Artykuły

"Ożenek" Gogola

[bez daty]

W setną rocznicę śmierci Mikołaja Gogola Teatr Słowackiego wznowił świetną komedię obyczajową tego pisarza - "Ożenek". Niestety, mieliśmy w Krakowie zaledwie trzy przedstawienia - na dłużej nie mogli przyjechać aktorzy biorący udział w spektaklu, którzy przenieśli się na stałe do Warszawy - Mieczysława Ćwiklińska, Jan Kurnakowicz, Tadeusz Kondrat.

Andrzej Stopka, ukazał nam wnętrze urzędniczego i mieszczańskiego domu, ujęte w naiwną ramkę szopki, z wewnętrzną kurtyną i dwiema kukiełkami poddającymi tonację, w jakiej sztukę wystawiono. Teatr kukiełek, figurynek z nieprawdopodobnego zdarzenia. Przypomina się, Szczedrinowski starosta z "Historii miasta Głupowa", który zamiast mózgu miał wmontowaną w głowie pozytywkę! Nie zostało w nim nic ludzkiego, był - jednym z kółek mechanizmu rządzącego - i przez tę właśnie mechanistyczną kukiełkowatość Szczedrin wykazywał zeskorupienie i bezduszność biurokratycznej maszyny rządzącej. Kukły Szczedrinowskie wywodzą się wprost z twórczości Gogola - a najbardziej może znana u nas groteska wielkiego satyryka rosyjskiego, "Nos", jest tej twórczości najlepszym przykładem.

Tę groteskową kukiełkewatość dojrzał reżyser przedstawienia. Bronisław Dąbrowski, i na niej oparł swą inscenizacyjną koncepcję - oto dlaczego po uniesieniu się kurtyny mamy na scenie szopkę i oto dlaczego wewnętrzną kurtynę odsłaniają kukiełki. I całe dalsze przedstawienie pójdzie tym torem. Dąbrowski, świetny technik sceniczny, doskonale montujący sceny zbiorowe i "suwający" aktorami w ciasnych ramach scenicznej przestrzeni, pokazał całą swą wirtuozerię - wszystko chodziło nie gorzej niż marionetki w teatrze prof. Skupy. Pod tym względem przedstawienie zapięte było na ostatni guzik. Zgodnie też z tą kukiełkowo-"nosową" koncepcją postaci przedstawienie było uproszczone, jednowymiarowe czy raczej "jednocechowe". A więc grubas był tylko grubasem (Jajecznica - Fulde), chudeusz tylko chudeuszem (Anuczkin - Kondrat), impetyczny porucznik marynarki na emeryturze wyrażał się niemal bez reszty w nerwowym tiku (Żewakin - Opaliński). Humor wydobywał reżyser przez kontrastowanie tego rodzaju elementów nieraz w sposób dość prymitywny - np. gdy grubas pakuje się na przepełnioną kanapę, widownia śmieje się głośno, ale czy ten śmiech jest na pewno triumfem artystycznym reżysera? Czy tego rodzaju efekty nie są schlebianiem mniej wybrednym gustom publiczności i czy naprawdę kształcą w niej poczucie humoru? Przecież ludzie śmieją się również z zataczającego się na ulicy pijaka.

Lecz "Nos" Gogola to nie tylko groteska - jest to pamflet na martwotę i bezmyślność społeczeństwa, satyra nie tylko obyczajowa, lecz i społeczna. "Ożenek" ukazuje nie tylko perypetie miłosne chudeuszów i grubasów, lecz nadto kukiełkowatość biurokratów, z których urzędnicza rutyna, antyhumanistyczna służba molochowi absolutystycznego państwa, zaciera wszelkie ludzkie cechy. Przypomnijmy wstrząsającą nowelę Gogola "Płaszcz". A w "Ożenku"? Przecie brodaty kupiec powiada do tych urzędniczych duszyczek, że one odejdą, on zaś zostanie - to u Gogola ma szerszy społeczny wydźwięk. A opowieść Żewakina o Italii?... Cóż to dojrzał porucznik na szerokim świecie? Co się je i jak się flirtuje z kobietami. "A chłopi? - pyta Anuczkin - jak tam chłopi? Tak samo orzą?" - "Nie zauważyłem" - odpowiada beztrosko Żewakim. Niestety, tych akcentów bolesnej satyry, karykatury bezdusznych marionetek rządzącego świata nie zauważył jakoś również reżyser przedstawienia.

Lecz zauważyli je w oddali niektórzy aktorzy. Nie będę wymieniał wszystkich. Gogol jest autorem nie tylko "Nosa", lecz również "Martwych dusz". Martwą też duszę stworzyła Helena Chaniecka w roli panny na wydaniu, bezmyślnej do niemożliwości (może czasem rola została przeszarżowana), przede wszystkim zaś Kurnakowicz w swej niezwykłej kreacji Podkolesina. Jego wstępny monolog, gdy leży rozleniwiony na kanapie i pławi się w zachwycie nad sobą, nad swą rangą, znaczeniem, ważnością, stwarza od razu postać wykończoną do najdrobniejszego szczegółu. I to nie jest tylko satyra obyczajowa, to także satyra społeczna, bo Podkolesin jest przecie jednym z tych, co rządzą i rozkazują, co niosą odpowiedzialność za państwo i społeczeństwo. O właśnie - odpowiedzialność: w tym aspekcie perypetie Podkolesina, uległość wobec naganiaczy małżeńskich (swatka - Ćwiklińska i Koczkariew - Solarski), przejmowanie się drobiazgami (siwy włos), życie w złudzie (czarny szuwaks), brak zdolności do samodzielnej decyzji - to wszystko jest tragiczną karykaturą Rosji ówczesnej. I Kurnakowicz potrafił dokonać tej wielkiej sztuki: śmialiśmy się do łez, a jednocześnie czuliśmy drugie dno tej wyśmiewanej rzeczywistości - dno tragizmu. Nie tylko w płaszczyźnie społecznej. Bo Podkolesin jest tragiczny także jako postać indywidualna, bo nie żyje, nie wie czym jest człowieczeństwo, bo zna jedynie wegetację. Zarówno wtedy, gdy gnije na szezlongu, jak i w napadzie euforii miłosnej, od której zresztą zaraz trwożliwie ucieka. Kurnakowicz uczynił to, co tylko wielka sztuka aktorska potrafi pokazać: dojrzeliśmy stworzoną przezeń postać w jej ludzkim smutku, w tym, czego ona sama nie rozumie i współczuliśmy jej; a siało się to możliwie dzięki temu, że poza nią dojrzeliśmy to wszystko, co się na nią złożyło - więc nie tylko indywidualnego cztowieka, zwanego Podkolesinem, lecz również epokę, w której wyrósł, kulturę środowiska, które go focmowalo - a także wszystko, co on robi w świecie, "na urzędzie", w życiu - rutyniarsko i ciasno - nie zawsze z własnej winy. Było to prawdziwe personalistyczne ujęcie człowieka i wielkie osiągnięcie artystyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji