Artykuły

Chyra dojrzewa powoli

ANDRZEJ CHYRA nie przestaje zaskakiwać i wkładać kolejnych masek. Właśnie wyreżyserował operę w Gdańsku. Być może będzie to kolejny zwrot w karierze?

Jako student prowadził nocne audycje o jazzie w Radiu S. Od lat jest miłośnikiem opery i koneserem muzyki poważnej, a jeszcze niedawno mówił, że kiedy wszyscy będą mieli go dość na ekranie, pozostanie mu uśpiona reżyseria. I stało się. Zaproszony przez szefa Opery Bałtyckiej Marka Weissa, Andrzej Chyra bez wahania podjął rękawicę i reżyseruje tam "Graczy" Szostakowicza (dzieło ukończone przez polskiego kompozytora Krzysztofa Meyera), na podstawie dramatu Gogola. Inscenizacja będzie połączona z dziełem ucznia Szostakowicza, Benjamina Fleischmanna - "Skrzypce Rotszylda", które zinterpretuje Weiss. Chyra pytany, czy aktorstwo mu nie wystarcza, odpowiada: - Będąc aktorem, jest się tylko elementem. Ktoś inny podejmuje ostateczne decyzje. Dlatego przed laty postanowiłem skończyć reżyserię, bo czułem, że to jest dziedzina, która mnie pociąga. A ponieważ muzyka Szostakowicza towarzyszy mi od wielu lat, propozycję Marka Weissa potraktowałem jak znak. Wyzwaniem jest wyjście z tej estetyki, która towarzyszy mi w teatrze od ostatnich kilku lat.

Lisek kukiełka

W rozmowach o Chyrze z jego przyjaciółmi i kolegami z Teatru Nowego zwykle powtarzają się epitety: "niepokorny, piekielnie zdolny i wszechstronny". Dlatego nikogo nie powinna dziwić decyzja

o zrealizowaniu opery. Być może będzie to kolejny zwrot w karierze Andrzeja Chyry? Pierwszym punktem przełomowym była legendarna rola bezwzględnego Geralda szantażującego dwóch młodych biznesmenów w "Długu" Krzysztofa Krauzego z 1999 r. - To, że byłem nieznany, pomogło filmowi. I mnie też. Bo nie było jasne, czego można się spodziewać po tym gościu. - wspomniał. Z dnia na dzień stał się najgorętszym nazwiskiem w polskim kinie. Miał wtedy 35 lat i wszyscy zastanawiali się, gdzie do tej pory ukrywał się taki talent? W teatrze przecież nie grał dużo - kilka ról u Romualda Szejda na warszawskiej Scenie Prezentacje, m.in. w "Dyskretnym uroku faunów" (1992) czy "Omdlałym koniu" Sagan (1994). Reżyserzy filmowi też go nie rozpieszczali, powierzając zwykle drugoplanowe role. A dzisiaj? Biją się o niego, jest też gwiazdą Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego, a gdyby nie dostał się na aktorstwo, zostałby inżynierem górnictwa.

Urodził się w 1964 r. w Gryfowie Śląskim, a pierwsze lata życia spędził u dziadków w Boguszowie koło Wałbrzycha. Do dziś wspomina stację kolejową, kopalnię barytu i wyprawy na poziomki z młodszą siostrą. Swoją pierwszą rolę zagrał w szkolnym przedstawieniu kukiełkowym - był liskiem. Potem w Polkowicach - gdzie przeniósł się z rodziną - grał na werblu w orkiestrze górniczej, maszerując w pierwszym szeregu. Kiedy jednak w czwartej klasie zapomniał tekstu, który miał wyrecytować na szkolnej akademii, rzucił "aktorstwo". Pochłonęły go filmy Bergmana, Felliniego, Bunuela, Pasoliniego. W tym czasie odkrył "Don Kichota" i "Baśnie z tysiąca i jednej nocy". - Znalazłem je w bibliotece szkolnej, dopiero później trafiły na półkę dla dorosłych. Potem sięgnąłem po światową klasykę: od Dostojewskiego po Manna. W liceum zachwycałem się Gombrowiczem i Schulzem. Moja praca pozwala mi wciąż do nich wracać. Są inspiracją do tworzenia ról - opowiada.

Wkrótce zapisał się do kabaretu w polkowickim domu kultury, aktorstwo jednak wydawało mu się ciągle czymś nierealnym, nawet kiedy przyszedł na egzamin do warszawskiej PWST. - Mój wybór był przede wszystkim dla rodziców zaskoczeniem. Dla mnie zresztą też. To była raczej abstrakcyjna myśl niż plan na życie - wspomina. Tutaj spotkał swoich mistrzów: Aleksandrę Śląską, Jana Świderskiego, Ryszardę Hanin, Andrzeja Szczepkowskiego, wreszcie Tadeusza Łomnickiego. - Dzięki nim zrozumiałem, że nie wolno naśladować, trzeba tworzyć coś własnego i to w sobie rozwijać, także dystans do samego siebie. Tego m.in. nauczył mnie Łomnicki, który pozwalał sobie na żarty z początkującymi aktorami. Pamiętam jak po premierze "Krzeseł" Ionesco w Dramatycznym powiedział do mnie: "Andrzej, ty masz twarz jak kozia dupa" - śmieje się. Ale

paradoksalnie, te słowa były dla Chyry wyróżnieniem. To Łomnicki nauczył go nie ulegać wiwatom, nie poddawać się komplementom, bo te są chwilowe.

Wyjście ewakuacyjne: teatr

Aktorstwo ukończył w 1987 r., a rok później zadebiutował epizodem w "Dekalogu IV" Kieślowskiego. Nie udało mu się uzyskać angażu u Grzegorzewskiego, który wówczas prowadził Studio, 10 lat później zagrał u niego podporucznika Józefa Zaliwskiego, prowadzącego swój oddział ulicami Warszawy do Arsenału w "Nocy listopadowej". W międzyczasie zaliczył wojsko i skończył reżyserię. - Wierzyłem, że moje aktorstwo kiedyś przebudzi się z uśpienia. Patrzyłem na kariery wielu wspaniałych aktorów. Jack Nicholson zagrał w "Locie nad kukułczym gniazdem", mając 36 lat. Myślałem sobie, że są ludzie, którzy dojrzewają powoli. Nie każdy jest gotowy do wykonywania tej pracy zaraz po szkole. Myślę, że ja do nich należę - wspomina. Próbował zatem swoich sił w reżyserii - debiutował w warszawskiej Starej Prochowni sztuką "Z dziejów alkoholizmu w Polsce". Potem wystawił jeszcze dwie - w poznańskiej Scenie na Piętrze i w Centrum Kultury w Grudziądzu. W telewizji reżyserował zaś talk show "Wieczór z Alicją". Wreszcie stanął przed nim Krzysztof Krauze ze scenariuszem "Długu" i kariera Chyry nabrała rozpędu. Posypały się nie tylko filmowe propozycje, lecz także serialowe. - Musiałem zdecydować, czy mam teraz grać wszystko, co mi życie podrzuca, czy zaryzykować i brać tylko te role, które usatysfakcjonują mnie artystycznie. Wybrałem teatr - opowiada.

U Agnieszki Glińskiej zagrał z "włosami rudymi jak pochodnia" bezkompromisowego inżyniera Igora Czerkuna w "Barbarzyńcach" Gorkiego. Swoją pozycję w teatrze umocnił rolami mściwego boga Dionizosa z homoseksualnymi zapędami w "Bachantkach" Eurypidesa przeniesionych na scenę Teatru Rozmaitości przez Krzysztofa Warlikowskiego (2001) oraz mrocznego Christiana w "Uroczystości" Grzegorza Jarzyny (2001). U tego ostatniego zagrał też tytułową rolę w "Giovannim" - był współczesnym Don Juanem bezwzględnie bawiącym się kobietami, ale mającym poczucie rychłego końca. Najciekawsze role Chyry powstały jednak u Warlikowskiego. W Szekspirowskiej "Burzy" zagrał gangstera Antonia, a w "Dybuku" Chanana-Adama. Genialny był jako Roy M. Cohn w "Aniołach w Ameryce" Kushnera i nieprzewidywalny jako Herakles upozowany na batmanowskiego Jokera w "(A)polloni" (2009). Głośno było także o jego kreacji w "Tramwaju", który Warlikowski zrealizował w paryskim Odeonie. Nie dość, że Chyra zagrał po francusku, to jeszcze u boku Isabelle Huppert (która ponoć napisała mu liścik, że przy nim zapomina, że gra). Nic dziwnego, że przygotowania do tej roli zajęły aktorowi ponad rok. - To było coś szalonego. Zaczynałem od zera, bo przed próbami nie znałem francuskiego. Tylko dlatego się zdecydowałem na tę rolę, że Kowalski może mieć akcent, bo jest emigrantem - wyjaśniał przed premierą. Jego Stanley był nieokrzesany, prymitywny i brutalny.

Przed Chyrą kolejne wyzwanie - Warlikowski na maj planuje premierę "Kabaretu" inspirowanego głośnym filmem Boba Fosse'a i scenariuszem do kontrowersyjnego obrazu "Shortbus" Johna Camerona Mitchella. Obok Chyry drugą główną rolę ma zagrać Magdalena Cielecka.

GRACZE/SKRZYPCE ROTSZYLDA | reżyseria: Andrzej Chyra/Marek Weiss | Opera Bałtycka w Gdańsku | premiera / 26 stycznia '

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji