Artykuły

Co warto powiedzieć, a co lepiej przemilczeć

To bardzo solidnie przygotowany dyplom, który spełnia swoje zadanie: młode aktorki mogą udowodnić, że są gotowe do wejścia w trudny fach - o spektaklu "Noce sióstr Brontë" w reż. Bożeny Suchockiej w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie pisze Hanna Kłoszewska z Nowej Siły Krytycznej.

"Noce sióstr Brontë " to solidnie przygotowany spektakl. Jestem przekonana, że reżyserka Bożena Suchocka postawiła swoim podopiecznym poprzeczkę bardzo wysoko. Czy spektakl dyplomowy ma być trudną próbą dla studenta, z której musi wyjść z tarczą? Czy wprost przeciwnie - repertuar dyplomowy powinien być tak dobierany, żeby każdy student miał możliwość podkreślenia zalet i ukrycia mankamentów niewypracowanego jeszcze warsztatu?

Nie chcę przez to powiedzieć, że młodym aktorom brak talentu. Dziewczyny grają dobrze, szczególnie wyróżnia się Aleksandra Radwan, która magnetyzuje widza - w jej sposobie gry jest coś tak intrygującego, że ani na chwilę nie traci się kontaktu z graną przez nią postacią. Jednak brak doświadczenia odbija się mocno na tempie spektaklu. Sceny dłużą się niemiłosiernie. Niejednokrotnie łapałam się, że z niecierpliwością wyczekuję na pojawienie się na scenie jakiejś nowej postaci, wnoszącej powiew świeżości.

Tekst oparty jest na prawdziwej historii trzech kobiet, Charlotte, Emily Jane i Anne, znanych bardzo dobrze ze swojej twórczości pisarskiej. Sztuka opowiada o rozterkach miłosnych, poszukiwaniu własnej drogi na progu dorosłego życia. Porusza też dość palącą w tamtych czasach (Anglia XIX wieku) kwestię emancypacji kobiet. Świat na scenie to świat sfeminizowany, mężczyźni są nieobecni, milczący albo są tylko urojeniami rozpalonego umysłu dojrzewającej dziewczyny.

Pierwsze minuty spektaklu przepełnia atmosfera tajemnicy: tradycyjna muzyka z wyraźnie zarysowanym rytmem (Munk), półmrok, postacie pojawiające się i znikające z kwadratowej drewnianej platformy ulokowanej pośrodku sceny. Poprzez zapełnianie się tej centralnej przestrzeni ma się wrażenie narastającego napięcia, które jednak nie zostaje rozładowane. Scena pustoszeje i za chwilę zaczyna się właściwy spektakl bez związku z poprzednim obrazem. Widz czuje się zagubiony, bo ze świata, który mógł odbierać zmysłowo, zostaje przeniesiony w pozbawioną jakiegokolwiek mistycyzmu rzeczywistość dnia codziennego sióstr Brontë.

Na szczególną uwagę i pochwałę zasługuje scenografia - minimalistyczna, ale nadająca charakter wszystkiemu, co dzieje się na scenie. Zieleń połączona z kolorem naturalnego drewna. Krajobraz surowy, oddający angielski klimat.

Muzyka natomiast stanowi doskonałe dopełnienie obrazu, niesie w sobie pewną tajemnicę i niepokój. Niestety im dłużej trwa spektakl, tym większa pewność, że żadnej tajemnicy nie ma.

Ostatnia scena, w której Charlotte Brontë, ubrana w suknię ślubną, zrywa z zasadą czwartej ściany i zwraca się wprost do publiczności, przypomina końcową sytuację spektaklu Warlikowskiego "Poskromienie złośnicy". Możliwe, że wejście w taki intertekstualny dialog jest celowym zabiegiem reżyserki, dzięki któremu możliwe jest podkreślenie innej skali problemu rysowanego w dramacie Susanne Schneider. U Bożeny Suchockiej zakończenie - mimo podskórnego tragizmu - sprawia wrażenie lekkiego i przyjemnego. Chce się zatańczyć na weselu Charlotty...

"Noce sióstr Brontë" nie są spektaklem, dzięki któremu widz może się teatralnie rozerwać lub który skłoni go do głębszej refleksji. To bardzo solidnie przygotowany dyplom, który spełnia swoje zadanie: młode aktorki mogę udowodnić, że są gotowe do wejścia w trudny fach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji