Artykuły

Musical musicali

Ponad 350 spektakli, które obejrzało prawie 350 tys. widzów - "Les Miserables" to był prawdziwy przebój Teatru Muzycznego "Roma". Wojciech Kępczyński w rozmowie z Jackiem Szczerbą z Gazety Wyborczej.

Jacek Szczerba: Na czym polega musicalowa wielkość "Les Miserables"?

Wojciech Kępczyński: Moim zdaniem to najwybitniejszy musical, jaki kiedykolwiek został napisany. Alfred Hitchcock po przeczytaniu "Nędzników" Wiktora Hugo powiedział, że to jest właściwie gotowe libretto musicalu, nie trzeba wiele przerabiać.

"Les Miserables" należą to tzw. musicali operowych: nie pada tu ani jedno słowo mówione, wszystko jest śpiewane. Taka moda zaczęła się od "Upiora w operze" i od "Miss Saigon". Zaproponowali ją Claude--Michel Schónberg i Andrew Lloyd Webber. W "Les Miserables" jest wszystko: są poważne tematy - np. czy warto ginąć w imię jakiejś idei? - co my, Polacy, możemy odnieść choćby do Powstania Warszawskiego. Są wspaniałe role dramatyczne, począwszy od przechodzącego przemianę galernika Valjeana i ścigającego go Javerta. No i jest kilka piosenek, które stały się przebojami. Które z nich są najważniejsze?

- "Wyśniłam sen" Fantyny. Gdy w 2009 r. nikomu wówczas nieznana Susan Boyle zaśpiewała tę pieśń w brytyjskiej wersji programu "Mam talent", jej wykonanie miało 130 mln wejść na YeuTubie. Zespołowe "Jeszcze dzień!", które stanowi finał pierwszego aktu, było wykorzystywane w kampaniach prezydenckich Billa Clintona i Baracka Obamy, patetyczne-barykadowe "Słuchaj, kiedy śpiewa lud" rozbrzmiewało podczas telewizyjnych transmisji z placu Tiananmen, a śpiewane przez Valjeana "Daj mu żyć" stało się na zamówienie amerykańskiego Departamentu Stanu motywem przewodnim materiałów telewizyjnych z wojny w Zatoce Perskiej.

Czy był pan pewny, że "Les Miserables" nadają się do kina?

- Byłem, bo ten musical ma bardzo szybką narrację, akcja zmienia się non stop. Trzy minuty jesteśmy w jednym miejscu, słuchamy kameralnej piosenki, a potem kurtyna się rozsuwa i wchodzimy na ulicę Paryża. Już teatralne wersje wykorzystywały środki filmowe, w naszej było np. sporo projekcji.

Ile razy graliście "Les Miserables" w Romie?

- Od września 2010 r. ponad 350 razy. Musical obejrzało prawie 350 tys. ludzi. Nasza specyfika polega na tym, że gramy ciągiem, bo na użytek spektaklu tak przerabiamy scenę, że nie jesteśmy w stanie rozebrać dekoracji, by grać coś innego. W przypadku "Deszczowej piosenki" pod sceną mamy zgromadzone 10 ton wody, więc w czasie przedstawienia dwa razy może padać deszcz.

Jak pan odebrał filmową wersję "Les Miserables"?

- Początek jest genialny: morze, galernicy ciągnący linę, wyzwolony Jean Valjean wędruje po górach. Wrażenie nieco osłabło, gdy aktorzy zaczęli śpiewać. Jestem przyzwyczajony do potężnych głosów z teatru. Te partie tak przecież zostały napisane. Szybko zrozumiałem jednak, że autorzy starali się bardziej przybliżyć musical do kina niż do opery. Dla nich akcja jest ważniejsza niż numer baletowo-muzyczny. Dlatego skrócili scenę wesela, na którym tańczą Thenardierowie. Piosenka Thenardierów w karczmie też została pocięta, ale wybronił ją efektowny montaż.

Nie jestem zachwycony tym, co zrobił tu wielki przecież aktor Russell Crowe. Dobrym pomysłem było za to zaangażowanie do roli biskupa Colma Wilkinsona, który chyba najdłużej ze wszystkich grał w teatrze Valjeana, w Londynie i w Nowym Jorku. Ale największe opory z pewnością będzie budził pomysł, by przez kilka minut trzymać w zbliżeniu twarze śpiewających aktorów.

Ile jest polskich przekładów libretta "Les Miserables"?

- Andrzej Jarecki przełożył je dla Jerzego Gruzy, którego spektakl był wystawiany w Teatrze Muzycznym w Gdyni w latach 1989-2000. Dla nas tłumaczył Daniel Wyszogrodzki, uważam, że znakomicie. Jeszcze ktoś inny przetłumaczył film, chwilami może zbyt naiwnie, to jest przecież musical rockowy, więc nie bardzo pasują w nim zwroty w rodzaju: "Chodź, dziecię, do mnie...".

Jakie jeszcze musicale należałoby sfilmować?

- Trwają przygotowania do filmowej wersji "Miss Saigon". Ja mam własne życzenie - po naszym przedstawieniu "Akademii Pana Kleksa" chciałem zrobić z tego film. Bezskutecznie szukałem pieniędzy. W teatrze wykorzystaliśmy niektóre popularne teksty z filmu Krzysztofa Gradowskiego, ale 75 proc. libretta napisałem wspólnie z Danielem Wyszogrodzkim. Całość muzyki skomponował Andrzej Korzyński. Plan sceniczny przeplataliśmy z animacją Tomka Bagińskiego. Nim powstanie film, mamy propozycję wystawienia "Akademii..." w Helsinkach i w Sankt Petersburgu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji