Artykuły

Blada kopia

Jak ten czas leci. Nie tak dawno, zdawałoby się, byłem świadkiem pierwszych kro­ków scenicznych Zbigniewa Lesienia, wciąż mam się za pięknego i młodego, a jemu już stuknęło 25 lat w służbie Melpomeny. Wszystkiego le­pszego w następnym ćwierć­wieczu, panie Zbyszku!

Nie tylko ja się zagapiam, nie zauważając, że z upływem czasu sam się zmieniam i świat się zmienia, teatr się zmienia i jego publiczność. Chyba trochę zagapił się i nasz Jubilat. Wprowadził do repertuaru Teatru Współczes­nego pewniaka, na dodatek osobiście nie tak przecież dawno sprawdzonego na sce­nie w Kaliszu. A tu okazuje się, że nawet światowy best­seller, jakim stał się we wszy­stkich trzech wersjach (książ­kowej, filmowej, teatralnej) "Lot nad kukułczym gniaz­dem" potrafił nadspodziewa­nie szybko zwietrzeć.

Może z samym utworem nie jest aż tak źle, wszakże o wroc­ławskim przedstawieniu, obej­rzanym 7 stycznia, muszę z żalem powiedzieć, iż dla mnie by­ło martwe. Ani przez chwilę mnie nie poruszyło, ponieważ tego wieczoru, na tym przed­stawieniu, nie uwierzyłem te­atrowi. A stało się tak być może i dlatego, że sami realizatorzy i wykonawcy tym razem jakby nie mieli poczucia odkrywania jakiejś aktualnej prawdy o świe­cie i ludziach ani tym bardziej poczucia buntowniczej misji. Odwalili - niektórzy nader sta­rannie - kawał zawodowej robo­ty, opowiadając dość zajmującą historię jednego Indianina i nie­pokornego pacjenta szpitala psychiatrycznego; historię z pogranicza horroru (ale nie za mocnego) i kryminału. Podobne i "lepsze" historie możemy sobie codziennie przeczytać w gazetach. Autor, za nim teatr, przedstawiają ją w celach ambitniejszych: w szpi­talu psychiatrycznym powin­niśmy dostrzec metaforę totali­taryzmu, współczesnej cywili­zacji lub jeszcze konkretniejszych systemów zniewalają­cych, unifikujących, niszczą­cych indywidualność ludzi, a na przykładach bohaterów dra­matu przyjrzeć się różnym możliwym reakcjom, motywa­cjom, wyborom ludzkim. Jesz­cze niedawno bliźniaczo po­dobne przedstawienie takie procesy na widowni urucha­miało. A teraz już nie.

Zapewne najlepszy czas - z punktu widzenia wrażliwości polskiego widza - dla "Lotu nad kukułczym gniazdem" już mi­nął. Po wtóre zaś można się raz jeszcze przekonać, jak mało jednak w sumie jest owocne uleganie pokusie dyskontowa­nia sukcesu. Rzadko w teatrze udają się powtórki, gdy mają być jedynie powtórkami. Kopia jest tylko kopią, także gdy łu­dząco przypomina, a nawet jest "wyraźniejsza" aniżeli oryginał. Oryginał powstaje w procesie poszukiwania i odkrywania nie­znanego. Kopiowanie jest re­produkcją znanego.

Nie tylko bohaterowie wy­dają się wyalienowani ze świa­ta, ale i wykonawcy wyalieno­wani z teatralnego przedsię­wzięcia, jakby weszli w ko­stiumy uszyte na inną miarę. Prawie każdy ma prawo do poczucia, że zrobił rzetelnie swoje (wystarczy przyjrzeć się np. Maciejowi Tomasze­wskiemu), ale nie sumuje się to w oczekiwany i z pewnością zamierzony efekt.

Ucieszyłbym się, gdyby się okazało - czego nie wykluczam - że jest kategoria widzów, na których to przedstawienie dzia­ła choć trochę w porównywal­nym stopniu, jak przed laty działała na nas powieść Keseya i wielki film Formana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji