Starszy brat Harry'ego Pottera
WACŁAW KURPIŃSKI: Znalazłeś już tych trzech aktorów?
ADOLF WELTSCHEK: ???
WK: Przypomnę, dwa lata temu, pytany o idealny zespół, powiedziałeś: "Nadal poszukuję trójki sprawnych aktorów. Z kobietami jest znacznie łatwiej...".
AW: I wciąż poszukuję. Widząc kobiety aktorki mocniejsze, sprawniejsze, o większym potencjale niż mężczyźni, już się nieraz zastanawiam, czy my aby nie podążamy milowymi krokami do ery matriarchatu...
WK: A zatem i dyrektor Groteski będzie wkrótce kobietą?
AW: Nie miałbym nic przeciwko temu - marzę o tym, by zająć się gospodarstwem domowym, oglądać seriale dla mężczyzn, czytać magazyny ilustrowane...
WK: Chcesz powiedzieć, że po trzech latach dyrektorowania jesteś zmęczony?
AW: Nie powiem, że nie jestem. Ale też nie powiem, że już nie mam woli walki. Wyznając zasadę - gwardia się nie poddaje, gwardia umiera - chciałbym jeszcze parę rzeczy zrobić.
WK: Na razie udało Ci się niewątpliwie uczynić Groteskę sceną, która zbiera dobre recenzje, a zarazem ma wysoki wskaźnik oglądalności, w 2001 roku - 93 procent. Niemniej zapytam: jest coś, co Ci jako dyrektorowi spędza sen z powiek?
AW: Tak, niepewność, co będzie z teatrem, nie tylko naszym, za trzy-cztery lata. Teatr jako dziedzina sztuki znajduje się w defensywie, jego miejsce w hierarchii wartości jest dużo niższe niż kilka lat temu. Obawiam się, że jeśli się nic nie zmieni w samym teatrze, w filozofii jego uprawiania, to jego oddalanie się od widowni i spadanie w rejony peryferyjne będzie się powiększać. A i środki budżetowe na finansowanie kultury zmniejszają się radykalnie.
WK: Przed dwoma laty nie narzekałeś na dotację, a teraz?
AW: Zważywszy sytuację w kulturze, tym bardziej nie mogę narzekać - dostaliśmy kwotę nawet o trzy procent zwiększoną w stosunku do roku ubiegłego.
WK: Teatr w defensywie znalazł się i z własnej winy, o czym mówiłeś nie tak dawno na spotkaniu w krakowskim ZASP-ie...
AW: Tak, środowisko nie potrafi określić funkcji teatru ani jego modelu w sytuacji, gdy wszystko - sztuka też - jest towarem. Teatry zostały skazane na takie same zasady budowania wizerunku, promowania się, jak inne dziedziny życia. A z tym teatry nie bardzo potrafią sobie jeszcze radzić...
WK: Grotesce jednakże od 1998 roku rośnie liczba widzów...
AW: Bo nam jest łatwiej - znów użyję terminu nie z dziedziny sztuki, a marketingu - zdefiniować grupę docelową. A tym samym łatwiej podjąć działania, by tę grupę przyciągnąć.
WK: Jakie na przykład?
AW: Uzmysławiając pedagogom i rodzicom, że chodzenie do teatru jest potrzebne dzieciom, jak i im samym. Służą temu konkursy na recenzje i plastyczne, zajęcia z dramy prowadzone dla pedagogów, także nasze wychodzenie na ulice - ze smokami, z chochołami... Nazywam to karnawalizacją teatru, czyli wydobyciem z niego tego, co kiedyś pozwalało ogniskować wokół zdarzeń parateatralnych zbiorowość miasta. To były działania z pogranicza teatru, zabawy, festynu...
WK: Kilka lat temu ustawiliście w lecie na Rynku Krakowa namiot, przyciągał tłumy, a mimo to więcej się nie pojawił.
AW: Nie udało się przeforsować administracyjnych barier; co mówię z żalem, bo, faktycznie, chętnych do odwiedzania naszego namiotu nie brakowało.
WK: Czwarty sezon jesteś dyrektorem; z czego jesteś najbardziej dumny?
AW: Na pewno z kilku dobrych przedstawień, a także z uświadomienia kolegom, z którymi pracuję, że warto podejmować trud budowania teatru, który funkcjonuje na wielu płaszczyznach. To zaowocowało pracą w plenerze, okołoteatralnymi działaniami edukacyjnymi, współdziałaniem ze szkołami. To nowe rozumienie istoty takiej instytucji jak nasz teatr otwiera pole do dalszej ekspansji...
WK: Jakich na przykład?
AW: Chciałbym w najbliższych latach, jeśli będzie mi dane dyrektorować, przygotować się do realizacji zadań plenerowych - maski, lalki temu sprzyjają. Myślę o wejściu na europejski rynek sztuki - by prezentować nasze przedstawienia w Europie.
WK: Chcesz podbić Europę?
AW: Nie, myślę raczej o normalnym komercyjnym funkcjonowaniu. To nam da nowe doświadczenia, a zarazem, mówiąc wprost, pozwoli aktorom nie jeździć na saksy czy dorabiać latem w kawiarniach. Stać ich i nas, by prezentowali się w czasie wakacji na placach Amsterdamu czy Awinionu. Wiemy, jak to robić, musimy tylko przygotować stosowne produkcje.
WK: Jak wiem, zamierzasz podbić i Kraków - i to Wiankami?
AW: Tak, mamy opracowaną koncepcję, w której odwołujemy się do wielu lat doświadczeń z animacją dużych form. Sam mam za sobą przedsięwzięcie plenerowe, przygotowane wraz z Jerzym Zoniem, we Francji - fakt, że spektakl pokazano 120 razy w ciągu czterech sezonów, jest najlepszą jego recenzją. Czemu zatem nie w Krakowie...? Byłoby to 10-dniowe święto miasta, z konkursami, zabawami, po prostu krakowski karnawał, którego nie tylko uczestnikami, ale i wykonawcami byliby mieszkańcy. A całość wieńczyłyby Wianki. Byłaby to zarazem wspaniała promocja samej Groteski...
WK: ... która chce być teatrem edukacyjnym, chce odkrywać przed młodą widownią świat i wartości jakby wbrew wszystkiemu, co wokół. Nie masz poczucia osamotnienia w tej misji?
AW: Pewne symptomy, że nie jesteśmy sami, są, skoro od miesięcy trwa publiczne namawianie rodziców, by 20 minut dziennie czytali dzieciom bajki, bo inaczej zaginie nawyk sięgania po książki w ogóle.
WK: Pewnie byś chciał, by zainicjowano również akcję: rodzice, prowadźcie dzieci do teatru.
AW: Ogólnie na pewno przydałaby się akcja na rzecz promocji tzw. kultury wysokiej, by jedyną rozrywką dla młodych, a i starszych nie była telewizja z jej serialami i piosenkami biesiadnymi. Gdyby ktoś podjął się akcji wytworzenia zdrowego snobizmu, takiego jak niegdyś panował wśród inteligencji, młodej choćby, kiedy do obowiązków towarzyskich należała znajomość najnowszych książek, filmów czy przedstawień - byłoby wspaniale.
WK: Tylko jak się snobować na przedstawienia nijakie...
AW: Uważam, że jednym ze sposobów obrony przed marginalizacją teatru jest powrót do tego, co jest fundamentem teatru - aktora potrafiącego budzić emocje i teatru opowiadającego o podstawowych rzeczach, teatru rytualnego czy wręcz obrzędowego. W przypadku Groteski oznacza to nawrót do formy, symboli, oddziaływania na wyobraźnię i podświadomość nawet. I taki, jak sądzę, jest "Czarnoksiężnik z Archipelagu" Ursuli K. Le Guin.
WK: Najnowsza premiera Groteski wpisująca się w Wasz cykl "Bajki, baśnie, mity"...
AW: A zarazem w świat cieszący się teraz ogromną popularnością - wszak "Czarnoksiężnik..." to starszy brat Harry'ego Pottera. I to podwójnie - z jednej strony jest to książka pokazująca kolejny etap rozwoju osobowości młodego człowieka, etap, w którym osiąga się już dojrzałość i tym samym zaczyna się dostrzegać złożoność świata i poznawać prawdziwe znaczenie podejmowanych w takim świecie decyzji. Z drugiej, sama książka "Czarnoksiężnik z Archipelagu" jest starsza od opowieści o Harrym Potterze, i niewątpliwie J.K. Rowling podświadomie czy świadomie na pewnych rozwiązaniach Le Guin się wzorowała.
WK: Przyjdzie Ci zatem, jako reżyserowi, konkurować i z filmem wg J.K. Rowling, i z "Władcą pierścieni", który za chwilę się pojawi na ekranach.
AW: Konkurować, ale i czerpać z dobrego klimatu dla fantasy. Sam czytałem książkę Ursuli K. Le Guin w okresie studiów i zapadła we mnie głęboko. Myślę, że przesłanie tej historii - zwłaszcza teraz, gdy instynkt indywidualnego odpowiadania za świat i za siebie został osłabiony - jest bardzo cenne. Popełniłeś błędy i tylko ty sam możesz je naprawić, bo to ty jesteś odpowiedzialny za to, co się dzieje z tobą i ze światem. To przy tym książka świetnie napisana, bez porównania lepiej od "Pottera". Stanisław Lem w posłowiu do wydania z 1976 roku uznał, że to jedyna pozycja amerykańskiej fantasy, która wzbudziła jego szacunek. Jak napisał Lem: "Czarnoksiężnik z Archipelagu to opowieść o naukach pobieranych przez młodzieńca z wymyślonej krainy u fikcyjnych mędrców władających fantastycznym kunsztem czarodziejskim. Zarazem to opowieść realistyczna - o kształtowaniu się osobowości, o dorastaniu wśród przeciwieństw, o tym, jak zapalczywa lekkomyślność staje się dojrzałością".
WK: Jak wiem, ma to być przedstawienie dla gimnazjalistów, ale i dorosłych.
AW: Taką mam nadzieję, chciałbym je grać i wieczorami. Dlatego realizując spektakl, nie stosujemy żadnych zmiękczeń, żadnej taryfy ulgowej.. Właśnie by mógł zadowolić i dorosłego widza.
WK: Mimo że to spektakl w pełni lalkowy?
AW: Ale w konwencji czarnego teatru... Jak sądzę, wraz z Pavlem Hubičką, autorem lalek i scenografii, i starszych widzów zadziwimy paroma formami. Poprosiłem Pavla do współpracy, bo czarny teatr powstał właśnie w Czechach. To taki sposób grania, w którym nie widać animatorów. Lalki są w ścieżce białego światła, natomiast animatorzy są ubrani na czarno i grają na czarnym tle. Daje to efekt, jakby same lalki się ruszały.
WK: Do dorosłej widowni adresujesz też scenę off...
AW: I marzy mi się na niej więcej form teatralnych, nie tylko kabaretowych. Chciałbym się bardziej otworzyć na teatralną alternatywę. By ta scena nabrała ostrzejszych rumieńców, znamion artystycznej prowokacji...
WK: Już 10 lutego, jak wiem, w ramach tej sceny zapraszacie na szopkę karnawałową z udziałem polityków, dziennikarzy...
AW: Teksty napisali Marcin Wolski, Marek Majewski, Jan Polewka, Michał Zabłocki - niektóre wspaniałe. Może być naprawdę zabawny wieczór.
WK: A dla najmłodszej widowni?
AW: Jeszcze przed wakacjami damy dwie premiery - w kwietniu
"Tygrysa Pietrka", w czerwcu - "Muminki".
WK: A co z Wolterowskim "Kandydem", którego obiecałeś jeszcze na przełom tysiącleci?
AW: Nie udało się, "Kandyd" czeka.
WK: Na kolejny przełom?
AW: Może nie aż tak długo. Muszę znaleźć tych trzech aktorów, bo moja wizja przedstawienia wymaga m.in. cyrkowej sprawności wykonawców.