Artykuły

"Ożenek"

Publiczność warszawska oglądała po wojnie dwie inscenizacje "Ożenku" Mikołaja Gogola: zeszłoroczną inscenizację Karola Borowskiego w Miejskich Teatrach Dramatycznych i ostatnio inscenizację Bronisława Dąbrowskiego (Państwowe Teatry Dramatyczne w Krakowie).

Obaj reżyserzy popełnili ten sam zasadniczy błąd: realizując własną koncepcją inscenizatorską "Ożenku", zatarli, zubożyli, a nawet w niemałym stopniu spaczyli Gogolowski tekst. Kapitalny dowcip autora "Rewizora" rozpłynął się w komizmie sytuacyjnym, opartym na mniej czy więcej szczęśliwych pomysłach reżyserskich. Do odebrania "Ożenkowi" jego głównego uroku przyczynił się przy tym walnie Adam Grzymała-Siedlecki jako tłumacz.

"Ożenek" został nazwany przez autora "historią z nieprawdziwego zdarzenia" - pisał Karol Borowski z okazji premiery "Ożenku" w Miejskich Teatrach Dramatycznych. Nie komedią, nie farsą, a właśnie - "historią z nieprawdziwego zdarzenia". Daje więc różnorodne i bogate możliwości nowoczesnemu inscenizatorowi. Postaramy się... "nadać widowisku formą unowocześnioną, bliższą nowemu polskiemu widzowi, w którym historyczno-psychologiczne ujęcie urzędniczyny rosyjskiego nie może już dzisiaj budzić specjalnego zainteresowania. Postaramy się poszukać w sztuce innych motywów, niekoniecznie pokrywających się z duchem epoki, ale raczej wypływających z ustosunkowania się dzisiejszej widowni do tematu, któremu na imię "Ożenek". Tyle o swych intencjach Borowski.

0 inscenizacji Dąbrowskiego pisze w programie teatrów krakowskich Jerzy Zagórski. Pisze o "uroku kukiełek", o kolorycie petersburskim i moskiewskim "w elegancji", stwierdza, że "ujęcie Dąbrowskiego daje dużą gładkość i lekkość sztuce", że "dzięki temu ujęciu mamy też przedstawienie bardziej "oschłe", że "to jest zgodne z marzeniami o teatrze samego autora sztuki", który "nie lubił sentymentalizmu na scenie".

I w jednym, i w drugim wypadku - nieporozumienie, płynące chyba z nieznajomości czy z niezrozumienia oryginału komedii. Przede wszystkim nie "historia z nieprawdziwego zdarzenia", lecz "zupełnie nieprawdopodobne wydarzenie". Tak właśnie brzmi w dosłownym przekładzie podtytuł, w który zaopatrzył "Ożenek" Gogol, a który Dąbrowski w ogóle opuścił. "Nieprawdopodobne wydarzenie" w zastosowaniu do utworu komediowego może znaczyć mniej więcej tyle, co - farsa, bardzo też jest prawdopodobne, ze podtytuł ten miał na celu złagodzenie reakcji ówczesnej cenzury na tak śmiałą społeczną satyrę. Nie jest to jednak ważne, bo jeśli z jednej strony wątpliwe się wydaje, by tak czy inaczej brzmiący podtytuł komedii uważany być mógł za wystarczające "rozgrzeszenie" dla nowatorskich koncepcji inscenizatora, to z drugiej strony oczywiste jest, że twórczy reżyser żadnych tego rodzaju "rozgrzeszeń" nie potrzebuje i ma pełną swobodę realizacji każdego swego pomysłu, o ile sama treść sztuki i epoka jej powstania stwarzają korzystne warunki dla obmyślonego przez inscenizatora eksperymentu. Ważne jest natomiast to, że twórczość Gogola jest tak silnie związana z jego epoką, że jest wyrazem tak silnego protestu przeciw normom społecznym i obyczajowym tej epoki, iż wszelkie próby "przybliżania" utworów autora "Martwych dusz" do współczesnego widza kosztem elementów obyczajowo- i socjalno-historycznych prowadzić muszą nieuchronnie do zatracania specyficznej Gogolowskiej atmosfery stanowiącej główną ich wartość - i do niedopuszczalnych rozminięć reżyserskich i interpretacyjnych z intencjami pisarza, a nawet z samym tekstem oryginału.

"Historyczno-psychologiczne ujęcie urzędniczyny rosyjskiego nie może już dzisiaj budzić (w polskim widzu) specjalnego zainteresowania" - pisze Borowski. - Dlaczego? Skoro ten typ urzędniczyny carskiej Rosji znalazł genialne wcielenie właśnie w bohaterach Gogola. Skoro typ ten nie jest przecież dla Gogola przedmiotem abstrakcyjnych, literackich studiów psychologicznych, lecz skupia w sobie jak soczewka wszystkie, śmieszne na pozór, a jakże w istocie tragiczne deformacje i zboczenia psychiczne, wynikające wyłącznie ze struktury socjalnej ówczesnej Rosji, z niewiarygodnie potwornej konstrukcji bezmyślnie precyzyjnej machiny carskich rządów ucisku, wyzysku i demoralizacji? A motywy "wypływające z ustosunkowania się dzisiejszej widowni do tematu?" Do tematu - to znaczy do kwestii: należy czy nie należy się żenić, to jasne. Jakież to mogą być nowe i bliskie współczesnemu widzowi motywy? Że niby z jednej strony - owszem, małżeństwo dobra rzecz, ale zawsze lepiej się namyśleć, a w ostateczności nawet zwiać przez okno? Rewelacja dużej miary! Czyż można sprowadzać Gogolowskie arcydzieła do rangi jeszcze jednego farsidła na tematy małżeńskie, lub też traktować je niemal serio jako studium sceniczno-matrymonialne? Czy podobna koncepcja reżyserska nie jest równoznaczna z pomniejszaniem, wypaczaniem, a nawet fałszowaniem Gogolowskiej sztuki?

Dyrektor Dąbrowski zrezygnował z prób "przybliżania" "Ożenku" na sposób Borowskiego. W jego inscenizacji postaci Gogola poruszają sią nie zawsze jak kukiełki, a "koloryt petersburski w elegancji" jest szczegółem drugorzędnym. W tryskającym humorem i dowcipem "Ożenku" w istocie na sentymentalizm, o którym wspomina Zagórski, miejsca nie ma, ale i "oschłości" być nie powinno - na szczęście też i wbrew twierdzeniu autora artykułu przedstawienie nie było wcale "oschłe"! Świetny reżyser nie nadał jednak figurom sztuki cech typowych dla środowiska, jakie reprezentują, i nie kazał im przemawiać językiem ostrej, społecznej satyry. Oczywiście - "Ożenek" jest groteską, ale groteską historyczno-obyczajową. Każdy ruch, każde powiedzenie postaci sztuki wywoływać winno na widowni wybuchy śmiechu. Postaci te muszą być śmieszne - nie w oderwaniu od tła, lecz właśnie na tak bogato, tak jaskrawymi farbami przez Gogola podmalowanym obyczajowo-socjalnym tle Rosji Aleksandra I i Mikoiaja I. Śmieszność postaci Gogolowskich, ich groteskowość wynika z autorskiej szarży, z ich umyślnego przerysowania - nie są to, oczywiście, ludzie żywi, niemniej uosabiają rzeczywiste, nieodłączne od epoki, cechy ludzkiego charakteru, cechy, które rozwinąć się mogły jedynie w konkretnych, historycznych warunkach społecznych. Nie na próżno przecież Gogol wkłada przy końcu sztuki w usta "głupkowatej" skądinąd Ariny Pantiellejmonowny słowa: "Widać, tylko na paskudztwa i oszustwa starcza u was szlachectwa", nie na próżno groteskowemu kompletowi "szlacheckich" zalotników przeciwstawia jedną postać serio - kupca Starikowa, choć i warstwę mieszczańską smaga bezlitośnie biczem satyry. A jak wygląda kupiec Starikow w ujęciu reżyserskim Dąbrowskiego i w interpretacji L. Ruszkowskiego? Jest śmiesznym zalotnikiem, różniącym się od swych "szlacheckich" rywali tylko tym, że wygląda na bardziej od nich dobrodusznego i głupiego. Nie wolno przechodzić obok sensu społecznego "Ożenku", nie wolno zatracać, zamazywać jego tła obyczajowego.

Dąbrowski nie posunął sią w dowolnościach reżyserskich tak daleko jak Borowski. Ale nie wykazał niestety nadmiaru pietyzmu dla Gogolowskiego oryginału. Borowski napisał na afiszu: "Historia z nieprawdziwego zdarzenia w 3 częściach z prologiem i epilogiem", u Dąbrowskiego czytamy: "Komedia w 3 aktach". Nie, nie! Powinno być: "Zupełnie nieprawdopodobne wydarzenie w dwóch aktach". Nie w trzech, a właśnie w dwóch - i bez żadnego prologu i epilogu. Prolog i epilog z udziałem Podkolesina śpiewającego przy gitarze piosenkę "okolicznościową" i Agafii wróżącej z kart, tudzież amorka - dorobił wówczas Karol Borowski i nie należało obciążać tym konta Bogu ducha winnego Gogola. Dąbrowski też nie oparł się pokusie: dał, niemy co prawda, prolog ze Stiepanem i Duniaszką w postaci kukiełek i z zegarem ozdobionym parą kukających kukułek. Wszystko razem (dodajmy do tego jeszcze żegnanie publiczności przez swatkę słowami "Moje uszanowanie", mającymi w tekście sztuki zupełnie inny sens) niewiele miało z Gogolem i jego "Ożenkiem" wspólnego.

Raziło mnie również wprowadzenie przez Dąbrowskiego nowej postaci - dwunastego, niemego konkurenta. Nie wnosi ona jednak niczego, poza pociesznymi gestami i minami, którymi bawi widownię. Wprowadzenie nowej, nieistniejącej w tekście postaci musi być uwarunkowane potrzebą przybliżenia tekstu do widza. Tak to pojmował np. Stanisławski. W tym wypadku potrzeby tej nie widzę.

Jeśli chodzi o tekst komedii, to Dąbrowski nie pozwolił sobie na dodatki i dopiski, od których roiło się u Borowskiego, ale dokonał kilku niepotrzebnych skreśleń, a w dążeniu do poprawienia przekładu Grzymały-Siedleckiego nie ustrzegł się nowych błędów. Parę przykładów:

W scenie XVI: Żewakim na pytanie Anuczkina, w jakim języku porozumiewają się ludzie na Sycylii, odpowiada: "Oczywiście - wszyscy po francusku". Tak jest u Gogola. I to jest śmieszne: na Sycylii - po francusku. Tymczasem Żewakim Dąbrowskiego mówi: "Oczywiście - po cudzoziemsku". I to bynajmniej nie jest śmieszne. W tym zresztą, wypadku zawinił na pewno tłumacz. Ale dalej: Koczkariow podgląda przez dziurkę od klucza, a do cisnących sią ku drzwiom zalotników mówi: "Nic nie widać, panowie... Coś tam bieleje, ale trudno rozpoznać kobieta, czy poduszka". Tak u Gogola. U Dąbrowskiego cała ta kwestia wypada (u Borowskiego było gorzej: Koczkariow, odpędzając kandydatów na męża, powtarzał kilkakrotnie: "Nie wypada, panowie... Nie wypada!", sam zaś przez dłuższy czas oddawał się "obserwacji"). Agafia Tichonowna (u Dąbrowskiego) powiada do Starikowa: "To nie stragan". Agafia Borowskiego mówiła: "To nie jest lada sklepowa" - i tak zapewne przełożył zdanie "Zdieś nie kupieczeskaja ławka" Adam Grzymała-Siedlecki. A po rosyjsku "ławka" - to po prostu: sklep.

A oto przykład "komizmu sytuacyjnego": zalotnicy cisną się na kanapie i wzajemnie się z niej spychają. Dąbrowski powtórzył w tej scenie chwyt reżyserski Borowskiego. Można byłoby nic nie mieć przeciw niemu, gdyby nie to, że primo: wątpliwe jest z punktu widzenia obyczajowego, żeby gogolowscy kandydaci do ożenku zachowywali sią aż tak trywialnie, secundo: odwracanie uwagi widza od dialogu podobnie tanimi, nie w tym jednym niestety wypadku zastosowanymi "chwytami" nie przynosi korzyści przedstawieniu. Właśnie to przesunięcie punktu ciężkości spektaklu z dialogu na sytuację, z tekstu na reżyserskie gierki, stanowi główną jego wadę. Natomiast do plusów przedstawienia zaliczyć należy dobre tempo i trafne ujęcie aktorskie niektórych postaci. Najlepsza była niewątpliwie Helena Chaniecka jako Agafia Tichonowna - daleka od "kukiełkowości", żywa, pełnokrwista, choć w Gogolowskim, a więc celowo przeszarżowanym wydaniu, "panna do wzięcia". Chaniecka świetnie odczuła, jak powinna wyglądać i zachowywać się córka rosyjskiego kupca z pierwszej połowy ubiegłego stulecia - taka, co to musi już wyjść za mąż, a chce koniecznie zdobyć męża - szlachcica. Komizm Chanieckiej, śmiech jaki budziła, płynął z tego właśnie szczęśliwego wcielenia się w istotnie śmieszną postać, a nie z aktorskich sztuczek. Dobrze siej przy tym stało, że Dąbrowski nie przerobił Gogola i pozwolił Agafii być panną 27-letnią, podczas gdy Borowski kazał jej trwać w panieństwie aż do 38 lat, "przybliżając" ją do dzisiejszego widza sposobem - że tak powiem - mechanicznym. Z galerii zalotników typami prawdziwie Gogolewskimi byli: Eugeniusz Fulde (Jajecznica) przede wszystkim, oraz Kazimierz Opaliński (Żewakim - nie Zewakin, jak błędnie wydrukowano w programie; zamieszczona w nim "obsada" w ogóle w sposób niedopuszczalny odbiega od oryginalnego Gogolewskiego spisu osótr działających), świetnie poza tym wykorzystujący reżyserski, rzeczywiście komiczny, "chwyt" ze sztywną nogą, i Tadeusz Kondrat (Anuczkin), lepszy zresztą w zewnętrznym rysunku postaci niż w jej interpretacji. Mieczysława Ćwiklińska (Fiokła Iwanowna) w niczym nie przypominała rosyjskiej zawodowej swatki, mimo serdecznych oklasków, którymi publiczność darzyła tę znakomitą artystkę. Również Kurnakowicz, choć zademonstrował szereg świetnych "zagrań", był Podkolesinem smutnym - nie Podkolesinem komicznym, czyli takim, jakim go chciał widzieć Gogol. Nader słabo grał Koczkariowa Eugeniusz Solarski, reszta obsady, sumiennie szła za wskazówkami reżysera. Dekoracje Andrzeja Stopki nie uchwyciły ani atmosfery komedii Gogolowskiej, ani ducha epoki, natomiast kostiumy jego - bardzo udałe.

Z trzech przedstawień, które zademonstrowały nam w czasie finału Festiwalu świetnie prowadzone Krakowskie Teatry Dramatyczne ("Trzy siostry", "Ożenek", "Lubow Jarowaja") to właśnie było bez wątpienia najmniej udałe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji