Artykuły

Koncert na miłość i okrucieństwo

"Siła przyzwyczajenia" w reż. Joanny Zdrady w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Podłogę Sceny Kameralnej pokrywa piach, z którego przy każdym ruchu wzbija się tuman pyłu. Na piachu - huśtawka, na niej dwoje cyrkowców. Sprawiają wrażenie jakby poddawali się męczącej regularności ruchu góra-dół z całkowitą rezygnacją.

Tak zaczyna się "Siła przyzwyczajenia" Thomasa Bernharda, która weszła na afisz Teatru Śląskiego w reżyserii Joanny Zdrady. Dziwna opowieść o skomplikowanych relacjach między pięciorgiem ludzi, w której nie ma klasycznej fabuły. Bohaterowie sztuki to czwórka cyrkowych artystów i ich szef - zgorzkniały despota Caribaldi. To on, każdego wieczoru zbiera podopiecznych, każąc im ćwiczyć kwintet "Pstrąg" Schuberta.

I tyle, i pozornie nic więcej się nie dzieje. Nie mamy jednak wątpliwości, że jednak "dzieje się". Tyle, że w przestrzeni wewnętrznej postaci. Bohaterów wiążą skrajne emocje. Od nienawiści po chore, ale niemal miłosne, uzależnienie. Od chęci ucieczki po przekonanie, że naprawdę istnieją tylko w tym trudnym, sado-masochistycznym pięciokącie. Od frustracji wreszcie i gniewu po nieśmiałą i skrywaną serdeczność.

"Nienawidzimy ćwiczyć, ale trzeba grać. Nie chcemy życia, ale trzeba je żyć" - mówi Caribaldi i to jeden z kluczy do przedstawienia Joanny Zdrady. Ale nie jedyny, jest to bowiem zarówno opowieść o życiu wbrew sobie i o uleganiu przemocy (jakiejkolwiek zresztą), jak i próba odpowiedzi na pytanie: co nas tak naprawdę trzyma przy życiu?: Bernhard sugeruje, że być może dążenie do celu, nawet jeśli pozostaje on poza granicami naszych możliwości.

To nie jest łatwe przedstawienie dla widzów, ale jeszcze trudniejsze dla aktorów, którzy - powiedzmy od razu - podnoszą spektakl o wiele punktów w górę. Tekst sztuki zbudowany jest jak muzyczne bolero, poszczególne zdania, co jakiś czas powracają, w nowych kontekstach. Aktorzy wykorzystują ten zabieg do budowania osobnych historii swoich bohaterów.

Nad wszystkimi góruje oczywiści Caribaldi w interpretacji Jerzego Głybina. Ten człowiek nie wypowiada do swoich "muzyków" ani jednego życzliwego zdania, a przecież widz czuje, że jego arogancja to maska, pokrywająca zgorzknienie; że potrzeba dominacji, a nawet okrucieństwo, biorą się z kompleksów, ale też z przekonania, że tresura jest drogą do kształtowania odporności psychicznej

Dlaczego ulegają swemu katowi? Wiemy tylko, że "z przyzwyczajenia" i zgody na granie ofiary. Ale każda postać to osobny kosmos i teatralne niedomówienie działa na korzyść spektaklu. Wnuczka Agnieszki Radzikowskiej buntuje się najbardziej, może kiedyś wyrwie się w świat? Błazen Barbary Lubos jest dziecinnie naiwny, więc chyba wierzy Mistrzowi. Żongler Artura Święsa ma rys wyrachowania, może liczy na schedę po despocie? Pogromca Wiesława Kupczaka nie potrafi przeciwstawić się komukolwiek, więc raczej będzie tkwić tu w nieskończoność. Nie wiemy kim naprawdę są na poły nierealni bohaterowie Bernharda, kiedy i gdzie żyją. Realny jest tylko piasek oraz ich i nasze emocje. I przekonanie, że cyrkowy sztukmistrz to też artysta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji