Artykuły

Teatr katastrofy - Maja Kleczewska mówi o tym, jak chce wstrząsnąć widzem

- Nie myślę o terapii, myślę o wstrząsie. Wydaje mi się, że teatr jest po to, żeby poruszać widza. Może odświeżyć spojrzenie na nas samych. Dzięki temu można czegoś doznać. Teatr intelektualny albo rozrywkowy to nie mój teatr - mówi Maja Kleczewska przy okazji premiery "Braci i sióstr" w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu.

Reżyserka Maja Kleczewska mówi o tym, jak chce wstrząsnąć widzem

Pani nowy spektakl "Bracia i siostry" w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu oparty jest na "Braciach Karamazow" Dostojewskiego i "Trzech siostrach" Czechowa. Będzie pani kontynuować swoją teatralną opowieść o bezdomności w rodzinie i traumach z niej wynoszonych?

Maja Kleczewska: Opieramy się na scenariuszu scenicznym, który nie jest adaptacją Dostojewskiego i Czechowa, tylko powstał podczas prób. Aktorzy wybierali wątki i motywy, które ich poruszały albo ich dotyczyły. Wyjęte z oryginalnego tekstu, stały się dla nich kanwą do tworzenia nowych postaci. Chcieliśmy wyśledzić w tekstach Dostojewskiego i Czechowa tropy tego, co dla nas uniwersalne i osobiste.

Aktorzy znali je bardzo dobrze, mówimy o tekstach w teatrze kanonicznych.

- Punktem wyjścia było pokazanie ludzi w momencie globalnej katastrofy. W takiej chwili mamy wgląd w siebie. Widzimy pułapki i kleszcze, w jakich żyjemy.

W "Braciach Karamazow" i "Trzech siostrach" przeczucie katastrofy jest ukryte.

- Ale ciągle wypełza na wierzch, tak jak to się dzieje teraz.

Czy pani ją w spektaklu definiuje, czy też pozostaje nieokreślona?

- Zupełnie nie wiadomo, czym jest, a mimo to pozostaje bardzo realna. Przecież wyobrażenie katastrofy karmi się lękiem. Nasiąkamy nim. Poczucie zagrożenia łatwo dziś wywołać w każdym społeczeństwie. Wystarczą nagłówki w prasie, informacje w telewizji, żeby wzbudzić poczucie obsesyjnego oczekiwania, nasłuchiwania.

Można wręcz mówić o grze społecznej prowadzonej przez socjotechników, bo w stanie zagrożenia społeczeństwem łatwiej jest zarządzać.

- Mówmy o dyspozycji, którą się hoduje we współczesnym człowieku do wytwarzania fantazmatu katastrofy. Doszliśmy do tego, że samo wyobrażenie można potraktować jako katastrofę. Doświadczamy jej każdego dnia poprzez własne projekcje i obawy. Doświadczenie strachu przed czymś, co ma nastąpić, jest samo w sobie paraliżujące.

Jak można ten stan przezwyciężyć?

- Poprzez bliskość i dzięki bliskości między ludźmi. Tylko człowiek może dać drugiemu człowiekowi wsparcie. Przestrzeń pierwotnej wspólnoty jest ratunkiem i warunkiem przezwyciężenia poczucia obcości i lęku.

Ale pani spektakle pokazują, że rodzina, która mogłaby dawać ratunek i wsparcie, zaszczepia w nas lęki, dezintegruje.

- Tym razem w ogóle nie myślałam kategoriami rodziny. Mamy tylko powidoki relacji rodzinnych. Podmiotem jest zbiorowość skazanych na siebie, wrogich sobie ludzi, którzy próbują zobaczyć siebie takimi, jakimi są naprawdę, próbują zobaczyć w drugim człowieku brata, który mógłby stać się bliski.

Jaka jest przeszłość rodzin? Pozytywna? Negatywna?

- Rodzina jest tajemniczą konstrukcją. Katalizatorem procesu wewnętrznego. Trwając w rodzinnych konstelacjach, widząc i rozumiejąc swoje miejsce, możemy albo wzrastać w siłę, albo upadać, ulegając procesom, których nie rozumiemy. To jest bardzo osobiste, indywidualne. Nie da się tego uogólnić.

Zaczęła pani wykorzystywać w pracy ustawienia Hellingera, odwołujące się do przeszłości rodzin. Czy to owocuje w pracy z aktorami?

- Tak, jako metoda, dzięki której aktor może poszerzać swoje doświadczenie wewnętrzne.

Aktorzy podejmują wyzwanie czy boją się takiego grzebania w człowieku?

- Zazwyczaj, jeśli tego wcześniej nie robili, bywają nieufni i krytyczni. To naturalne. Ale zależy mi na pracy z aktorami, którzy chcą odkrywać swój potencjał, chcą się rozwijać, ryzykować, a nie schematycznie i poprawnie warsztatowo wykonywać zawód.

Korzysta pani z ustawień, a czy chciałaby, żeby spektakle miały terapeutyczną moc? Dla pani, aktorów, widowni?

- Nie myślę o terapii, myślę o wstrząsie. Wydaje mi się, że teatr jest po to, żeby poruszać widza. Może odświeżyć spojrzenie na nas samych. Dzięki temu można czegoś doznać. Teatr intelektualny albo rozrywkowy to nie mój teatr.

Jak pani wzbudza pożar emocji w aktorach i na scenie? Ma pani jakieś reżyserskie dopalacze?

- Wydaje mi się, że to się dzieje samo.

A nie ma pani czasami wrażenia, że idzie za daleko, że podgrzewa emocje za bardzo?

- Jestem wyczulona na prawdę i nieprawdę. Zawsze jest niebezpieczeństwo, że aktor chciałby się popisać. Niebezpieczeństwo popisu dotyczy także reżysera.

***

Maja Kleczewska - reżyserka Ur. w 1973, należy do najważniejszych polskich reżyserów teatralnych. Debiutowała w 2000 r. Jej głośne spektakle to m.in. "Marat-Sade" i "Fedra" w Narodowym, "Sen nocy letniej" i "Zbombardowani" w Starym Teatrze w Krakowie, "Burza" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji