Artykuły

Bezzębny Majcher podgryza kapitalizm

Mówią, że blady strach padł na kaliskich byznesmenów, bo słynny szef londyńskiego świata przestępczego, zwany Mackie Majchrem, pojawił się nad Prosną. Wskrzeszony oczywiście przez Jana Buchwalda, dobrego szeryfa miasta Kalisza. Na deskach jego teatru kolportują od soboty mrożące krew w żyłach szczegóły: "A w Tamizy toń zieloną wpada nagle ten i ów, czy to dżuma czy cholera, nie to Mackie krąży znów." Nie dziwota więc, że na widowni widziałem jakiegoś lokalnego krwiopijcę z telefonem komórkowym w łapie, który gotów był w razie czego dzwonić po swoich goryli.

"Opera za trzy grosze" Bertolta Brechta z muzyką Kurta Weilla przez dziesięciolecia należała do szlagierów teatralnych. To był przecież pierwszy europejski musical, który szokował i prowokował publiczność mieszczańską, a po drugiej wojnie światowej stał się sztandarowym musicalem Europy Wschodniej, tym bardziej, że piętnował "gnijący" kapitalizm i nie wymagał płacenia tantiemów w dolarach.

I właśnie ten musical, którego bohaterem jest ów londyński gasngster, zwany Majchrem, tylko pozornie wydaje się być znów aktualny, odkąd mamy ponownie bogatych i biednych, wyzyskiwaczy i żebraków, gangsterów i skorumpowanych policjantów, a nawet domy publiczne, zwane eufemistycznie agencjami towarzyskimi.

To prawda, że pod koniec lat 20. Brecht swoją "Operą za trzy grosze" zastawił pułapkę na myszy. Przynętę stanowiła nowoczesna forma muzyczna widowiska, jazz, seks i świat przestępczy pokazany na scenie. Mieszczańska zamożna publiczność ciągnęła jak w dym na to przedstawienie, a Brecht rzucał jej w twarz, że jest rozwiązła i załgana moralnie, że ten kapitalizm końca lat 20. nie ma ludzkiej twarzy, że jest bezwzględny, pazerny i upadla człowieka. Że prowadzi do nędzy, która rodzi wszelakie przestępstwa. Że tylko pieniądz się w życiu liczy, a więc i przedsiębiorczość oparta na oszustwie i wyzysku.

Dziś jednak Brecht swoją "Operą za trzy grosze" nikogo nie demaskuje, nikomu nie otwiera oczu, nie rzuca prawdy w twarz. Jego wizją kapitalizmu można by dziś straszyć ludzi na Kubie lub w Korei Północnej albo zwolenników Ziuganowa w Rosji. Brecht pachnie naftaliną, brzmi dziś naiwnie, płasko i demagogicznie, jak lewacki agitator. "Czymże jest wytrych wobec banku" woła autor ustami jednej z postaci swej "Opery", sugerując tym samym, że bank ze swej istoty jest wielkim oszustwem, zdzierstwem, usankcjonowaną formą złodziejskiej lichwy.

Inaczej mówiąc, Brecht nam się zestarzał, stracił zęby i całą swoją oryginalność. Przestał być prowokacyjny i niczego dziś nie demaskuje. Z tą swoją dydaktyczno-agitacyjną frazeologią staj się naiwny jak ... Lepper. Nic dziwnego, że jedna z jego celniejszych sekwencji, wypowiedzianych przez prostytutkę, brzmi: "Nawet w barchanach miałam dobre rezultaty. Klient czuł się jak u siebie w domu".

Z tej perspektywy wady kaliskiej "Opery za trzy grosze" wydają się być oczywiste. Po pierwsze jest rozwlekła, nużąca, brak jej tempa i dynamiki. Aż prosiłoby się o skróty. Po drugie: zbyt wiele jest songów, a tylko kilka broni się muzycznie i wokalnie. Przydałaby się też inna aranżacja, dostosowana do dzisiejszych standardów muzycznych. Stosowanie bowiem Weillowskiej harmoniki, celowo zgrzytliwej, chropawej, opartej na kontrapunkcie, brzmi dziś manierycznie. Nie może się podobać. Po trzecie - należałoby pewnie zdecydować się na daleko idące zmiany w tekście sztuki, a może nawet na nowe teksty większości songów. Po czwarte - to co u Brechta było ongiś zabawną grą konwencjami, pastiszem i parodią, wygląda tu na bezstylowy miszmasz.

70-letni bez mała musical Brechta musi trącić myszką, jeśli reżyser Jan Buchwald wystawia go z całym dobrodziejstwem inwentarza, po bożemu. Moralizatorskie zadęcie miesza się z kabaretem, operowy pastisz z operetkowością, a patos z farsą. Szkoda, bo zaczęło się to przedstawienie naprawdę znakomitą sekwencją.

Wszakże trudno odmówić kaliskiej "Operze" wszelkich walorów. Jest to przecież spektakl muzyczny (z muzyką na żywo i z kilkoma bardzo dobrymi muzycznie i wokalnie songami, spektakl wieloobsadowy, a więc nie pozbawiony rozmachu w scenach zbiorowych, choć całościowo zbyt statyczny. I jest w tym przedstawieniu zgrabne tło scenograficzne, i kilkanaście aktualnych kwestii, i dyscyplina całego zespołu wykonawców, a także naprawdę dobra i bardzo brechtowska rola Jerzego Górnego. On też otrzymuje najwięcej braw, a że gra pana Peachuma, więc tym samym publiczność obdarza swoją sympatią przedsiębiorczego reprezentanta "szarej strefy". Chyba się Brecht w grobie przewraca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji