Artykuły

Początek końca

Jan Klata w "Tytusie Andronikusie" Szekspira - skwitowanej jak wiadomo przez T.S. Eliota jako "jedna z najgłupszych i najmniej inspirujących sztuk, jakie kiedykolwiek napisano" - odkrywa przede wszystkim nowy potencjał rodem z Pulp Fiction - o polsko-niemieckim "Titusie Andronicusie" pisze Christine Wahl w Theater heute.

Rzymski dowódca Tytus Andronikus jak wiadomo wiele już w życiu przeszedł. Po powrocie ze zwycięskiej bitwy przeciwko Gotom najpierw toruje drogę do cesarskiej korony obłudnemu karierowiczowi politycznemu, a następnie, rytualnie składając w ofierze najstarszego syna królowej Gotów, uruchamia krwawą tragedię po obu stronach barykady, która zmiecie z ziemi prawie całą jego rodzinę. W Dreźnie do całego tego szeregu nieszczęść dołącza jeszcze jeden, szczególnie podstępny wróg. Tytus w przedstawieniu Jana Klaty musi mozolnie walczyć z dyskotekowym trashem lat 80-tych.

Slice me nice

Dobre: na scenie w Kleines Haus z hukiem rozbrzmiewa porządny heavy metal, a Wolfgang Michalek jako tytułowy dowódca wnosi na scenę jedną po drugiej trumny swoich 21 poległych synów. Pozostali przy życiu koledzy osłaniają dwudziestominutową akcję pewnego rodzaju militarną choreografią, która ewidentnie nawiązuje do Einara Schleefa, ale również do układów choreograficznych u Lady Gagi. Po wyniesieniu szczwanego Saturnina (Stefko Hanushevsky) na rzymski tron przez Tytusa więziona królowa Gotów Tamora (Ewa Skibińska) w zamiarach matrymonialnych podnosi sukienkę aż po pępek i zbliża się do świeżo ukoronowanego cesarza, wykonując przy tym bardzo czarującą gimnastykę podbrzusza, a następnie w czarnych majtkach z koronki w bardzo erotyczny sposób ślizga się na bryle ze sztucznego lodu.

Co dziwne, dużo bardziej rutynowo wypadają ćwiczenia mięśnia Kegla, kiedy bierze w nich udział kochanek Tamory Aaron (Wojciech Ziemiański): "Murzyn", którego autorka kostiumów i scenografii Justyna Łagowska-Klata ubrała tak, jakby za wszelką cenę chciała zwabić do Drezna aktywistów ze stowarzyszenia Bühnenwatch (organizacja protestująca przeciwko rasizmowi na scenach niemieckich - przyp. tłum.), w myśl V-efektu na pomalowanej na czarno głowie nosi germańskie rogi, ale co najważniejsze, z otwartego rozporka zwisa mu aż po kolana ciężki sztuczny ciemny penis. Stwarza mu to już na pierwszym monologu idealne warunki do spenetrowania wielofunkcyjnej trumny, na której Tamora znów uprawia rytmiczną gimnastykę. W celu zaostrzenia kary scenie stosunku płciowego na meblach spod ziemi towarzyszy hicior grupy Fancy z lat osiemdziesiątych "Flames of love".

Jako że następna jest scena gwałtu i okaleczenia córki Tytusa Lawinii z boysbandową choreografią do ścieżki dźwiękowej Fancy, a dokładnie do będącego jak najbardziej na temat singla "Slice me nice" z roku 1984 - w akcji tej biorą zresztą udział nie tylko Goci, lecz również całe młode pokolenie Rzymu - pojawia się troska, że język teatralny Jana Klaty mógłby teraz ostatecznie wpaść w pułapkę lat osiemdziesiątych. Jednak najpóźniej w scenie, kiedy Tytus przedkanibalistycznie targa się na życie synów Tamory Chirona (Marcin Pempuś) i Demetriusza (Michał Majnicz), żeby podać ich matce na kolację, okazuje się, że desygnowany dyrektor krakowskiego Teatru Starego przyswoił sobie również inne wariacje show rodem z 21. wieku - rzymski dowódca ubrany w kuchenny fartuszek obskakuje swój kulinarny surowiec, w niczym nie ustępując telewizyjnemu kucharzowi Timowi Mälzerowi.

Przekraczając granice

Słowem: Jan Klata w "Tytusie Andronikusie" Szekspira - skwitowanej jak wiadomo przez T.S. Eliota jako "jedna z najgłupszych i najmniej inspirujących sztuk, jakie kiedykolwiek napisano" - odkrywa przede wszystkim nowy potencjał rodem z Pulp Fiction. A drezdeński dramaturg Ole Georg Graf w teoretycznym pakiecie programu za sprawą "Subtelnych różnic" Pierre'a Bourdieu wywodzi obszernie, dlaczego wczesna krwawa tragedia Szekspira jako taka omija bolesny schemat rozróżnienia, który zdaje się tak czyściutko oddzielać kulturę wysoką od kultury popularnej.

Oczywiście nie można temu nic zarzucić, zwłaszcza że Jan Klata wykorzystuje dramatyczną okazję, żeby nonszalancko doprowadzić ad absurdum jeszcze kilka przeterminowanych par opozycji. W Dreźnie zaciera się nie tylko ostrość podziału między kulturą rozrywkową a kulturą poważną (pojawiającą się tutaj przede wszystkim tam, gdzie wraz z cytatami ważnych fragmentów Szekspira, przepisanego przez Heinera Müllera, czyli "Anatomii Tytusa Fall of Rome" w małych dawkach wdziera się patos). Ale Klata bez wątpienia, co mu się chwali, przełamuje również granicę między komizmem dobrowolnym, niedobrowolnym ukonstytuowaniem wzruszenia a parodią wzruszenia - co jest tym bardziej imponujące, im bardziej w tym seryjnym ruchu dekonstrukcyjnym jest to najwyraźniej tylko artystyczny produkt uboczny.

"Tytus Andronikus" to koprodukcja Teatru Polskiego we Wrocławiu i Staatsschauspiel w Dreźnie, grana na przemian w obu miastach i współfinansowana ze środków Kulturstiftung des Bundes funduszu "Wanderlust". Szóstka polskich i szóstka niemieckich aktorów, grając w swoim języku ojczystym, wspólnie staje na scenie, obcojęzyczny tekst jest zależnie do miejsca grania, wyświetlany w napisach. A w związku z tym, że Jan Klata dodatkowo jeszcze Niemców obsadził w roli Rzymian, a w roli Gotów - czyli "barbarzyńców" - Polaków, już na zapas włączały się czujniki, wietrzące prowokację. "Drogi Piotrze", pisał dramaturg Graf w opublikowanej w programie korespondencji mailowej do swojego polskiego kolegi Piotra Rudzkiego, "Czy myślisz, że będzie okej, jeśli Niemcy zagrają Rzymian, a Polacy barbarzyńskich Gotów?" Rudzki, biorący również udział w realizacji, natychmiast odpowiedział, że nie ma z tym absolutnie "żadnego problemu" - i ma rację pod każdym względem: gdyż w tym spektaklu maczuga trashu i popu zabija raczej każde zróżnicowanie, nie mówiąc już o historycznym wymiarze (co oczywiście dotyczy również wspaniałych aktorów), polityka obsadowa nie dochodzi tu właściwie wcale do głosu. W każdym razie obydwa przekonania, przekazywane w drezdeńskim "Tytusie" w temacie przypisania do narodu, ewidentnie nie osiągają progu skandalu.

Po pierwsze: Goci/Polacy nawet w sytuacjach ekstremalnych wciąż mają pieśń na ustach, tudzież hip hop kołysze im się w bioderku, na którym łopocze hawajska koszula, i nawet w ponurej niewoli wojennej rzępolą w natchnieniu na gitarze powietrznej. Po drugie: Rzymianie/Niemcy nawet w sytuacjach ekstremalnych strasznie nie lubią wychodzić z domu bez swojej puszki piwa, tak że najsprytniejsi z nich - na przykład najmłodsza latorośl Tytusa Lucjusz (Robert Höller) - na wojnę ruszają od razu z całą baterią puszek na holu. Być może najciekawsze pytanie w spektaklu Klaty brzmi, dlaczego profanatorzy Lawinii nie zrezygnowali właściwie z brutalnego wycinania języka. Ponieważ rzymską córkę generalską - i jest to jedyny wyjątek - jakby wbrew koncepcji reżyserskiej gra polska aktorka Paulina Chapko, w związku z czym Klata z miejsca skreślił jej tekst, a różnica między outputem nietkniętej Lawinii i Lawinii okaleczonej równa się mniej więcej zeru: to również głos w debacie o parytetach!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji