Artykuły

Wesoła Apokalipsa

Już dziesięć lat temu Zygmunt Hubner zamierzał zreali­zować na scenie Teatru Powszechnego "Ostatnie dni ludzkości", najobszerniejsze dzieło Karla Krausa, lecz śmierć reżysera przekreśliła wszystko. "Ostatnie dni ludzkości" to zarazem chyba najobszerniejsza sztuka te­atralna, jaka została kiedykolwiek napisana. Utwór liczy bowiem osiemset stron, podzielony jest na pięć aktów z prologiem i epilogiem, zawiera w sumie 220 (!) scen.

Inscenizacji dzieła podjął się Teatr Powszechny. Niestety, z fatalnym skutkiem. Szkoda, bo to polska prapremiera. Ta wiel­ka epopeja austriackiego pisarza ukazująca pierwszą wojnę świa­tową od jej wybuchu aż do upadku Cesarstwa Austro-Węgierskiego, z przyczyn oczywi­stych wymaga olbrzymich skró­tów tekstu. Słowem, adaptacji scenicznej. Okazuje się, że w przypadku "Ostatnich dni ludz­kości" jest to rzecz najtrudniej­sza. W zależności bowiem od wyboru scen dramatu tworzy się odpowiednia wersja tema­tyczna spektaklu. W warszaw­skiej inscenizacji wyboru scen dokonali pospołu: reżyser przedstawienia, Piotr Cieślak i tłumacz tekstu, Jacek St. Buras. Powstał dość luźny montaż scen mający ukazać życie toczące się w latach pierwszej wojny świa­towej w różnych miejscach: a to na ulicy, a to w kawiarni np. ty­pu tingel-tangel, a to na froncie, a to w szpitalu.

A propos: jeśli Karl Kraus na­pisał utwór o wymowie etycznej to niektóre sceny tego spek­taklu, przynajmniej w moim od­biorze, tak są skonstruowane, iż mają zdecydowanie przeciwny kierunek, jak choćby scena w szpitalu polowym, gdzie uśmiercenie żołnierza podczas operacji (w wyniku niefrasobli­wego traktowania pacjenta przez lekarza) budzi aplauz i ogromną radość publiczności. Podobnie, jak inna scena, na froncie, kiedy to "nierozgarnięty" kapelan znajduje upodobanie w strzelaniu z armaty do lu­dzi. Pociągnięcie za spust trak­tuje jako swoistą ciekawostkę. A że towarzyszą temu rozmaite "grepsy", jakimi posługuje się aktor (w tej roli Aleksander Trąbczyński) publiczność rozra­dowana zaśmiewa się do łez.

Taka interpretacja utworu Krausa jest nie do przyjęcia. Nie ma to nic wspólnego ani z odau­torską ironią mającą jakby prze­łamywać apokaliptyczną wizję ówczesnego świata, ani z pewną tragikomicznością wydarzeń przedstawianych przez Krausa. Po prostu, wadliwie zostały tu rozłożone akcenty, co powodu­je, iż wartości moralne utworu i rozprawa Krausa ze złem świa­ta wojennego (i nie tylko) ustę­pują miejsca mniej lub bardziej śmiesznym kabaretowym ka­wałkom.

Powstało przedstawienie nie­spójne artystycznie i myślowo, przedstawienie stwarzające wrażenie jakiegoś bałaganu sty­listycznego i prowadzące właściwie donikąd. Trudno byłoby tu wyłowić Krausowskie ostrze­żenie przed ostatnimi dniami ludzkości, zagładą, jaka prze­cież musi nastąpić w wyniku wojny. Wojen. Także dzisiej­szych.

Jednak w tym nieudanym przedstawieniu na uwagę zasłu­gują dwie rzeczy. Pierwsza, to co najmniej kilka świetnie popro­wadzonych ról przez znakomi­tych aktorów tego teatru, takich jak na przykład Kazimierz Ka­czor, Władysław Kowalski, Gustaw Lutkiewicz, Ewa Dałkow­ska, Tomasz Sapryk, Cezary Mo­rawski. A druga rzecz to intere­sująca muzyka Pawła Mykietyna. I właściwie, to wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji