Artykuły

Liryzm charakterystyczny

Mistrzostwo aktorskie, urok, wdzięk i oryginalne poczucie humoru - to tylko niektóre cechy WIESŁAWA MICHNIKOWSKIEGO wymieniane przez jego kolegów - aktorów.

A Jeremi Przybora dodał przed laty: "I jest to człowiek niebywałej skromności".

Kiedy spotkałam się z panem Wiesławem i zacytowałam mu listę komplementów pod jego adresem, skomentował ją z właściwym sobie poczuciem humoru: Skromność w życiu, nieprawdaż, to przeszkoda, to wada, gość bezczelny ma wszystko, bo łokciami się pcha. Jemu wszystko się składa, jemu wszystko wypada, a skromnemu? Przepraszam, weźmy przykład, no ja...

O aktorstwie Michnikowskiego najpełniej powiedział kiedyś Edward Dziewoński, z którym aktor współtworzył m.in. kabaret "Dudek": Wiesio to jest facet, który wszystko umie, bo ma w sobie syntezę prawdy. Poza tym to fantastyczny kolega i prawdziwy, przedwojenny inteligent. - Zawsze starałem się być przyzwoitym i lojalnym kolegą - mówi Wiesław Michnikowski [na zdjęciu] i natychmiast dodaje: - Kiedyś usłyszałem wypowiedź jednej z moich znakomitych koleżanek - aktorek, iż nauczyła się w zawodzie boksować. Pomyślałem wtedy: Bogu dzięki, że ja się tego nie nauczyłem. Zawsze miałem do pracy stosunek nieco przedwojenny, porównywałem ją raczej z grą w tenisa, a nie z boksem. Wiesław Michnikowski zadebiutował bardzo wcześnie, co prawda nie na scenie, ale w... kościele, gdzie w wieku kilku lat, słysząc głos organów, zaśpiewał "Bajaderę". - To się zdarzyło w naszej parafii, w kościele Wszystkich Świętych. Biedna mama była tym nieco przerażona i szczerze mnie za ten wybryk zrugała. W ogóle miała ze mną sporo kłopotu, bo chciała, żebym został księdzem - w rodzinie miała dwóch stryjów prałatów - a ja zszedłem na taką złą drogę, wręcz się "stoczyłem ".

Dziś pan Wiesław nic wyobraża sobie, aby mógł w życiu robić coś innego. A niewiele brakowało, by tak się stało, gdyż w czasie okupacji kończył technikum samochodowe i nic nie wskazywało, że pójdzie w "komedianty". Jednak w Lublinie na studiach politechnicznych przygotowywał wraz z kolegami spektakle - składanki w tamtejszym Domu Żołnierza, gdzie wypatrzył go Karol Borowski, przedwojenny aktor i reżyser. Tym sposobem, w 1945 roku, jeszcze w mundurze wojskowym aktor trafił do Studia Dramatycznego w Lublinie. - Zadebiutowałem w "Powrocie z wojny", potem był m.in. mój ulubiony Fortunio w "Świeczniku" Alfreda de Musseta, główna rola w "Weselu Figara", aż wreszcie w 1951 roku wróciłem do Warszawy. U progu swej kariery miałem to szczęście, że zetknąłem się z wielkimi, przedwojennymi aktorami: Żabczyńskim, Fertnerem, Mankiewiczówną i wieloma innymi, którzy byli prawdziwymi gwiazdami przedwojennego kina. Sporo wędrowałem po warszawskich teatrach: od Teatru Nowej Warszawy, poprzez Komedię, Współczesny i Polski.

W owym czasie, obok pracy w teatrze Wiesław Michnikowski sporo czasu spędzał w kabarecie Wagabunda, w którym ukazał swoje kolejne oblicze - niebywałą, wręcz "małpią" zdolność do kreowania ról charakterystycznych. - Programy Wagabundy cieszyły się wówczas dużą popularnością, bo też sam ten kabaret był nowatorskim zespołem literacko

- aktorskim, w którym występowali m.in.: Lidia Wysocka, Marysia Koterbska, Jan Osęka. Zjeździliśmy z programami kawał świata, byliśmy pierwszym zespołem, który tak często wyjeżdżał za "żelazną kurtynę". To była dla nas wielka frajda i dodatkowa atrakcja. Ale mimo kabaretowych sukcesów zawsze na pierwszym planie stawiałem teatr.

To właśnie dzięki wojażom z Wagabunda Wiesław Michnikowski zaprzyjaźnił się z Edwardem Dziewońskim, z którym grał w Teatrze Współczesnym, a także w Kabarecie Starszych Panów. Czas Współczesnego, gdzie zaangażował aktora Erwin Axer, Michnikowski wspomina jako najlepszy poligon aktorski.

- To był wspaniały teatr i zespół o wyjątkowo twórczej, kulturalnej atmosferze pracy. We Współczesnym zagrałem wiele ważnych ról i wziąłem udział niemal we wszystkich premierach sztuk Mrożka: "Zabawie", "Tangu", "Szczęśliwym wydarzeniu", "Emigrantach".

Widziałam wiele spektakli z udziałem Wiesława Michnikowskiego, ale nigdy nie zapomnę "Emigrantów" i koncertowej gry pana Wiesława wraz z Mieczysławem Czechowiczem, którym po spektaklu (a nie była to premiera) publiczność zgotowała kilkunastominutową owację na stojąco. - Dzięki płodozmianowi ról, które grałem we Współczesnym, od Szekspira, Słowackiego, Mickiewicza, Fredry po Pirandella i Pintera, mam na swoim koncie nie tylko postaci ciepłych i lirycznych mężczyzn, ale także bohaterów komediowych, a nawet "czarne charaktery". Np. Goebbelsa w filmie "Bunkier". Był taki czas, że jednego wieczoru grałem niemal cyrkową rolę w "Się kochamy" - kilka kwestii mówiłem stojąc na głowie - następnego zaś występowałem w "Urodzinach Stanleya" Pintera.

Sławę Wiesław Michnikowski zdobył przede wszystkim dzięki Kabaretowi Starszych Panów, który do dziś bije rekordy w telewizyjnych rankingach popularności. I trudno się dziwić, bo tam właśnie zasłynął brawurowym wykonaniem m.in. takich utworów jak: "Wesołe jest życie staruszka", "Addio pomidory", które przez lata śpiewała cała Polska. - Tekst "Pomidorów" długo mi się nie podobał, aż w końcu pomyślałem: powinien go wykonywać jakiś pokręcony człowieczek. I tak też zacząłem to interpretować. Kolegom się spodobało i tak już zostało. Praca ze Starszymi Panami była cudowna - wszyscy świetnie rozumieliśmy się w tej poetyce, mieliśmy podobne poczucie humoru. Ci dwaj wspaniali dżentelmeni swoją kulturą, taktem i inteligencją tworzyli fantastyczną atmosferę pracy. Jeremi był poetą słowa, a Jerzy - poetą muzyki.

Kolejną kabaretową przygodą aktora stał się "Dudek" Edwarda Dziewońskiego. Michnikowski był czołowym aktorem tego kabaretu, obok Kwiatkowskiej, Gołasa i Dziewońskiego. - Wraz z Wiesiem Gołasem zaproponowaliśmy, aby do naszego składu dołączył Janek Kobuszewski. Tak też się stało i to był strzał w dziesiątkę. Cóż ja mogę więcej powiedzieć o tym kabarecie, skoro występowałem w tak doborowym towarzystwie.

Obok pracy w teatrze i estradzie aktor zagrał także w kilkudziesięciu filmach i serialach, choćby wspomnieć "Gangsterów i filantropów" Hoffmana, "Żonę dla Australijczyka" i "Małżeństwo z rozsądku" Barei, "Halo, Szpicbródkę" Gruzy, "Sześć dni z życia emeryta" Dziewońskiego, a także "Sek-smisję" Machulskiego, w której swoją rolę zadedykował Erwinowi Axerowi. - Podczas mojego pobytu we Współczesnym Axer wielokrotnie mówił, że widzi mnie w roli... starej kobiety. Bardzo mnie to zaciekawiło. Doszło nawet do tego, że miałem grać Maniefę w "Pamiętniku szubrawca" w reżyserii wielkiego Towstonogowa. Nic jednak z tego nie wyszło, chyba reżyser przestraszył się tej propozycji i "wygryzła" mnie z roli Perzanowska. Po jakimś czasie przyszła kolejna oferta: niewiele brakowało, abym wcielił się w matkę Zofii Mrozowskiej w "Hiszpanach w Danii". Z tego z kolei ja się musiałem wycofać. Aż wreszcie Juliusz Machulski zaproponował mi w "Seksmisji" rolę dojrzałej kobiety. Jakże mogłem nie dedykować jej Axerowi. Choćby z wdzięczności. Wiesław Michnikowski wiele filmowych propozycji odrzucił, mimo że na ich nadmiar nie mógł nigdy narzekać. - We współczesnych scenariuszach jest tak wiele wulgaryzmów - takie kino zupełnie mnie nie interesuje. Przyznam szczerze, że źle znoszę niektóre dzisiejsze programy rozrywkowe czy filmy komediowe z nagranym śmiechem. Uważam ten proceder za obraźliwy dla widza. Ciekawe, kiedy doczekamy się podkladanego płaczu lub efektu wzruszenia. Niezależnie od wszystkiego praca w filmie jest o wiele mniej satysfakcjonująca niż w teatrze. Pamiętam, jak kiedyś kręciliśmy z Basią Krafftówną "Sceny domowe". Mikrofon miałem przypięty pod krawatem, co powodowało, że przy każdym tekście czy poruszeniu słychać było szumy. Mówię o tym dźwiękowcowi, a on na to: to proszę teraz oddychać lewym płucem. No to ja wolę oboma w teatrze.

A jednak żyłkę filmowca miał od młodych lat, choć raczej widział się za kamerą, jako operator. Będąc chłopcem, skonstruował nawet projektor filmowy z części kupionych na Kiercelaku i z domowej maszyny do szycia. Gdy puszczał projektor, huk był taki, że szyby w kamienicy drżały. - No cóż, mogłem zostać oskarowym filmowcem, ale wzięto mnie do teatru i... "zmarnowano" mi życie - żartuję. Jednak nie dałem za wygraną i już jako duży Wiesio filmowałem kamerą życie zza kulis teatru. Mam niemały dorobek, bo robiłem reportaże z Kabaretu Starszych Panów, z wyjazdów Wagabundy. Nakręciłem też ostatnie sceny Kazia Rudzkiego, który następnego dnia poszedł do szpitala i już nie wrócił. Mam pół szafy filmów własnej roboty, trochę przedwojennych, projektory, kamery i dwa stoły montażowe. Tylko co ja z tym wszystkim mam zrobić?

Przed laty powstał projekt realizacji filmu dokumentalnego o pasji aktora, ale nic z tych planów nie wyszło. A szkoda, bo przecież moglibyśmy poznać choć fragmenty starych filmów z wielkiego archiwum pana Wiesława.

Swym artystycznym i technicznym talentem aktor sprawiedliwie obdarzył dwóch synów: starszy, Marcin jest z wykształcenia elektronikiem, zaś młodszy, Piotr - absolwentem Wydziału Rzeźby ASP. Obaj są wielką dumą pana Wiesława. - Marcin robi w tej chwili doktorat w Instytucie Cybernetyki, ale proszę nie pytać mnie o temat, bo nie tylko go nie rozumiem, ale nawet nie potrafię powtórzyć.

Kiedy spytałam aktora o niespełnienia zawodowe, uśmiechnął się ciepło i odrzekł: Marzenia - nie lubię o nich mówić, bo zawsze mogą zdarzyć się ciekawsze propozycje od marzeń. Ale do jednego muszę się przyznać: przez wiele lat "chodziła" za mną rola Tartuffe'a i Rzeckie-go. Nigdy ich nie zagrałem, a tego drugiego po mistrzowsku wykreował Bronek Pawlik. Cieszyła mnie ta jego rola tak, jakbym sam był jej twórcą.

Urok osobisty aktora, niezwykła szarmanckość, życzliwość wobec innych i cudowne poczucie humoru powodują, że rozmowa z panem Wiesławem należy do szczególnych przyjemności. A gdy dodać do tego talent, którym niewielu twórców może się pochwalić... Trochę niewykorzystany, w filmie nawet bardzo. Tego możemy wszyscy żałować. W jednym z wywiadów Erwin Axer najdobitniej określił osobowość artysty: Michnikowski łączy delikatny liryzm z niezmiernie oryginalnym poczuciem humoru i wszystko razem daje mieszankę niepowtarzalną. To wybitny .aktor, jeden z najlepszych, z jakimi miałem do czynienia.

Na pytanie skąd pochodzą i gdzie się rodzą takie talenty, aktor odpowiada słowami Załuckiego: Najpierw był chaos, magma i papka,/ aż się spotkali, gdzieś ukradkiem/ moja prapraprapraprababka/ z moim praprapraprapradziadkiem./ Ona go prosi, nie figluj, bo dzień/ i święty Swantewid przy drodze,/ lecz on na jej prośby był głuchy jak pień./ I z tego to pnia ja pochodzę.

W ostatnich latach pan Wiesław etatowo był związany z warszawskim Teatrem Polskim, a ostatnią sztuką, w której występował - "Intryga" w reżyserii Andrzeja Łapickiego goszcząca przed laty także w Krakowie.

Dziś nie gra w żadnym przedstawieniu. Dostał co prawda pewną propozycję z Teatru Narodowego, ale czy dojdzie ona do skutku? Z telewizji też nie otrzymuje żadnych ofert, bo jak sam twierdzi: "Tam są lepsi ode mnie". - Jestem już proszę pani emerytem przeterminowanym w wieku przedpogrzebowym, który może sobie jedynie zaśpiewać: Do zakopania jeden krok - ironizuje aktor, którego, mimo kłopotów zdrowotnych, nie opuszcza humor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji