniu Hamleta, to się po prostu zdarzyło. Nie wiem, czy jestem typem hamletycznym. Raczej nie - mówi Jacek Poniedziałek, - Jeszcze w kwietniu czy maju wraca­łem z próby i spotkałem Dorotę Segdę (wajdowską Ofelię), a ona mnie pyta "Jak twoje zdrowie?". Dopiero po kil­ku sekundach skojarzyłem, że to frag­ment sceny Hamleta z Ofelią, i zrobiło mi się głupio, że nie załapałem od ra­zu. Pomyślałem, że marny ze mnie ksią­żę duński...

Stara się nie myśleć o tym, że gra po­stać "mityczną". Ale co chwila ktoś mu o tym przypomina. Reakcje są bardzo różne: "No kochany, to teraz masz za swoje", "Niemożliwe, ty grasz Hamle­ta". Nawet warszawska sąsiadka nie daje mu spokoju. - Od pewnego czasu nie odpowiada mi na dzień dobry zwyczaj­nie. Mówi do mnie: "Dzień dobry Ham­letowi" - opowiada. Czy rola Hamleta paraliżuje?

- Nie paraliżuje mnie sam mit roli Hamleta, chodzi o to, żeby "oszaleć" i nie zwariować w życiu. Nie wiem, czy mi się to uda, bo reżyser zdaje się chce, żebym poszedł na całość... Zobaczymy - mówi Jacek Poniedziałek.

Próby "Hamleta" rozpoczął od pod­jęcia kilku istotnych życiowych posta­nowień. Hamlet musi prowadzić higie­niczny tryb życia: o odpowiedniej go­dzinie kłaść się spać, o odpowiedniej wstać przed próbą. - Muszę być skon­centrowary, nie mogę robić 15 innych rzeczy.

Młody gniewny

Jacek Poniedziałek ma opinię bun­townika. Tadeusz Bradecki opowiada, jak przyjmował go do Starego Teatru w Krakowie: - Wahałem się, czy go przyjąć, bo w krakowskim światku te­atralnym miał opinię aktora niepokor­nego - mówi Tadeusz Bradecki. Zary­zykował. - Wcześniej widziałem go tylko w jednym przedstawieniu, w "Bu­rzy" Szekspira na scenie Teatru im. Sło­wackiego. Jacek grał tam Ferdynanda i z minuty na minutę coraz bardziej mnie zaskakiwał - opowiada Bradec­ki.

W "Rękopisie znalezionym w Sara­gossie" w reżyserii Tadeusza Bradec­kiego w Starym Teatrze w Krakowie Jacek Poniedziałek zagrał Velasqueza.

- Był wspaniały z tą swoją czupurno­ścią - wspomina reżyser. Za tę rolę do­stał wyróżnienie na Opolskich Konfron­tacjach Teatralnych w 1993 roku.

- Jacek jest aktorem zadziornym i ner­wowym - w dobrym tego słowa zna­czeniu. Oddaje się pracy bez umiaru - podczas prób łatwo go wyprowadzić z równowagi. Stan emocjonalny, który osiąga, może skończyć się awanturą, ale awanturą twórczą - mówi o nim Mag­dalena Cielecka, sceniczna Ofelia.

Z Jackiem Poniedziałkiem spotyka się na scenie po raz drugi. Grali razem w "Ocalonych" Edwarda Bonda w Sta­rym Teatrze w Krakowie. - Od tamte­go spektaklu oboje zmieniliśmy się. Ale pozostała w nim przekora, która już wtedy mnie fascynowała - mówi aktor­ka.

Przyznaje, że praca z nim jest nieprze­widywalna i trudna. - "Wchodzi" w tekst do końca, całkowicie oddaje się iluzji. Grając z nim, nie myślę - to jest mój kolega Jacek, ja jestem Magda. Je­stem przekonana: on jest Hamletem, a ja Ofelią. Taki stan może być dla aktora niebezpieczny, ryzykowny, ale ja uwielbiam tak pracować - dodaje Magdalena Cielecka.

Opowiada: - Wiem, że Jacek zawsze bardzo dokładnie przygotowuje się do roli. Czyta na ten temat wiele książek, ale nie zadręcza nikogo swoją wiedzą. Uważnie słucha, jest tolerancyjny. Kie­dy wychodzi z teatru po próbie, na je­go twarzy widać zmęczenie. Nic dziw­nego - każda próba kosztuje go wiele emocji.

Tadeusz Bradecki zauważa jeszcze jedną charakterystyczną cechę Jacka Poniedziałka: - Rzadko zdarza się ak­tor tak sprawny fizycznie, tak elastycz­ny, giętki. On gra całym ciałem.

Stara się przypomnieć sobie jego sła­be strony. - Ma niezbyt nośny głos, co niewątpliwie nie jest plusem dla akto­ra, ale jemu dodaje to swoistego wdzię­ku. Jest aktywny, chętny, słucha reżysera. Praca z nim jest przyjemnością. Jego postaci, jak się dobrze przyjrzeć, mają pewien odcień komediowy. Mo­że przez ten głos - mówi Tadeusz Bradecki.

Warszawa da się lubić

Dwa lata temu zdecydował: przeno­szę się do Warszawy. - Decyzja odej­ścia ze Starego Teatru była bardzo trud­na, przede wszystkim ze względu na sam Kraków. Pochodzę z Krakowa i nie zamienię go na żadne inne miasto, ale w krakowskich teatrach już nie widzę dla siebie miejsca.

Nie ukrywa, że poważny wpływ na je­go decyzję miała praca na niemieckich scenach. - Tam zobaczyłem inny teatr. Zaczęło mnie coraz więcej rzeczy w te­atrze krakowskim mierzić, przeszka­dzać. Wtedy uznałem, że idealnym miejscem dla aktora jest Warszawa. Ale każdy wolny dzień stara się spędzić w Krakowie: - Takie podróże nie nale­żą do tanich, ale wśród tych bloków, stalinowskich przestrzeni, nie mogę się wygodnie rozsiąść.

Jerzy Grzegorzewski zaprosił go do Teatru Narodowego. Zagrał w "Nocy listopadowej", która zainaugurowała działalność sceny. Potem były mniejsze role: w "Saragossie" Tadeusza Bradec­kiego, "Ślubie" w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego.

Z Teatru Narodowego odszedł po jed­nym sezonie. Tłumaczy: - Poczułem, że nie mieszczę się w formule tego te­atru. Wyobrażałem sobie, że dyrektor Grzegorzewski pójdzie w innym kie­runku.

Z miejsca na miejsce

Z Krzysztofem Warlikowskim pierw­szy raz pracowali razem, przygotowu­jąc kameralne przedstawienie "Białe no­ce" według Dostojewskiego. Krzysztof Warlikowski powierzył mu też rolę Hra­biego w "Markizie O." Kleista w Sta­rym Teatrze w Krakowie, tancerza - w "Tancerzu mecenasa Kraykowskiego" Gombrowicza w Teatrze Powszechnym w Radomiu, a ostatnio Karola w "Za­chodnim Wybrzeżu" Koltesa w war­szawskim teatrze Studio.

- W pracy nad "Hamletem" interesu­je mnie człowiek. Nie miałem wątpli­wości, że muszę tę rolę powierzyć ko­muś, kogo dobrze znam, z kim wielo­krotnie pracowałem - mówi Krzysztof Warlikowski.

Poznali się jeszcze w krakowskiej szkole teatralnej. - Ja zaczynałem stu­dia na reżyserii, on kończył Wydział Aktorski. Krystian Lupa przygotowy­wał wówczas dyplom "Szkice do Człowieka bez właściwości". Rocznik Jac­ka był zarażony tatrem Lupy, zarażo­ny powieścią Musila. Ci 20-latkowie by­li trochę tacy "młodsi starsi". Nic dziw­nego, przecież obcowali przez półtora roku z taką książką jak "Człowiek bez właściwości" - opowiada Warlikowski.

- Droga Jacka do Hamleta była dłu­ga. Grał już role główne, ale często też miał do wykonania skromne zadania. Jacek nie jest aktorem, który zadomo­wił się w jednym zespole teatralnym, pa­mięta o swoich zadaniach i jest mu z tym dobrze. Z niejednego pieca jadał chleb. Skakał z miejsca na miejsce. Brał udzi­ał w kilku produkcjach zagranicznych, uczył się na warsztatach teatralnych.

Zdaniem Warlikowskiego Poniedzia­łek jest osobą, która, przychodząc do te­atru, bardzo dużo z siebie daje: - Jest dynamiczny, cały czas go nosi - mówi reżyser.

Opowiada: - Precyzyjnie pracuje nad każdą rolą. Od pierwszych prób "Hamleta" intensywnie przygotowywał się do roli duńskiego księcia. Szybko zaczął wynurzać się z mroku. Jego Hamlet sta­wał się coraz bardziej wyrazisty. Pro­blem jednak polegał na tym, że ja sta­rałem się jak najdłużej w tym mroku pozostać. Bałem się, że coś przegapię, stopowałem go. Nie było mi łatwo za­razić go swoją wizją. Dopiero niedaw­no udało nam się te dwa światy połą­czyć. Jacek to silna osobowość, dojrza­ła, ukształtowana.

Wariat przez duże W

Jacek Poniedziałek bardzo ceni sobie pracę z Warlikowskim:

- Krzysiek jest piekielnie wymagają­cy w stosunku do aktorów i samego sie­bie. Nie robi tego za pomocą niemiec­kiej dyscypliny, ale poprzez osobisty kontakt z aktorem. Uprawia teatr trud­ny, niemal niemożliwy i ta niemożli­wość mnie fascynuje. On nie kompo­nuje scen, aby je później zlepić w wi­dowisko, on wywołuje zdarzenia mię­dzy ludźmi. To interesuje go bardziej od tzw. interpretacji (choć oczywiście ma swoją wizję Hamleta). Gdy na próbach dochodzi do prawdziwych in­terakcji, czasem bardzo skrajnych, wte­dy wkracza i zaczyna się orka. To jest karkołomna metoda, ale kto powiedział, że ma być łatwo?

Opowiada o pierwszych próbach. - Krzysiek "malował", jakby to miało być, a mnie z dnia na dzień ogarniało coraz większe zdumienie, że tak mało rozumiem z "Hamleta". Pierwsze próby na scenie były bardzo frustrujące, być może z powodu poczucia przepaści po­między "zamiarem a jego spełnieniem", pomiędzy własną ułomnością i owym mitem. Trwało to, dopóki nie opanowa­łem się, dopóki Krzysiek nie przekonał się, że to "NASZ HAMLET" i trzeba go odnaleźć w sobie.

Jak mówi Jacek Poniedziałek, Warli­kowski pracuje długo i powoli. Wyni­ka to z tego, że właściwie niczego z góry nie zakłada. Nie mówi: "ty masz się tu rozpłakać, a Ty masz swoją partnerkę zmiażdżyć słowami". - Nie udaje, że wie wszystko. Pozwala nam wątpić ra­zem z nim. W teatrze zawsze intereso­wali mnie wariaci. Wariaci przez duże W: Grzegorzewski, Lupa, Karin Beier, Warlikowski, Jarzyna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji