Artykuły

Taniec żałobny

Za pomocą dużej ilości bardzo różnorodnej muzyki polski reżyser Wojtek Klemm tworzy rodzaj rewii z numerami - po premierze "Nad czarnym jeziorem" Dei Loher w reżyserii Wojtka Klemma w Deutsches Theater w Getyndze pisze Detlev Baur w Die deutsche Bühne.

Krótko przed końcem roku pokazano drugą realizację subtelnie gorzkiej, lirycznej sztuki "Nad czarnym jeziorem" Dei Loher. Tym razem w Deutsches Theater w Getyndze. Prapremiera w berlińskim Deutsches Theater niejako przeinstrumentalizowała spotkanie dwóch par małżeńskich, których zaprzyjaźnione dzieci przed czterema laty w jeziorze wspólnie odebrały sobie życie - z kameralnej sztuki zrobiła się tam wielka opera. Chociaż fascynujące w tej sztuce jest to, co tkwi w czułym, językowym zazębieniu czwórki cierpiących ludzi. Chora na serce Else i wypalony bankier Johnny, mało przedsiębiorczy właściciel browaru Eddie i jego bardziej obyta w świecie żona Cleo spotykają się w ich domu nad jeziorem, robią sobie nawzajem ukryte wyrzuty, opowiadają o sobie i wspólnie szukają powodów niewyjaśnialnego odejścia dzieci.

W Getyndze Mascha Mazur zaprojektowała szeroką, prawie pustą scenę; drewniane deski na podłodze przypominają raczej taras niż dom. Cztery wiklinowe fotele to nie tylko miejsca do siedzenia, ale również partnerzy taneczni w początkowej choreografii przy powitaniu Elsy i Johnny'ego. Za pomocą dużej ilości bardzo różnorodnej muzyki polski reżyser Wojtek Klemm tworzy rodzaj rewii z numerami. Skomplikowana psychika postaci rysuje się przez to nieco grubą kreską i skanalizowana jest na krótkotrwałe efekty; z drugiej zaś strony w cichych scenach dobitnie pokazane są rany całej czwórki. Szczególnie Andrei Strube udaje się w monologach obrazowo opisać przeszłość i połączyć twardość Cleo z jej kruchą delikatnością. Kiedy pod koniec pyta, dlaczego doszło do samobójstwa ich syna oraz córki Elsy i Johnny'ego, wyraźnie wiadomo, że w sztuce "Nad czarnym jeziorem" Dei Loher nie chodzi o terapię albo historię samobójstwa nastolatków, lecz o postępowanie z tym, co niepojęte.

Również nagłe przejścia w niektórych scenach w przedstawieniu z Getyngi powodują, że gra jest bardzo wysilona. Kruche więzy między postaciami stają się przez to jedynie założeniem. Ostatecznie Klemm reżyseruje taniec śmierci jeszcze żyjących. Coraz częściej dawanie wsparcia drugiemu przeradza się w powolny taniec. Kiedy pod koniec półtoragodzinnego spektaklu powitanie rozpoczyna się znów od początku, okazuje się, że spotkanie było tylko kolektywną imaginacją, mogłoby przebiec też całkiem inaczej. Ta druga realizacja sztuki to realizacja bardzo sprawna, jednak też trochę sobie ułatwia sprawę w pracy nad tym skomplikowanym materiałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji