Artykuły

Remanenciki i prezenciki

Odeszła Joanna Bogacka. Była wspaniałą osobą - aktorką i człowiekiem. Mieliśmy swój "intymny świat", do którego nikt nie miał dostępu, choć widywaliśmy się dwa razy w roku. Najwspanialsza kobieta, jaką poznałem w życiu. Urok, wdzięk, delikatność i talent. Po raz pierwszy (a tylu mi bliskich ostatnio odeszło) po odejściu Joanny dopadła mnie rozpacz. Ona trwa - pisze Kazimierz Kutz w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Jestem już bardzo starym słoniem i każdy może mnie bezkarnie uszczypnąć w dupę czy w jeszcze gorsze miejsce. Stało się niezauważalnie i wiąże się z magiczną liczbą 80, która uchodzi za nominację na starca, czyli na szmelc. Istnieje niepisana umowa genetyczna pozwalająca starców traktować z lubieżnym okrucieństwem, licząc zapewne na ich starczą dystrakcję i dziury w zapamiętywaniu. Słowem, niedołęstwo. Tedy można sobie tu i ówdzie pozwolić na skrywany dotąd osąd, bo starzec jeszcze jest, ale go już nie ma. On jest w kuchni przy kachloku, ale i na hasioku jednocześnie. Tak, tak, bo okrucieństwo bywa przyjemnością narkotyczną i trudno jej sobie odmówić, jeśli nadejdzie ta pora. A porajest. A z nią cały "romantyzm złotego wieku".

Trzeba było sobie z tym wszystkim poradzić, bo "złoty wiek" musi być okresem szczególnego starania, więc dorobiłem się starczego periodu i poleciałem siłą bezwładu w depresję, bo rozrajbował się zużyty organizm: pękają mi nery, uciekło gdzieś wieloletnie nadciśnienie i dopadł mnie szopienicki koklusz wygenerowany przez Hutę Uthemanna jeszcze za nieboszczki Polski. Więc poleżałem sobie trochę w szpitalu. Lazaryt jest idealnym miejscem do introwersji. Trzeba postawić sobie wiele pytań i zdecydować: czy tu, czy tam? Ale przyszła na świat moja pierwsza wnuczka - skowroneczka malutka - więc postanowiłem jeszcze trochę pożyć i nacieszyć się jej życiem. A przy okazji doczekać chwili, kiedy PiS zostanie bez głowy. To nie są wyszukane czy dekadenckie aspiracje, ale swego czasu zobowiązałem się także wobec matki, że pożyję tyle co Ona. Z bilansu wynika, że jeszcze dziewięć lat mi zostało! Ale jestem już na boku wszystkiego - niejako poza taśmociągiem. Prawie nikt nie ma już do mnie interesów i nie bywam już zapraszany na mieszczańskie lanse stolicy. I jest dobrze, bo jak mawia poeta: "Praca jest przekleństwem sprowadzonym nie przez Boga, ale przez węża w ogrodzie Edenu".

A teraz mamy koniec roku, więc pobawimy się trochę cudzym kosztem, jak to jest w zwyczaju. Nie będę odnosił się do wrogów, a mam ich mrowie, czytam tylko kilka pism, unikam miejsc publicznych i wszędzie wkurwia mnie głupota. W Warszawie, wktórej bywam z racji posiedzeń Senatu, chodzę na obiad do Czytelnika, choć coraz rzadziej, bo kiedy odszedł Henryk Bereza, umarł tamten świat, który narodził się w tym miejscu jeszcze w latach pięćdziesiątych. Świat w guście przedwojennej inteligencji. Przez minione lata umarło wiele lokali i kawiarni, w których się bywało, może więcej niż bliskich mi ludzi; świat wypłukuje się, choć komfort życia znacznie się poprawia, nie ma co skamleć, ale pustoszeje.

Odeszła Joanna Bogacka. Była wspaniałą osobą - aktorką i człowiekiem. Mieliśmy swój "intymny świat", do którego nikt nie miał dostępu, choć widywaliśmy się dwa razy w roku. Najwspanialsza kobieta, jaką poznałem w życiu. Urok, wdzięk, delikatność i talent. Urodziła się w Trójmieście i tylko tam chciała żyć. Nie dbała o karierę, choć ci, co się z nią zetknęli, wiedzieli o jej magii. Po raz pierwszy (a tylu mi bliskich ostatnio odeszło) po odejściu Joanny dopadła mnie rozpacz. Ona trwa.

Wielu odżegnuje się ode mnie. Przeceniają mnie jak towar, dewaluują stosunek do mojej osoby. I wystawiają mi cenzurki przybyłe okazji. Najbardziej napracował się M.S. i jestem pełen podziwu dla jego pracowitości. Napisał doktorat o śląskości w mediach. Jego naukowy wywód prowadził do odkrycia, że moja osoba jest "dzieckiem Grażyńskiego", dlatego jestem li tylko starym "mitomanem", który nie wystękał całej prawdy o Górnym Śląsku. A właściwie nie było mnie na nią stać. Pan M. "naukowo" doszedł do tezy pozwalającej umieścić mnie w jądrach Michała Grażyńskiego, co pozostanie nieodgadniętą tajemnicą jego natury. W rewanżu ulokowałem jego osobę w mosznie Józefa Grudnia, bo dzieli nas różnica jednego pokolenia, ale to są tylko nasze pogaduszki, z których wynika, że przy odrobinie poczucia humoru dyskutować można o wszystkim.

Z kolei J.G. ma mnie za Ślązaka koncyliacyjnego, to znaczy skłonnego do umiarkowanego kolaborowania i już dość zużytego. Mój dorobek artystyczny i literacki jest dla niego zbyt plebejski, przez co archaiczny i mało przydatny do jego koncepcji politycznej. Ale jako pucwola do rozprowadzania oleju w jego maszynce politycznej - całkiem przydatny. I co mu tam z mojej strony kapnie, to kapnie; wie, że stoję za jego plecami.

Ostatnio purtnął sobie także W. na mój temat, który z okazji ukazania się mojej "Piątej strony świata" - która, widać, nie przypadła mu do gustu - uogólnił mnie en błock i nazwał Marią Konopnicką. Moim zdaniem zachował się jak typowy neofita. W. przestał malować obrazy, zaczął pisać książki i nagle ja mu wlazłem pod jego latarnię. Musiałem znieść przykrą sytuację. W konkursie śląskiego kanonu literackiego, ogłoszonym przez nowy kwartalnik "Fabryka Silesia", moja książka uplasowała się na czwartym miejscu, po książce jego, choć tydzień wcześniej redaktor L. zadzwonił, że moja książka ma miejsce trzecie, czyli pierwsze z polskojęzycznej strony. W Katowicach okazało się, że jest inaczej. Nastąpiła zamiana miejsc. W. powinien był być z tego awansu zadowolony, jednak nie mógł sobie odmówić nazwania mnie śląską Marią Konopnicką. Do dziś nie wiem, co w redakcji się stało, ale z wrodzonej nieśmiałości do dziś nie zapytałem. Odtąd żyję z tą Marią Konopnicką, w dodatku starą lesbijką.

Sentencja tego sylwestrowego remanentu brzmi: nigdy nie jesteśmy tak wielcy, jak nam się zdaje, i nie jesteśmy tak mali, jak inni o nas mniemają.

* * *

Tadeusz Kijonka schodzi ze swojej "Reduty Ordona". Żegna się w 206. numerze swojego "ŚLĄSKA". Ostatni Apacz śląskich spraw z najstarszego strumienia śląskości jeszcze z XIX wieku; Tadeusz wnosił swoją osobą zapach dziewanny z ogródka Karola Miarki. Zasługuje na miano Zatopka śląskości. Świetny poeta i oryginalny człowiek.

Tadeusz, cieszy mnie wywiad z prof. Jackiem Wodzem. Na 10. stronie pożegnalnego numeru na pytanie, kim właściwie są Ślązacy, mądry profesor odpowiada: "Ślązacy to mniejszościowa grupa etniczna, która ma wyraźną świadomość odrębności kulturowej, odmienności losów - losów, które są rozumiane nie w sposób państwowy, tylko jako swoista pamięć rodzinna czy pamięć lokalna Ta odmienność jest oczywista".

* * *

21 grudnia mieliśmy mieć Koniec Świata. Poniekąd był: wyrok sądu nakazał mi przeprosić Zbigniewa Ziobrę za nazwanie go "mordercą" Barbary Blidy. Kiedy on będzie łaskaw przeprosić Barbarę Blidę!?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji